Grzesiek z uśmiechem trzyma mnie za rękę i zaprasza do środka. Prowadzi, wyraźnie zafascynowany wizytą, po świeżo odnowionym korytarzu dziewiętnastowiecznego pałacu w Broniszewicach. Remont korytarzy był ostatnią inwestycją sióstr dominikanek. Na więcej konserwator zabytków nie pozwolił. Straż pożarna, z racji zbyt małych zabezpieczeń przeciwpożarowych, nakazała wyprowadzkę. Ostatecznie: do końca 2018 r. – Byłyśmy załamane – mówi s. Eliza Myk, koordynująca prace budowlane. – Bo jak poradzić sobie bez domu, gdy ma się pod opieką 56 niepełnosprawnych intelektualnie chłopców?
Dom w pałacu
Ośrodek w Broniszewicach, niewielkiej miejscowości położonej 30 km od Kalisza, jest dla mieszkających tu chłopców i mężczyzn domem. Trafiają do niego w wieku kilku, kilkunastu lat: z domów dziecka, placówek opiekuńczych, rodzin (gdy rodzice np. ze względu na zaawansowany wiek, nie dają sobie już rady z opieką nad niepełnosprawnym dzieckiem). Chłopcy, jak mówią o nich najczęściej siostry, mają tu wszystko, czego potrzeba. Przede wszystkim bliskie im osoby, ale także możliwość rozwijania swoich pasji i miły wystrój wnętrz. To wszystko tworzy rodzinną atmosferę. Mają też gwarancję, że będą żyć w tych bezpiecznych warunkach do końca swoich dni.
– Po co się martwicie? Oddacie podopiecznych do innych placówek w Polsce i po kłopocie – słyszały siostry, gdy wyprowadzka z pałacu stała się koniecznością. – Nie mogłybyśmy ich oddać – mówią zgodnie dominikanki. – W przeszłości po przenosinach zdarzało się, że podopieczni cofali się w rozwoju, np. przestawali mówić. Zdarzało się nawet, że z tęsknoty umierali. Dlatego jak matki postanowiłyśmy zrobić wszystko, by pozostali razem.
Chłopcy są tu szczęśliwi
Spacerujemy po domu. Andrzej, wysoki trzydziestoparolatek, pyta towarzyszącą mi siostrę: – Paula, co u ciebie? – jego oczy są roześmiane. Widać, że czuje się szczęśliwy.
Gdy podejmowały decyzję, na koncie miały zero złotych. – Brakowało jeszcze pięciu zer i piątki – s. Eliza opowiada z charakterystycznym dla niej poczuciem humoru. Zachęcone słowami „Szukajcie a znajdziecie”, zaczęły szukać: i pieniędzy na inwestycję, i miejsca pod budowę. Jeździły na kwesty, opowiadały znajomym o planach. Na konto zaczęły spływać pierwsze pieniądze, głównie od osób indywidualnych, czasem od firm. Gdy Jan Pospieszalski zaprosił ich do swojego programu, suma wzrosła jeszcze bardziej. A one załatwiały zezwolenia, projekty, umawiały ekipy. Niektórzy ze specjalistów wykonywali swoją pracę charytatywnie. Dzięki nim mogły budować szybciej. – Nigdy nie było tak, że miałyśmy całą potrzebną kwotę, ale zawsze wystarczało na bieżące wydatki – mówi główna księgowa. – I jak tu nie ufać Panu Bogu i ludziom, że zadbają o to, co ważne?
Chłopcy są w różnym stanie: od fizycznie sprawnych po potrzebujących całkowitej opieki. Mieszkają w czterech grupach, które nazywają rodzinami. Do każdej rodziny są przyporządkowane siostry i świeckie opiekunki. Każda z grup ma własny salon, jadalnię i kilka sypialni. Obok, na korytarzu, fantastycznie wyposażone łazienki, które siostry odremontowały dzięki wsparciu ludzi z Facebooka. W nowym domu wszędzie będzie tak ładnie. W mieszkaniach po lewej stronie od wejścia mieszkają chłopcy niepełnosprawni fizycznie. Rehabilitant z jednym z nich prowadzi właśnie gimnastykę. Dwóch, w specjalistycznych fotelach, jest podłączonych do PEG-a, czyli dokarmianych dojelitowo. W pokoju obok w łóżku leży Rafał. Spod koca wystaje tylko głowa. Siostra podchodzi do niego, głaska po włosach. W oczach obojga skrzy radość.
Muszę ci pomóc
– Dość szybko pogodziłam się z istnieniem niepełnosprawności na świecie – opowiada siostra Paula Zadroga, gdy pytam, jak odnalazła sens w tej niełatwej pracy. Siostra Paula jest opiekunką grupy pierwszej. Mówi o chorobie umysłowej swojej rodzonej siostry, o swoim buncie i pogodzeniu z rzeczywistością, której nie mogła zmienić. – Pracuję z niepełnosprawnymi od dziesięciu lat, chcę im pokazywać świat, uczyć prostych, potrzebnych do życia czynności. Dostali od Boga życie i godność, tak jak pani czy ja, i każdy z nich ma prawo do tego, by godnie żyć.
Po zajęciach w szkole czy rehabilitacji chłopcy mają czas na rozwój swoich pasji. Krzyś ma swoje króliki, kury i psy, które dogląda i karmi, Norbert zawsze po południu układa puzzle, Daniel gra na akordeonie, a Adrian, który niezwykle dba o strój, szykuje koszulę i krawat na kolejny dzień. Kilku chłopców, o których żartobliwie mówi się tu czasem „nasi farmerzy”, pomaga w minigospodarstwie. – Ja ci muszę pomóc, bo ty taka mała jesteś. Sama sobie nie dasz rady – Andrzej powtarza często do mającej sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu s. Pauli. A ją zawsze bardzo to bawi. – Chłopcy są zaangażowani jak w zwyczajnym domu: pomagają w zmywaniu naczyń, wniesieniu zakupów, czasem obiorą warzywa w kuchni, przeniosą pranie... Nie dalej jak wczoraj Radek zobaczył, że jedna z sióstr ma dużo pracy, i zaproponował, że sam umyje podłogę w salonie.
Mama w habicie
Siostry dominikanki opiekują się niepełnosprawnymi od pokoleń. W Broniszewicach od sześćdziesięciu lat. – Traktujemy ich jak swoich synów – wyjaśnia s. Eliza. – Nie infantylizujemy tych relacji, lecz zwyczajnie akceptujemy to, że intelektualnie pozostają na etapie rozwoju dziecka. Że mają swoje proste postrzeganie świata, dziecięce marzenia i potrzeby.
Dla chłopców są po prostu mamami. I nie ma szans, by myśleli inaczej. 21-letni Damian do dziś krzyczy z drugiego końca ulicy do s. Tobiaszy: „Mamo!”. – Siostra tłumaczy mu, by tak nie mówił, bo przechodnie mogą to zrozumieć opacznie – siostry Eliza i Paula śmieją się w głos. – Ale on nadal woła. Tobiasza uczyła go mówić i chodzić, gdy był małym chłopcem. Dla niego jest więc jasne, że jedynym właściwym określeniem jest tu słowo „mama”.
Podobnie jest ze świeckimi opiekunkami. Nie dalej jak miesiąc temu zapytali jedną z nich: „Krysiu, a czy ty przyjdziesz do pracy 26 maja?”. „Mam wtedy wolne” – odpowiedziała. „Jeśli nie przyjdziesz na Dzień Matki, to jak my ci złożymy życzenia” – zmartwili się. Tu także nawet nie było co tłumaczyć. Dla nich to, że pani Krysia jest mamą, jest oczywiste.
Czy brakuje im relacji z mężczyznami? Na pewno tak. Siostry zdają sobie sprawę z tego, że nie są w stanie spełnić wszystkich potrzeb podopiecznych. I tu z pomocą przychodzą pracownicy domu, wolontariusze, konserwator, kierowcy, panowie z budowy. Z dumą razem piłują, wiercą, wkręcają śruby, grają w piłkę, prowadząc przy tym „męskie rozmowy”.
Marzenia stają się rzeczywistością
Dominikanki zaczęły budować dom, a przy okazji stały się sławne. Żartobliwy filmik z okazji Dnia Pingwina, na którym spacerują po korytarzach domu zabawnym, pingwinim chodem, zrobił furorę w sieci. Ludziom spodobał się ich dystans. – Dystans do siebie wyrażony w tym filmiku to dla nas nic nadzwyczajnego – śmieje się s. Eliza. – Jest konieczny, żeby życie nie było tylko poważne. Niemoc w zaradzeniu cierpieniom chłopców i trudy związane z budową potrzebują radosnej równowagi. – Już trzy godziny od umieszczenia go na Facebooku dzwonili do nas redaktorzy z TVN-u z pytaniem, czy mogą zamieścić filmik na swojej stronie – dodaje s. Paula. – Potem dziennikarze Radia Zet. Myślałyśmy, że liczba odsłon dojdzie do 5 tys. Doszła do 126 tys. To także pomogło w budowie.
Rok temu brakowało im pięciu milionów, a teren pod budowę domu stał pusty. Dziś nowy dom ma już okna i dach. Oglądamy wizualizacje wnętrz: jasne pokoje, przestronne salony, kuchnie, hol z akwarium. Radośnie i ciepło. Andrzej cieszy się, że będzie miał nowy dom. – Na ścianie będą kowboje, a drzwi takie jak w westernach – marzy. Daniel kocha zespół Enej i już myśli o tym, by w nowym pokoju mieć na ścianie ogromny plakat. Jacek marzy, aby na jego ścianie pojawiły się pociągi, których jest fanem, a Piotr pragnie mieć szafkę z wieloma kolorowymi książkami. Chłopcy mówią o nowym domu, jakby za chwilę mieli się tam wprowadzać. Aby tak się stało, potrzeba jeszcze półtora miliona złotych.