Logo Przewdonik Katolicki

Bóg się nami cieszy

Joanna Mazur
Fot. archiwum prywatne Jeffa Eggersa.

O nawróceniu w stylu świętego Pawła, modlitwie uwielbienia i darze proroctwa z Jeffem Eggersem rozmawia Joanna Mazur.

Spotkaliśmy się już kilka razy – słuchałam też kilku twoich nauczań. Zawsze gdy cię widzę masz na twarzy uśmiech. Jak ty to robisz?
– Wiele osób mi to mówi (śmiech). Myślę, że jest to coś co daje mi Bóg. Ja sam tego nie zauważam. Ale tak właściwie dlaczego miałbym się nie uśmiechać? Jestem kochany przez Boga, który oddał za mnie swoje życie, jest blisko i przebacza moje grzechy. Idę drogą do nieba. Dlaczego miałbym się nie uśmiechać? (śmiech)

Dziś jesteś pastorem, głosisz Dobrą Nowinę w wielu krajach, ale nie zawsze byłeś blisko Boga.
– To prawda, moje życie było mocno pomieszane. Dorastałem w Ameryce lat szcześćdziesiątych. To był trudny czas dla naszego kraju – wojna w Wietnamie, rewolucja seksualna, dzieci kwiaty, wpływ narkotyków i religii wschodnich. To wszystko mnie pociągało. Moją codziennością była niemoralność. Od 14. roku życia brałem narkotyki. Kilka razy byłem aresztowany za drobne przestępstwa. To był czas koncentrowania się na sobie – na samozadowoleniu i ciągłych imprezach. Byłem bardzo popularny i miałem wielu przyjaciół, ale w środku cały czas czułem ogromną samotność. Pustkę. Z zewnątrz ludzie widzieli mnie jako kogoś szczęśliwego, ale w środku to wyglądało zupełnie inaczej.

I nagle wszystko się zmieniło…
– Tak, zupełnie nagle. Skoczyłem szkołę średnią – miałem 18 lat. W Stanach trwał pobór do wojska.  Każdy młody mężczyzna musiał zgłosić się na dwuletnią służbę. I ja też dostałem wezwanie i to z bardzo niskim numerem – a to oznaczało, że na 100% wyślą mnie na wojnę do Wietnamu. W nocy przed zgłoszeniem się do wojska byłem u mojego przyjaciela, który też dostał wezwanie. Rozmawialiśmy o tym dlaczego jest tak, że ludzie ze sobą walczą, zabijają się i nie mogą się dogadać. W środku rozmowy, nagle powiedziałem, że jeżeli mój wyjazd na wojnę i moja śmierć miałaby zmienić świat, to ja chcę to zrobić. Powiedziałem to zupełnie od niechcenia, ale dla Boga moje słowa zabrzmiały jak modlitwa. Jakbym Go zawołał. W jednym momencie poczułem Jego obecność. Poczułem się kochany jak nigdy dotąd. Brak mi słów, aby to opisać. I po chwili powiedziełem –  tylko Bóg może ocalić ten świat. Przyjaciel dziwnie na mnie spojrzał, bo nigdy wcześniej nie mówiłem o Bogu. Zapytał co dziś brałem. To było coś totalnie radykalnego. Nie miałem wtedy żadnej wspólnoty, nie znałem ani jednego chrześcijanina. Dopiero po jakimś czasie Bóg „zasadził” mnie we wspólnocie. Nigdy nie wróciłem do starego życia. Nawet gdy zapalałem papierosa, to już mnie zupełnie nie cieszyło, było puste. Od tego czasu zacząłem iść w dobrym kierunku. Do Wietnamu nigdy nie wyjechałem – rozpocząłem szkołę biblijną i odroczyli mi pobór na 6 miesięcy, abym skończył semestr. A gdy semestr się skończył – skończyła się wojna.

Twoja historia przypomina mi trochę nawrócenie św. Pawła…
– Tak, ja też widzę kilka podobieństw. To był czas, gdzie wspólnoty chrześcijan były tak bardzo konserwatywne, że nie otwierały się na takich ludzi jak ja. Miałem długie włosy, nie chodziłem w garniturach i krawatach. Kościół nie nadążał za tym, co się działo wśród młodych. I Bóg postanowił wyjść do nas sam i szukać nas poza strukturami Kościoła. I faktycznie, gdyby Jezus nie przyszedł osobiście do św. Pawła – ten by się nie nawrócił. I gdyby nie przyszedł do mnie, byłoby podobnie. To jest lekcja dla Kościoła, który zawsze powinien być szeroko otwarty i jednocześnie szukać tych, którzy są złamani, bez względu na to jak wyglądają, w co się ubierają i jaki styl życia prowadzą. Kościół powinien szukać wszystkich.

