Logo Przewdonik Katolicki

Zapytam prostacko

Piotr Zaremba

Wszyscy zajęci są wojną polskiego rządu z Donaldem Tuskiem. A ja wciąż śledzę pogłosy tego, co zdarzyło się w warszawskim Teatrze Powszechnym.

Wsłuchuję się w późne wypowiedzi na temat spektaklu Olivera Frljicia Klątwa, często dziwaczne i czasem zasmucające. Oto „Tygodnik Powszechny” uznał za stosowne zareagować dwoma głosami. Ks. Andrzej Draguła nie tylko podjął próbę wytyczenia granicy między krytyką i obrazą, ale zmierzył się z ulubionym argumentem obrońców o „fikcji” – pytając, w którym momencie krzyż przestaje być „świętym symbolem religijnym”, a staje się „rekwizytem teatralnym”. Nawet w tym wywodzie przy całej jego intelektualnej precyzji trudno znaleźć symptomy moralnego wstrząsu. Zwłaszcza że ksiądz na spektakl nie poszedł, o co skądinąd nie mam pretensji. Ale co pozwala mu uniknąć roztrząsania poszczególnych scen. Katolickie pismo nie mogło się jednak ograniczyć do tej mocno wystudzonej obrony racji „ludu Bożego”. Jest więc także artykuł prof. Dariusza Kosińskiego, znanego rzecznika teatru nowoczesnego, cokolwiek to nie oznacza. Pogląd Liliany Sonik, że można stać się od tego przedstawienia gorszym, uznaje on za nieudowadniany, co nie przeszkadza snuć mu nieco dalej rozważań o rachunku sumienia, jaki spektakl ma wywoływać, przynajmniej u niego. Próba komplikowania wymowy tego wrzaskliwego manifestu, który dziennikarze „Wyborczej” przedstawiali – trafnie – jako akt prostej rewolucji, uważam za akt szarlatanerii. Choć można to osiągnąć westchnieniami, retorycznymi pytaniami i zawieszeniami głosu.
Ale ja po prostacku skieruję pytanie nie do samego autora. Czy są takie momenty, w których redaktorzy z Wiślnej uznają odrobinę empatii wobec papieża czy krzyża za coś istotniejszego od wielości postaw i opinii? Jestem zwolennikiem dwugłosów, debat, wewnętrznego pluralizmu redakcji. Ale każda zasada ma swoje wyjątki. „Tygodnik Powszechny” to dziś ciekawe, ambitne pismo. Ale wciąż się upiera przy przymiotniku „katolicki”, który do czegoś zobowiązuje. Pytanie o empatię dedykuję także Michałowi Łuczewskiemu, który dzieli się swoimi przemyśleniami na temat Klątwy w „Gazecie Wyborczej”, występując pod szyldem dyrektora Centrum Myśli Jana Pawła II. To przedziwny tekst. Skomplikowany, pełen erudycyjnych odniesień, przedstawia ten spektakl jako świadectwo zdziczenia progresywnej klasy średniej. Ale żeby do tego finału dobrnąć, trzeba przebić się przez wiele akapitów chłodnych i relatywizujących. Co więcej, samemu Frljiciowi autor przypisuje rolę najwyżej kronikarza owego zdziczenia, podstawiającego lustro swojej ucieszonej i ułomnej, mieszczańskiej publiczności. Przykro mi, ale kłóci się z to wieloma wypowiedziami samego prowokatora i jego obrońców.
Najbardziej jednak uderzyło mnie co innego – ton zimnej pogardy Łuczewskiego wobec „babć i chłopców z Młodzieży Wszechpolskiej” modlących się przed teatrem. Informuję, że  są to „chłopcy z Golgoty Młodych”, a określanie kogokolwiek mianem babć jest nieeleganckie. I że – to może ważniejsze – modlitwa to postawa wynikająca wprost z katolicyzmu. Kilometrowy dystans intelektualisty wobec niej mówi tyle samo o współczesnym świecie co rechot publiki, który ten sam Łuczewski uznaje skądinąd, niemal mimochodem, za pusty.
Jestem zwolennikiem  swobody twórczej, przekraczania granic tak daleko, jak można. Więcej, znam wiele sytuacji i kontekstów, kiedy pokazanie bluźnierstwa jest do czegoś potrzebne, a może i  przynosi oczyszczenie. Ale te granice istnieją. I może bardziej od ludzi, którzy to otwarcie ignorują, martwią mnie ci, którzy nie umieją zająć wobec tego stanowiska – nie tylko intelektualnego, także moralnego. Przypomina mi się – może będę w tym momencie niesprawiedliwy – stara anegdota o góralce, która powiedziała pewnemu intelektualiście: „Tacy zescie uceni, aze głupi”. Tak to jakoś brzmiało.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki