Logo Przewdonik Katolicki

Zachwyt

Natalia Budzyńska
FOT. PIXABAY

Zygmunt Haupt patrzył na mnie z okładki książki dość długo. No dobrze, może nie od razu wprost na mnie, bo najpierw raczej patrzył w bok, poza kadr książki Pierścień z papieru.

Wzięłam ją kiedyś do ręki, przekartkowałam i odłożyłam. Od dwóch miesięcy patrzy wprost jednym okiem z księgi grubej, w której zawarto wszystko, co napisał. W niedzielne przedpołudnie, kiedy zostałam w domu sama, z dworu wpadał przez otwarty balkon zapach kwitnącego czarnego bzu i świergot nisko przelatujących jerzyków, które niemal zagłuszały szum miasta, wzięłam do ręki tę księgę zatytułowaną Baskijski diabeł. Otworzyłam gdzie bądź i zaczęłam czytać. Od lektury oderwał mnie telefon; wykorzystałam to, żeby zrobić sobie kawę. Potem usiadłam i czytałam dalej, zagłębiając się niemal od razu w świat literatury tak cudnej, że tkwię w tym zachwycie właściwie wciąż. Zastanawiam się, dlaczego dopiero teraz i myślę sobie, że ja po prostu nie lubię opowiadań, nie przepadam za tą formą, więc może dlatego ten Haupt mnie od razu nie zaciekawił. Zastanawia mnie też, dlaczego on jest tak bardzo nieznany i w historii literatury polskiej tak pomijany? Zupełnie tego nie rozumiem, ale wydawca z Wołowca robi ostatnio dużo, żeby go przypomnieć, więc może to się zmieni.
Zygmunt Haupt urodził się w 1905 r. na Podolu, służył w polskim wojsku na Zachodzie, potem mieszkał już w Stanach. Pisał i malował. Na przykład stacje Męki Pańskiej w kościółkach Podola. Dla pieniędzy. Ale nie tylko. I to malarskie spojrzenie na rzeczywistość jest bardzo charakterystyczne dla jego prozy. Tyle metafor i przymiotników, zdania ciągnące się w nieskończoność, wsysające niemal w magiczny sposób do krain przechowywanych w pamięci. Wspomnienia uruchamia jakiś widok, zapach albo spotkanie. Na ileż sposobów można opisać kwitnącą łąkę, ulicę miasteczka albo silnik samolotu. I to wszystko jest tak bardzo sensualne, obezwładniające. Wychodzę na balkon i patrzę na krzak dzikiego bzu oczami Haupta, czuję się zawinięta niczym w kokonie gęstej tkaniny jego języka. Od tej niedzieli dawkuję go sobie. Czytam dwa, trzy opowiadania dziennie, kiedy nikt mi nie przeszkadza i mogę rozkoszować się każdym słowem, każdą słowną zbitką, każdym długim zdaniem. Bo Haupt to uczta językowa. Ale przecież nie tylko. To wędrówka myśli, które niczym nieograniczone snują się po świecie w czasie i przestrzeni, zawracają, skręcają po niewidzialnie wytyczonych drogach, tak jakby pozornie nikt nie miał nad nimi władzy. A może rzeczywiście nie ma? I mimo że te opisywane światy wydają się tak bardzo baśniowe, że aż nierealne, to właśnie nie: są bardzo realne i namacalne, znajdują się zaraz obok. Dla mnie Haupt, którego umiejscawiam pomiędzy prozą Schulza a prozą Stasiuka, to bardzo ważne odkrycie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki