Logo Przewdonik Katolicki

Droga do domu

Kamila i Błażej Tobolscy
FOT. ROBERT WOŹNIAK.. Premiera DOMności odbyła się w pięknej scenerii jarocińskiego pałacu Radolińskich.

Łatwo powiedzieć, kto to jest bezdomny - to ktoś, kto nie ma domu. Trudniej wytłumaczyć, co to znaczy mieć dom. Stąd właśnie wzięła się DOMność.

W parku na tle jarocińskiego pałacu Radolińskich stoją wysokie na kilka metrów rusztowania. Na jednym z poziomów jest miejsce na dom, jaki każdy chciałby mieć – dom marzeń. Na drugim – dom pełen negatywnych emocji.
Z głośników płyną nagrane wcześniej słowa: „W moim domu brakuje rozmowy i zrozumienia”, „Chciałabym wybaczyć kłamstwa, złość i kłótnie. Wszystkie krzywdzące słowa”, „Dziękuję za to, że mogę liczyć na moich bliskich”, „Przepraszam za swoje braki. Za to, że czasami ranię tych, których kocham”, „W moim domu czuję się akceptowana. Najważniejsze nie są oceny w szkole, ale to, jak rozwijam swoje pasje”, „Dziękuję, że ze sobą rozmawiamy”. Tak opowiadają o swoich domach zarówno dzieci i młodzież, jak i dorośli, którzy współtworzą niecodzienny spektakl – DOMność. Każdy z nich mógł podzielić się swoją historią. Tym, czym dla niego jest dom i jaki być powinien. A doświadczenia mają bardzo różne. Są w tym gronie dzieci ze świetlic opiekuńczo-wychowawczych, wychowankowie domu dziecka, młodzież z duszpasterstw prowadzonych przez franciszkanów i dominikanów oraz osoby wychodzące z bezdomności.
Spektakl, w którym gra 120 aktorów, powstawał przez kilka miesięcy, podczas czterech weekendowych spotkań w Jarocinie. To tutaj od niedawna pracuje franciszkanin o. Kordian Szwarc, którego Polska poznała w czerwcu ubiegłego roku, kiedy wędrował z Pól Lednickich do Krakowa. Ciągnął ze sobą ponad sześciometrową, ważącą prawie 100 kilogramów replikę lednickiej Ryby, ustanowioną mobilną Bramą Miłosierdzia. Teraz Kordianowa ryba czeka w Jarocinie, żeby wkrótce znowu wyruszyć. Tym razem na Kaszuby. Ale o tym za chwilę.
 
Wychodząc na prostą
Mirosław, bezdomny od dwóch lat, przyjechał do Jarocina z Wrocławia... karetką. Pomaga przy spektaklu od strony technicznej. Jego obecny dom, wrocławski MiserArt (działający w ramach Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta i Fundacji Homo Sacer), to miejsce łączące ludzi z różnych środowisk. Razem działają tam bezdomni i artyści, tworząc różne przedmioty użytkowe. Ot, chociażby piękne drewniane stoły. MiserArt, z myślą o bezdomnych, planuje też wkrótce uruchomić punkt lekarski, stąd ta karetka. Na razie Mirosław przywiózł w niej sprzęt do sitodruku, którego nauczył się w MiserArcie. Wśród gotowych ramek ma i takie z napisem „Domność”. Będzie więc można, korzystając z jego pomocy, zostawić sobie ślad po spektaklu na torbie czy koszulce. Bezinteresowne dzielenie się z innymi tym, co potrafi, daje Mirosławowi dużo radości i satysfakcji. – Sam miałem w życiu kłopoty. Zachorowałem, straciłem pracę i wylądowałem na ulicy. Na szczęście zaproszono mnie do eksperymentalnego programu wyjścia bezdomnych na prostą. Razem z dziesięcioma kolegami zamieszkaliśmy w domu, który nam wynajęto. Sami go prowadzimy, gotujemy, sprzątamy. Chodzi jednak o to, żebyśmy się jeszcze sami utrzymywali. Robimy więc różne rzeczy na sprzedaż, stoły czy lampy, lepimy garnki. Dla mnie „domność” to więc szukanie wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazłem – opowiada.
DOMność ma także swoją odsłonę na wystawie sztuki współczesnej. Kasię Szewczak i Wojtka Skibickiego zastajemy przy rozwieszaniu prac na ścianach jednej z pałacowych sal. To różne spojrzenia na dom artystów z całej Polski. Kasia, która działa obecnie w gdańskim środowisku artystycznym, przygotowała swój projekt fotograficzny jeszcze jako studentka. – Pokazałam pokoje w akademiku, w którym mieszkałam. Mają identyczny schemat, ale każdy jest inaczej urządzony. To była moja próba przełamania atmosfery zamknięcia, wygaśnięcia relacji międzyludzkich w tym miejscu. Pod pretekstem zrobienia zdjęcia, mogłam poznać ludzi, porozmawiać z nimi, przełamać bariery – wspomina. Z kolei dla Wojtka, kończącego historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim, dom to przede wszystkim przestrzeń duchowa, spotkanie z Bogiem. – Z Nim zawsze czuję się jak w domu. Pomaga mi stawiać czoło różnym codziennym problemom. Ale ciągle pamiętam też o moim domu rodzinnym. Rzadko w nim teraz bywam, ale jest to miejsce, gdzie mogę być w pełni sobą.
 