Kim właściwie jest dla ciebie Jezus?
– To jest bardzo dobre pytanie – bo to zmieniało się w ciągu całego mojego życia. Na początku Jezus był dla mnie Zbawicielem. Znalazł mnie – wielkiego grzesznika, pomimo tego, że ja sam Go nie szukałem. Okazał mi miłosierdzie i przebaczył mi. Dał mi zupełnie nowe życie. Z czasem, gdy zacząłem czytać Pismo Święte i poznawać Go – Jezus stał się też moim Pasterzem – tym, który prowadzi mnie przez życie. A później przyszedł czas na to, aby nazwać Go Przyjacielem. Nie takim jak przyjaciele z facebooka, ale Tym, który oddał za mnie swoje życie. Zainwestował w naszą przyjaźń. To nie jest tak, że Jezus się zmienił, ale ja coraz bardziej odkrywam Jego różne „twarze”.

Uwielbienie jest specyficznym typem modlitwy. Co jest w nim tak niesamowitego?
– Myślę o słowach Jezusa, który powiedział do Samarytanki, że nadszedł czas aby ludzie oddawali cześć Ojcu w Duchu i prawdzie (J 4, 23). Uwielbienie to prawda i Duch. Jezus powiedział, że jest drogą, prawdą i życiem. On jest prawdą i jak doświadczamy Jego Obecności, to zmienia naszą perspektywę i zaczynamy widzieć prawdę. Widzimy, że On jest i że prowadzi nas do ukochania Go. Uwielbienie to taki duchowy GPS, który prowadzi nas do Boga. A gdy widzimy Jego Miłość i piękno, możemy Go uwielbiać jeszcze mocniej. Najważniejsze jednak jest to, że Bóg jest godzien uwielbienia. Jezus jest wart uwielbienia, bo On jest tym, który do końca nas umiłował, podjął cierpienie za świat i umarł na krzyżu za nasze grzechy.

Fenomen tej modlitwy łączy chrześcijan różnych wyznań…
- Tak. Jezus powiedział, że gdzie dwóch lub trzech spotyka się w Jego Imię to On jest pośród nich. Bóg jako Ojciec cieszy się, jak całą rodzina spotyka się przy jednym stole. Cieszy się każdym z nas – od najsilniejszego do najsłabszego. Cieszy się rodziną, którą jesteśmy. Kiedy chrześcijanie z różnych kościołów zbierają się razem by się modlić, w Sercu Boga dzieje się coś niezwykłego. A kolejną sprawą jest to, że Bóg cieszy się nami. W Księdze Izajasza Bóg mówi, że zgromadzi nas i da nam radość w domu modlitwy (Iz 56, 7). To jest miejsce, gdzie gromadzą się wyrzutki, ludzie złamani i samotni. On nas odbudowuje i „używa” naszej słabej modlitwy, aby zmieniać wiele rzeczy na świecie, w miastach i w rodzinach. I to dlatego, że nas kocha i się nami cieszy! Jesteśmy przecież Jego Oblubienicą. Ta radość jest obustronna – On cieszy się nami, a my cieszymy się Nim. To jest też czas radości z bliskiego spotkania ze Stwórcą. Oczywiście potrzeba też do tego specjalnego miejsca – stąd powstawanie domów modlitwy, gdzie On jest na pierwszym miejscu, a uwielbienie trwa nieustannie przez 24 godziny na dobę, 365 dni w roku.

Wiem, że przez wiele lat służyłeś w Międzynarodowym Domu Modlitwy w Kansas, w którym od 1999 roku trwa nieustanna modlitwa uwielbienia. Pomysł brzmi pięknie, ale jak to wygląda w praktyce?
– Międzynarodowy Dom Modlitwy (IHOP – International House of Prayer) powstał w maju 1999 roku. Założycielem tego miejsca jest Mike Blickle. To on w 1975 otrzymał proroctwo, że Bóg chce wzbudzić ruch  młodzieżowy, który będzie uwielbiał Go dzień i noc. Przez kolejne 24 lata nie dowierzał (śmiech). W 1999 roku IHOP założyło 50 osób, które na zmianę uwielbiały Jezusa śpiewem i muzyką przez 18 godzin dziennie. A już od 19 września 1999 trwa tam nieustanna modlitwa uwielbienia. Dzień i noc. Co dwie godziny zmieniają się zespoły muzyków, śpiewaków i wstawienników. W tym momencie na etacie posługuje tam ok. 1000 osób, do tego są osoby na praktyce i studenci szkoły biblijnej i muzycznej. IHOP to trzy oddzielne kampusy – pierwszy to siedziba kościoła protestanckiego, który ma swoje źródło w IHOP – jest to wielka hala mieszcząca 3000 osób – wcześniej było to centrum handlowe. Drugi kampus to szkoła biblijna i muzyczna – tutaj mieści się studio nagrań i międzynarodowy pokój modlitwy, gdzie modli się młodzież m.in. w języku rosyjskim, hiszpańskim, chińskim i koreańskim. Trzeci kampus to centrum „serce” IHOP, gdzie znajduje się pokój modlitwy z nieustanną modlitwą. Na miejscu pracuje 18 zespołów uwielbienia, w których posługuje ponad 200 osób. Oczywiście idea na której bazuje IHOP nie jest nowa – już król Dawid zatrudnił 4000 muzyków i śpiewaków, aby uwielbiali Boga dzień i noc. Prekursorami byli też mnisi z opactwa w Cluny, gdzie nieustanie modliło się 1000 mnichów. Dziennie odmawiali lub wyśpiewywali 215 psalmów.
W IHOP posługiwałem przez 10 lat, a od 4 lat promuję tą ideę w wielu krajach świata. Myślę, że sam model to coś drugorzędnego. Tu chodzi o obudzenie ludzkich serc na to,że modlitwa to potężna siła i że Bóg chce, abyśmy spotykali się razem aby się modlić.

Wiem, że posługujesz szczególnie jednym charyzmatem Ducha Świętego – darem proroctwa. Czy tym darem przede wszystkim służyłeś w IHOP?
– Tak. Wierzę w to, że proroctwo to bardzo silne Boże narzędzie. Posługuję nim już 30 lat. Jego celem nie jest przepowiadanie przyszłości, ale zachęta. Mogą to być na przykład słowa „nie bój się, odwagi, Ja jestem”. I kogoś to podniesie. Każdy z nas potrzebuje zachęty praktycznie przez całe życie (śmiech). Jestem wdzięczny Bogu za ten dar. To ciekawe, że Bóg połączył moje serce w Polską. Nie wiem dlaczego to zrobił, ale czuję się jakby stawał się częścią waszej historii.  Bóg prosi mnie o modlitwę za konkretne miasta w Polsce i za konkretnych ludzi. To zadanie, aby razem z wami budować i zachęcać Kościół. Mój dar nie służy tylko po to, aby innych zachęcać, ale uczyć jak słuchać Boga, który kocha nas jak synów i córki. Ostatecznie ten dar czyni mnie osobą, która powinna służyć. Ludzie myślą, że bycie duszpastrzem – księdzem czy pastorem to prestiż, sława i bycie ważnym. A Bóg daje te osoby, żeby służyły Kościołowi. I dar proroctwa nie jest po to, aby być ważnym w Kościele, ale aby służyć.

Odwiedzasz nasz kraj dosyć często. Co cię w Polsce urzeka?
– Po pierwsze – kocham Polaków. Jesteście niesamowicie spragnieni Boga. I we wszystkich miastach, w których byłem, ludzie są głodni Jego Obecności. Jesteście też bardzo gościnni. Jak przyjeżdżam do Polski to zawsze czuję się przyjęty i kochany. Czuję się jak w domu – naprawdę! Nie mam wrażenia, że jestem w obcym kraju, pomimo bariery językowej. Kocham Wasze serca i widzę wielką siłę w ludziach w Polsce. A do tego bardzo podoba mi się przyroda. Wiele miejsc przypomina mi Kalifornię. Polska jest piękna.

Jak interpretujesz to „pragnienie”? Czy uważasz, że Polska i Kościół w Polsce ma jakąś specjalną rolę do odegrania?
– Myślę, że tak. Widzę, że Kościół katolicki w Polsce płonie Bożym ogniem. To zupełnie inna sytuacja niż w Europie Zachodniej. I to mnie urzeka, że wy tu jesteście jednością – jeden Kościół. Nie ma takiej konkurencji pomiędzy księżmi, jak pomiędzy pastorami, którzy czasami walczą między sobą o wiernych. W październiku byłem w Warszawie na ekumenicznej konferencji „Serce Dawida”– wtedy po raz pierwszy zobaczyłem i usłyszałem serca polskich liderów wspólnot z całej Polski. I zobaczyłem serca pełne jedności, uwielbienia i wstawiennictwa. Nie widzę tego w moim kraju. To czas odnowy Kościoła katolickiego, która dokonuje się przez Polskę.

W Ewangelii według św. Marka czytamy –„ Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą;  węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16, 17–18) . Czy uważasz, że te słowa są nadal aktualne?
– Tak, bo Jezus jest ten sam – wczoraj, dziś i na wieki. On się nie zmienia. A kiedy przyjdzie ponownie nie będziemy już potrzebowali uzdrowienia, nie będzie już cierpienia i łez. Ale zanim przyjdzie wciąż są ludzie chorzy, zagubieni i zniewoleni. I z mojego własnego doświadczenie – modlę się o uzdrowienie, mówię językami, widzę jak ludzie są uwalniani. Boże cuda to powinna być codzienność nas wszystkich.  



Jeff Eggers – pastor, mieszka w Fullerton w Kalifornii. Promotor idei domów modlitwy w Polsce i na świecie. Od kilku lat pomaga polskim wspólnotom w odkrywaniu charyzmatów Ducha Świętego.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki