I znowu jego słowa wywołają falę bardziej lub mniej otwartej niechęci wśród kapłanów. A przecież to w gruncie rzeczy proste: komu więcej dano, od tego więcej wymagać się winno. Skąd zdziwienie i opór? Wcześniej mówił Franciszek o tym, że pasterz winien znać zapach swoich owiec. W niedzielę wzbogaca metaforykę zapachu, wskazując na jej drugi biegun: „Niech radością i umocnieniem dla wiernych będzie zapach waszego życia, ponieważ niepoparte przykładem słowa niczemu nie służą: lepiej zawrócić”. To także przecież proste: chodzi o zgodność słów i czynów, o unikanie zgorszenia, zapalanie innych przykładem własnego życia. Skąd zdziwienie, niezrozumienie, a nawet niechęć, którą – powiedzmy to otwarcie – słychać przecież w wypowiedziach (nieoficjalnych zwłaszcza) niejednego księdza? Że nie tylko w Polsce? Owszem, ale także w Polsce, niestety.
Kilka tygodni temu rozmawiałem z o. Józefem Augustynem, znanym duszpasterzem i kierownikiem duchowym. Uważa on, że trzeba poważnie zastanowić się zarówno nad tym, dlaczego Franciszek wypowiada się o księżach aż tak krytycznie, jak i nad tym, dlaczego księża reagują na te słowa tak alergicznie. „Jedno i drugie pytanie jest fundamentalne” – powiada o. Augustyn, zaznaczając, że papież kilkakrotnie przestrzegł księży przed „podwójnym życiem”. W minioną niedzielę zrobił to raz jeszcze. Widocznie wie, co mówi, widocznie coś jest na rzeczy. Słuchając papieża, przypomniała mi się diagnoza o. Augustyna, który uważa, że w Polsce mamy dziś do czynienia z kryzysem kapłańskiej tożsamości. Z pewnością kryzys ten nie jest specyficznie polski, ale co z tego? Jest i trzeba próbować się z tym wyzwaniem zmierzyć u nas, a nie wskazywać palcem na „zgniły Zachód”, „laicką Francję”, „bezbożną Europę”. Dziś młodzi mężczyźni decydujący się na stan kapłański stoją przed trudniejszym wyzwaniem aniżeli ich rówieśnicy 30–40 lat temu. To pewne, że mentalność świata stawia dziś silniejszy opór. Dlatego powinni mieć odpowiednio silną motywację, zdolną przezwyciężyć pokusę „podwójnego życia”. Myślę, że obecne czasy wymagają jakiegoś nowego sojuszu kapłańsko-świeckiego. Motyw i postulat to znany, co najmniej od czasów soboru, ale na co dzień często niepięknie to wygląda. Chodzi nie tylko o to, by ocalić obecny „stan posiadania” i przeciwdziałać spadającej liczbie praktykujących. Chodziłoby raczej o pójście w głąb, wzajemne inspirowanie się i wspieranie na rzecz jak najlepszego realizowania swojego powołania. Mam na myśli mądrą współpracę, która nie oznaczałaby ani klerykalizacji świeckich, ani laicyzowania duchownych. Więcej spokojnych, szczerych, otwartych rozmów na pewno pomogłoby zarówno pasterzom, jak i świeckim. Chodzi o wspieranie się na co dzień w drodze do Boga: wzmacnianie motywacji i tożsamości właściwej dla każdego chrześcijanina tak, by unikać „podwójnego życia”. Bo przecież ta choroba zagraża nie tylko duchownym.