Logo Przewdonik Katolicki

Sława i euro do podniesienia z murawy

Marek Dłużniewski
Gra w Lidze Mistrzów to spory zastrzyk gotówki / fot. PAP

Już za kilka dni kolejna polska drużyna rozpocznie szturmowanie bram Ligi Mistrzów. W europejskiej klubowej elicie polski zespół po raz ostatni znalazł się 19 lat temu.

W ostatnich latach polskie zespoły występowały w fazie grupowej, ale innych klubowych rozgrywek na Starym Kontynencie – Ligi Europy. To jednak europejska druga liga. Prawdziwy splendor i korzyści daje gra w Lidze Mistrzów. Pod nieobecność w niej klubów z naszego kraju awans uzyskiwały nawet ekipy ze Słowacji czy Białorusi. Czy Lech Poznań przerwie trwającą prawie dwie dekady złą passę?
 
Tylko dla wybranych
Odkąd na początku lat 90. rywalizacja o Puchar Europy została przemianowana na Ligę Mistrzów, tylko dwa polskie zespoły awansowały do fazy grupowej tych rozgrywek. W sezonie 1995/1996 Legia Warszawa zdołała nawet dojść do ćwierćfinału, w którym jednak przegrała z Panathinaikosem Ateny. W kolejnym sezonie Widzew Łódź znalazł się w jednej z grup Ligi Mistrzów, ale okazał się słabszy od Atletico Madryt i późniejszego zdobywcy trofeum – Borussii Dortmund. W ciągu blisko dwóch dekad, jakie upłynęły od gry łodzian w europejskiej elicie, kibice w Polsce mogli się wprawdzie emocjonować występami naszych zawodników w meczach Ligi Mistrzów, ale ci gracze bronili barw zagranicznych klubów. Czasem nawet z sukcesami. W 2005 r. Jerzy Dudek walnie przyczynił się do zdobycia pucharu przez Liverpool, a osiem lat później w wielkim finale w drużynie Borussii Dortmund zagrało polskie trio: Łukasz Piszczek – Jakub Błaszczykowski – Robert Lewandowski. Jednak te pojedyncze sukcesy nie rekompensują wieloletniej nieobecności w europejskiej elicie drużyny z polskiej ligi.
 
Brakowało niewiele
W przeciwieństwie do zwycięzców najsilniejszych lig europejskich mistrz Polski, żeby zagrać w fazie grupowej, musi przejść przez sito eliminacji. To jednak wcale nie musiało być zaporą nie do pokonania. W ciągu minionych 19 lat reprezentant polskiej ligi dwa razy był o krok od tego, by znaleźć się w grupie Ligi Mistrzów. W obu przypadkach była to Wisła Kraków. W 2005 r. w ostatniej fazie eliminacyjnej „Biała Gwiazda” wygrała pierwsze spotkanie dwumeczu z Panathinaikosem Ateny 3:1, ale w stolicy Grecji, po dogrywce, przegrała 1:4. Sześć lat później krakowianie, będąc już u progu grupy Ligi Mistrzów, mierzyli się z cypryjskim APOEL-em Nikozja i pierwszy mecz także wygrali. Skromne 1:0 nie wystarczyło jednak do awansu. W rewanżu Wisła na kilka chwil przed końcem spotkania przegrywała 1:2, ale tego dającego jej awans wyniku, nie potrafiła dowieźć do końca i skończyło się 1:3 dla drużyny z Cypru.
 
Reforma nie pomogła
Zarówno ekipa z Grecji, jak i z Cypru była w zasięgu ówczesnego mistrza Polski. Braku awansu w tamtych przypadkach nie da się zrzucić na nieszczęśliwe losowanie. Prawdą jednak jest, że wielokrotnie w ciągu minionych lat, najlepsze polskie drużyny o prawo gry w Lidze Mistrzów
musiały bić się z europejskimi potęgami, które także przebijały przez eliminacje. I tak np. ŁKS Łódź musiał uznać wyższość Manchesteru United, a Wisła Kraków dwukrotnie odpadała po starciach z FC Barceloną, a raz z Realem Madryt.
Drogę do fazy grupowej takim zespołom jak mistrzowie Polski miała ułatwić wprowadzona kilka lat temu reforma eliminacji. Dzięki niej zwycięzcy słabszych lig europejskich (takich jak polska) w eliminacjach nie wpadają już na gigantów, ale na ekipy o podobnym do swojego potencjale sportowym. Jednak i z tego ułatwienia polskie drużyny nie potrafiły skorzystać. Dwa lata przed wspomnianą porażką z APOEL-em Nikozja, Wisła skompromitowała się już na początku eliminacji, odpadając z Levadią Tallin. W ubiegłym roku blamaż nie sportowy, ale organizacyjny, zaliczyła Legia Warszawa. Choć na boisku pokonała Celtic Glasgow, to jednak przez kilkuminutowy występ w swoich szeregach nieuprawnionego zawodnika, została ukarana walkowerem i na tym jej marzenia o Lidze Mistrzów się skończyły.
 
Pieniądze i prestiż
Sam awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów to wielowymiarowa szansa dla zespołów z takich lig jak polska Ekstraklasa. Przede wszystkim sportowa, bo przebrnięcie przez eliminacje to gwarancja rozegrania co najmniej sześciu meczów z bardzo silnymi rywalami. Gra jednak toczy się o znacznie większą stawkę niż sportowe doświadczenie. Mecze w blasku europejskich jupiterów to dla piłkarzy najlepsze okno wystawowe i szansa na transfer do lepszej ligi. Dla samych klubów gra w Lidze Mistrzów to potężny zastrzyk gotówki, liczonej w milionach euro. Od nowego sezonu awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów będzie wyceniany na 12 mln euro. Dodatkowe pieniądze zgarnąć można także za dobre wyniki. Każde zwycięstwo w jednym z sześciu meczów grupowych będzie warte 1,5 mln euro, a remis 0,5 mln euro. Do tego należy doliczyć także dochody związane z samym meczem, a więc te uzyskane z biletów (przynajmniej trzy spotkania na własnym stadionie) i sprzedaży klubowych gadżetów czy stadionowej gastronomii. Te olbrzymie, jak na polskie warunki pieniądze, nie sprawią wprawdzie, że zespół, który jako pierwszy po wielu latach przerwy awansuje do fazy grupowej, nagle odskoczy finansowo reszcie ligowych rywali. To byłoby możliwe dopiero wówczas, gdyby jedna i ta sama drużyna regularnie przez kilka lat z rzędu występowała w fazie grupowej. Na pewno jednak pieniądze wywalczone w Lidze Mistrzów mogą stanowić sporą część klubowych budżetów. Wreszcie, awans oznaczać będzie gigantyczne zainteresowanie krajowych mediów, polskich kibiców i potencjalnych sponsorów. A to także przełoży się na klubowe finanse.
 
Trzecie podejście Skorży
Jakie szanse ma aktualny mistrz Polski? O awans Lechowi Poznań nie będzie łatwo, ale „Kolejorz” po swojej stronie na pewno ma kilka argumentów. Po pierwsze, z kluczowych graczy dotąd drużynę opuścił jedynie czeczeński napastnik Zaur Sadajew, ale za to Lech już wzmocnił się kilkoma nowymi, w tym także doświadczonymi zawodnikami, jak ubiegłoroczny król strzelców Ekstraklasy Marcin Robak, czy były reprezentant Polski Dariusz Dudka. Klub nie chce więc popełnić błędu z 2010 roku, kiedy po zdobyciu mistrzostwa do Borussii odszedł Robert Lewandowski, a jego następca został zakontraktowany zbyt późno. Po drugie, poznaniaków prowadzi najlepszy w ostatnich latach polski trener. Dla Macieja Skorży obecny start będzie już trzecią próbą sforsowania bram piłkarskiego raju. Poprzednio, gdy trenował Wisłę, najpierw uległ Barcelonie (późniejszemu zwycięzcy), a następnie zaliczył wspomniany już blamaż z Estończykami. Skorża jest już jednak bogatszy o te doświadczenia i ma szanse uniknąć popełnionych wówczas błędów. Ponadto lechici nie muszą obawiać się gry z potężniejszymi sportowo i finansowo zespołami. Wszak mistrzostwo Polski wywalczyli wyprzedzając stawianą w roli faworyta i bogatszą Legię Warszawa.
Wiadomo jednak, że gra na krajowym podwórku i gra w Europie to dwa różne piłkarskie światy. By zagrać w fazie grupowej, Lech musi rozegrać sześć spotkań, a więc przebrnąć zwycięsko przez trzy dwumecze. Na pierwszy ogień idzie mistrz Bośni i Hercegowiny – FK Sarajewo. Choć teoretycznie to Lech jest faworytem tej rywalizacji, to jednak warto mieć na uwadze, że właścicielem bałkańskiego klubu jest malezyjski biznesmen Vincent Tan, do którego należy też, jeszcze nie dawno grające w angielskiej Premier League, Cardiff City. Poznaniacy Bośniaków nie mogą lekceważyć, ale też absolutnie nie mają się czego bać. Tym bardziej że z każdą ewentualną kolejną rundą, poprzeczka będzie „Kolejorzowi” zawieszana coraz wyżej. Wszystko w nogach i głowach lechitów, bo to przede wszystkim od nich zależy, czy hymn Ligi Mistrzów zabrzmi wreszcie na polskim stadionie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki