Charyzmatykiem nazywamy osobę, która potrafi się czymś wyjątkowym wykazać. Niekoniecznie jednak czyjeś utalentowanie oznacza, że ma on charyzmat w znaczeniu religijnym. Stąd wiele nieporozumień. Bo mówi się np., że jakiś ksiądz jest charyzmatyczny, bo skutecznie przyciąga młodzież. Albo że charyzmatyczny jest jakiś katolik, którego chcą masowo słuchać inni. Kontekst religijny wskazywałby, że to na pewno charyzmat dany od Boga. Czasem tak jest, ale nie zawsze. Przecież nie medialny sukces, ani nie nawet powodzenie w duszpasterstwie o tym świadczą. Mnie zastanawiają np. konkursy na najlepszego proboszcza albo na najlepszą inicjatywę parafialną. Bo czego dotyczy ocena? Jaką przykłada się miarę? Popularność? Poparcie ludzi? Skuteczność organizacyjna? W czasie gdy św. ks. Jan Maria Vianney ogromnie się napracował i jeszcze nie było widać efektów, w podobnym konkursie by pewnie przegrał.
Jestem przekonany, że większość katolików związanych z Kościołem ma oczekiwania większe wobec własnego proboszcza niż jego popularność, skuteczność organizacyjna czy poparcie lokalnych władz. Dobrze, że to jest, ale co wtedy, gdy tego nie ma? Czy Jezus nie musiał po ludzku przegrać, żeby naprawdę wygrać? Czy należy oceniać księdza jedynie według miary popularności?
Charyzmat to dar udzielony komuś, kto żyje blisko Boga. Ale nie dla jego osobistych korzyści, ale dla wspólnoty. Taki był Jezus. Na krzyżu okazał swoje posłuszeństwo Ojcu, a jednocześnie dał wyraz całkowitego oddania wspólnocie uczniów. Czy duchową skuteczność tego oddania można było wtedy uznać za udaną? Co mogli myśleć ludzie patrzący na kolejnego skazańca?
W Kościele charyzmat ocenia się zawsze miarą Chrystusa. Dlatego czasem trzeba mocno przegrać, żeby naprawdę wygrać. A często właśnie na tym polega duchowa wygrana księży, którzy przegrywają w „referendum społecznym”.