To może nas oburzać. Paweł Stachowiak przekonuje jednak, że to nie zdrada, ale dowód na to, że ocena „niezłomnych” tuż po wojnie nie była jednoznaczna. Byli wśród nich ci, którzy z godnością oddawali życie za niepodległą ojczyznę, ale też i tacy, którym tej godności zabrakło i zdolni byli do wyjątkowego okrucieństwa. Przede wszystkim jednak w latach powojennych Kardynał obawiał się rozwoju nienawiści. Było dla niego jasne, że zła nie da się zwyciężać złem.
Oczywiście nie znamy wielu szczegółów z tamtego czasu, aby w tej sprawie wyrokować. Mamy jednak dużą dokumentację i relacje świadków, którzy potwierdzają, że Prymas szukał rozwiązań pokojowych i możliwie największego dobra w relacjach z nową władzą. W tym sensie był człowiekiem kompromisu. Wiedział też, że każdy kompromis ma swoje granice, których przekroczyć nie wolno, co wyraził późniejszym non possumus i zapłacił więzieniem.
Publikacja tego artykułu jest nam dzisiaj bardzo potrzebna. Nie można bowiem rościć sobie prawa do pośpiesznej, a więc powierzchownej, oceny postaw ludzi żyjących w tamtych czasach. A jeśli ktoś rzeczywiście dopuścił się zła, należy je udowodnić. Określanie wszystkich, którzy wtedy szukali kompromisu, jako zdrajców mogłoby przecież skończyć się tym, że w ich szeregi postawilibyśmy, co byłoby krokiem haniebnym, kard. Wyszyńskiego.
Ten tekst jest potrzebny także z powodu prawdy, o którą dzisiaj tak zabiegamy. Bo tylko prawda wyzwala. Czymś zupełnie innym jest półprawda, która upraszcza ocenę najnowszej historii, dzieląc cały naród na lepszych i gorszych Polaków.
I jest też powód trzeci, najważniejszy. Gdyby nie postawa kard. Wyszyńskiego, Kościół w Polsce nie wyszedłby z PRL-u tak silny. I nie tylko dlatego, że Kardynał był człowiekiem kompromisu, ale że pozostał wierny Ewangelii, która uczy, aby zło dobrem zwyciężać. Może tego powinniśmy się dzisiaj od Prymasa uczyć najbardziej.