Potwornie trudne historie
Jak w ogóle rozumieć tytułowe słowo „domność”? Pytamy o to reżyserkę spektaklu, Mary Sadowską, która współtworzyła w ubiegłym roku ceremonię otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu. – To próba odwrócenia sytuacji bezdomności. Łatwo powiedzieć, kto to jest bezdomny – to ktoś, kto nie ma domu. Trudniej wytłumaczyć, co to znaczy mieć dom – wyjaśnia. – „Domność” to próba narysowania obrazu: „To jest mój dom”. Jestem „domny”, czyli jestem jakiś. W naszym spektaklu często oznacza to samotny. „Domny” to też poszukujący bliskości. Wszyscy tworzący ten spektakl jesteśmy bardzo „domni”, dlatego, że robimy co w naszej mocy, aby razem czuć się bezpiecznie, pomagać sobie nawzajem. I jesteśmy bardzo „domni” Panem Bogiem – dodaje Mary Sadowska, na co dzień pedagog i animator. – Szukając odpowiedzi na pytanie, czym dla nas jest dom, zaczęliśmy sobie w zespole teatralnym o tym domu opowiadać. I tutaj pojawiły się historie potwornie trudne, o smutku, poczuciu odrzucenia, przemocy. W pierwszej chwili nas przygniotły, ale zaraz uświadomiliśmy sobie, że odpowiedzią na zło, które nam się w życiu przydarza, jest zaproszenie Boga do naszego domu, jakikolwiek by nie był. O tym jest ten spektakl. Opowiadamy to w sposób symboliczny, wykorzystując obrazy, muzykę, taniec i ogień. Próbujemy pokazać, że niezależnie od tego, jak trudne jest nasze doświadczenie domu, to jest Dom, w którym wszyscy jesteśmy bezpieczni i bezgranicznie kochani.
O. Kordianowi Szwarcowi zależało, aby w tworzeniu spektaklu o „domności” mieli udział także wychowankowie domu dziecka. Zaprosił więc do współpracy podopiecznych placówki prowadzonej przez siostry salezjanki w Dobieszczyźnie niedaleko Jarocina. – Dzieci bardzo czekały na kolejne spotkania, podczas których przygotowywany był spektakl. Co więcej, mówiły, że czują się na nich jak w domu. To zapewne między innymi dlatego, że szybko odnalazły tam „ciocie” i „wujków”. Nie nużyły ich także wieczorne modlitwy uwielbienia. Wychodząc z nich po dwóch godzinach, nawet dziesięcioletni chłopcy mówili: „Fajnie było!”. To ważne, że poczuły klimat żywego Kościoła. Doświadczyły też modlitwy za siebie nawzajem – mówi s. Anna Biała, odpowiedzialna za dom dziecka w Dobieszczyźnie. – Nasze dzieci mają wymarzony, wytęskniony obraz domu. Tu odkryły, że również inni nie mają w tym temacie łatwego startu. W rozmowach wracały potem do tego, co usłyszały, że mieszkając fizycznie z rodziną, można nie czuć się jak w domu – przyznaje s. Anna. Niektóre z osób zaangażowanych w spektakl wywarły na dzieciach szczególnie pozytywne wrażenie, jak chociażby dwie dziewczyny na wózkach inwalidzkich. Jedna z nich to Ada Napieralska, tegoroczna maturzystka, która zamierza studiować dziennikarstwo. – Gram dziewczynę starającą się budować właściwe relacje ze swoimi najbliższymi. W mojej scenie pokazujem, jak ważne są szacunek, zrozumienie i bezinteresowna miłość, których czasami niestety w domach brakuje – zauważa, dodając, że teatralna przygoda z DOMnością to dla niej możliwość samorealizacji i rozwijania pasji. – Bardzo lubię teatr, a wózek w niczym tu nie przeszkadza. Czasami może być wręcz atutem – mówi z uśmiechem.
 
Dobrze się pobrudzić
W spektaklu grają aktorzy amatorzy pochodzących z różnych miejsc w Polsce, od morza po góry. Ewa Poklewska-Koziełło z Sopotu, na co dzień ilustratorka książek dla dzieci i Agnieszka Peczke, nauczycielka z Sękowa koło Gorlic, znają się ze szpakowskich pielgrzymek dla młodzieży różnych subkultur. Razem nie tylko występują w scenie budowania muru obojętności na los drugiego człowieka, ale także pomagają opiekować się małymi aktorami ze świetlic opiekuńczo-wychowawczych. – Jesteśmy zaprzyjaźnione z Agnieszką i Magdą Kulkami, mamą i córką, które wspólnie prowadzą świetlicę opiekuńczo-wychowawczą we wsi Starzyno koło Pucka. To one nas tutaj ściągnęły – przyznają. – Dla dzieci to niesamowita okazja do poznania swoich możliwości. Mogą się tutaj sprawdzić i to na różnych polach – zauważa Ewa. – Okazało się na przykład, że dzieci ze świetlicy w Starzynie najlepiej się pobrudziły. Zostały za to nawet pochwalone. Ten brud to dlatego, że grają osoby w trudnych sytuacjach życiowych – dodaje Agnieszka.
Na temat rozwiązywania trudności, z jakimi dzieci zmagają się w swoich domach i o tym, co chciałyby w nich zmienić, Magda Kulka rozmawiała z dziećmi także podczas warsztatów organizowanych w świetlicy, którą prowadzi. – Przyznały, że najbardziej odczuwają brak uwagi i poświęcanego im czasu. Boli ich też kłamstwo i brak przebaczenia. Niektóre z dzieci nie czują się również akceptowane i zauważają niesprawiedliwości w traktowaniu rodzeństwa przez rodziców – wymienia Magda.
Dzieci z jej świetlicy współtworzą spektakl pod kierunkiem Mary Sadowskiej już po raz drugi. – W ubiegłym roku tak się tym zachwyciły, że zaproponowały, żebyśmy teraz zaprosili wszystkich do nas, na Kaszuby. Tym bardziej że w naszych wioskach nic się nie dzieje. Zaproponowałam, abyśmy się w tej intencji pomodlili. Wiedziałam, że jeśli jest to zgodne z wolą Bożą, to się uda. I udało się! – mówi z radością. Okolice Pucka i samo miasto będą więc od 7 lipca przez tydzień gościć „Siedem Aniołów”.
 
Karawana na trasie
Spektakl DOMność jest bowiem jednym z elementów ogólnopolskiej inicjatywy „Siedem Aniołów” organizowanej w tym roku już po raz czwarty. – Jest ich siedem tak jak w listach do aniołów siedmiu Kościołów w starożytnych miastach, zapisanych przez św. Jana w Apokalipsie – wyjaśnia nazwę akcji jej inicjator o. Kordian. Nie czują się jednak posłani jedynie do miast, ale do wszystkich ludzi – tym razem na Kaszubach. Przejdzie więc tam, od wsi do wsi, kolorowa karawana licząca około dwustu osób. – Codziennie będziemy rozbijać obóz w innej miejscowości, zapraszając jej mieszkańców do wspólnego, radosnego przeżycia dnia: do spotkania, zabawy i modlitwy. Także do podzielenia się swoimi talentami podczas warsztatów i oczywiście obejrzenia DOMności – opowiada o. Kordian.
Od początku z prowadzoną przez niego karawaną wędruje Małgosia Ślachetka z Jarocina, studentka polonistyki. Jak żartuje, jest samozwańczym rzecznikiem prasowym „Siedmiu Aniołów”. Zaczęło się od tego, że o. Kordian razem z dominikaninem o. Tomkiem Biłką zabrał młodzież na kanonizację Jana Pawła II do Rzymu. – Po drodze odwiedziliśmy Asyż. Tam, na ulicach, modliliśmy się śpiewem i tańcem, a ojcowie błogosławili przechodniom. Robiliśmy też sztuki kuglarskie i chodziliśmy na szczudłach. Widzieliśmy zachwyt mijających nas ludzi, więc po powrocie do Polski ojcowie stwierdzili, że trzeba to przenieść na nasz grunt. I tak latem 2014 r. odbyła się pierwsza edycja „Siedmiu Aniołów” – wspomina Małgosia. Z biegiem czasu w inicjatywę zaangażowało się kilkanaście podmiotów, m.in. wolontariusze z Zielonego Parasola działającego przy Pałacu Młodzieży w Bydgoszczy czy ze Stowarzyszenia Inicjatyw Społecznych Effatha z Piły. – „Siedem Aniołów” to grupa otwarta na każdego, kto w nieszablonowy sposób pragnie chwalić Boga. Razem wyruszamy tak, jak zachęca papież Franciszek, na nasze lokalne peryferie. Dla mieszkańców wiosek, które odwiedzamy to ogromne przeżycie, że w miejscu, w którym jednego dnia była dyskoteka i alkohol, kolejnego młodzież głosi Jezusa. Owoce „Siedmiu Aniołów” już nieraz przeszły nasze oczekiwania. Z niecierpliwością i nadzieją czekamy więc na lipiec.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki