Śledczy zdecydowali o postawieniu zarzutów wyłudzenia ponad 120 tys. zł i poświadczenia nieprawdy w dokumentach byłemu szefowi Komitetu Obrony Demokracji Mateuszowi K. Mężczyzna z charakterystyczną kitką będzie musiał przed sądem tłumaczyć się z wystawiania faktur na usługi informatyczne, które zdaniem jego przeciwników były niczym innym, jak wyłudzaniem pieniędzy z KOD. I choć w Polsce o winie lub jej braku decyduje nie prokuratura, a sąd, to zarzuty dla K. wydają mi się niezwykle symboliczne. Pokazują, że wielkość od upadku dzieli tylko jeden krok. Trudno też nie postawić pytania, jak to było możliwe, że przez kilkanaście miesięcy główną nadzieją dużej części liberalnych elit na to, by pokonać Prawo i Sprawiedliwość był człowiek, który dziś ma poważne problemy z prawem.
Zacznę od tego, że niezwykle irytowała mnie niechęć wielu prawicowych kolegów zarówno do Komitetu Obrony Demokracji, jak i do samego jego szefa Mateusza K. Wszelkie prawicowe „deKODowania” rzeczywistości i wyszukiwanie w szeregach komitetu prawdziwych lub rzekomych współpracowników komunistycznych służb specjalnych wyglądały na motywowaną wyłącznie politycznie obsesję na punkcie ruchu społecznego, który ośmielił się rzucić wyzwanie PiS-owi. Warto przypomnieć, że przez te kilkanaście miesięcy na wydarzeniach organizowanych przez KOD pojawiło się łącznie kilkaset tysięcy Polaków. Można się z nimi zgadzać lub nie, ale pogarda wobec tego ruchu społecznego wydawała mi się, i zresztą dalej wydaje mi się, czymś niestosownym.
Mimo to mam wrażenie, że fakty, które poznawaliśmy z czasem, wiele mówią o tej części elit, która wzięła sobie jako przywódcę Mateusza K. Wszak kilka miesięcy po tym, jak stanął na czele KOD, media ujawniły, że nie płaci on alimentów na swoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Wówczas mieliśmy do czynienia z seansem hipokryzji, gdy środowiska liberalne oraz feministyczne – również te, które walczą o prawa kobiet i oburzają się na taki model kultury, w którym mężczyźni nie czują się odpowiedzialni za utrzymanie swoich dzieci – nagle nabrały wody w usta i uznały, że skoro stoi on po ich stronie sporu politycznego, obowiązują go inne standardy. Niestety tego rodzaju plemienność jest charakterystyczna dla wszystkich stron naszego sporu. Gdy kilka miesięcy później „Rzeczpospolita” ujawniła, że K. – mimo zapewnień, że nie czerpie korzyści z faktu iż, jest szefem KOD – obciążył komitet fakturami na łączną sumę 120 tys. zł za usługi, których nigdy nie wykonał, część jego zwolenników była zniesmaczona, ale wciąż dominowała logika plemienna i chciano mu wybaczyć również ten proceder.
Tyle tylko, że źle świadczy o społeczeństwie fakt, iż na czele wpływowego ruchu obywatelskiego może stanąć postać, która ma poważne problemy ze zwykłą przyzwoitością. Skompromitowany lider rzuca cień nie tylko na samego siebie, ale również na tych, którzy obwołali go antypisowskim mesjaszem.