Nasz napastnik to klasa sama w sobie, bez względu na to, czy gra w barwach Bayernu Monachium, czy reprezentacji Polski. Ale nie zawsze tak było. W eliminacjach do poprzednich mistrzostw świata Lewandowski zdobył zaledwie trzy gole (dla porównania w tych ma już 11), z czego dwa z… rzutów karnych w meczach z amatorami z San Marino. Dołek formy? Nic z tych rzeczy – w tym samym czasie Robert potrafił w jednym meczu czterema bramkami rozstrzelać Real Madryt. Oj, musiał wysłuchiwać wówczas niewybrednych komentarzy, łącznie z uwagami, że dla Niemców to mu się chce, a dla Polaków już niekoniecznie…
Ostatecznie jednak wyszło na jego i wcale się temu nie dziwię, bo talent poparty ciężką pracą zawsze przynosi efekty. Pamiętam jego ligowy debiut i fenomenalnego gola strzelonego piętą. Już wtedy było widać, że to materiał na pana piłkarza. Potwierdził to w Dortmundzie, choć podczas swojego pierwszego sezonu w Borussii to on musiał pracować na innych, a nie odwrotnie. Dziś jest filarem jednej z najlepszych klubowych drużyn świata, liderem reprezentacji Polski, w której już niedługo, bo za ledwie trzy gole, zostanie strzelcem numer jeden w historii. Dlaczego o nim piszę? Bo myślę, że mamy prawo czuć się trochę jak on.
Mamy Ewangelię, którą staramy się wprowadzać w życie. Tyle tylko, że czasem zderzamy się z poważnym wyzwaniem, tak jak albertynka s. Teresa Pawlak (rozmowa z nią na s. 42-43), która mówi: chodzę do tych więźniów, spotykam się z bezdomnymi i co? Pozornie nic się nie zmienia. A jednak ma to sens. Są dni, że mam tak samo. Dlatego na wagę złota są takie rozmowy jak ta z panem Piotrem z Bydgoszczy. Nasz czytelnik ma bardzo jasno sprecyzowane poglądy polityczne, ale też dobrze wie, że Kościół jest powszechny. – Nieważne, czy z lewicy, czy z prawicy. Najważniejszy zawsze powinien być dla nas drugi człowiek – powiedział. Cieszę się z tej rozmowy, bo dzięki niej wiem, że w naszym „przewodnikowym” podejściu nie jesteśmy sami. Róbmy więc swoje i czekajmy – w końcu Lewandowskiemu też nie zawsze piłka wpadała do bramki.