Pokolenie dzisiejszych rodziców 30+ dorastało w czasach bez telewizyjnej Superniani. Poradniki wychowawcze nie wchodziły do grona bestsellerów. Wychowanie było bardziej intuicyjne. Dzieci nie były nadmiernie obciążone rodzicielską uwagą, co wychwalają teraz w krążących po sieci memach: „My, wychowani w latach 80.”. Kliknij, jeśli miałeś wspaniałe dzieciństwo. To jedna strona medalu.
O drugiej mówią badania – nieliczne, jakby niewielu badaczom dziecko i jego kondycja wydawały się ważnymi problemami. Jedno z nich przeprowadzono w połowie lat 80. na grupie pełnych, niepatologicznych rodzin (występująca w nich przemoc nie jest związana z alkoholizmem ani trudnymi warunkami bytowymi). Wynik: 82 proc. badanych przyznało się do stosowania klapsów, 67 proc. biło swoje dzieci ręką, 44 proc. pasem lub innym przedmiotem. Do bardziej brutalnych form przemocy, jak bicie na oślep czy obezwładnianie i kopanie, przyznało się kilkanaście procent badanych rodziców. To są dane dotyczące tylko przemocy fizycznej. O słownej czy emocjonalnej nie mówią nic.
Nie chodzi o obwinianie naszych rodziców, ale o dostrzeżenie skali problemu. Wielu z nas, obecnych rodziców, jako dziecko doświadczyła jakiejś formy przemocy. W mniejszym lub większym stopniu zmagamy się z tym codziennie.
Niechciane wzorce
Nieraz pamiętając własne trudne doświadczenia, zarzekamy się: ja nigdy tak nie zrobię. Raz wychodzi, raz nie. Ada to wie. Jest mamą piątki dzieci. Do dziś pamięta najważniejszy środek wychowawczy, jaki stosowała jej mama. Lanie. Ada żadnego ze swoich dzieci nigdy nie uderzyła i denerwuje się, gdy słyszy dyskusje pt. „Czy klapsy są naprawdę złe”. – Te skrajne zachowania, jak bicie, bardzo mocno zapadły mi w pamięć – opowiada. – Odrzucam je w całości. Mama też na mnie krzyczała, ale to nie było aż tak skrajne. Nie zrodził się we mnie taki opór jak na klapsy. I choć nie chciałabym krzyczeć, krzyczę. Kiedyś mąż mi powiedział: „Ada, krzyczysz dokładnie tak jak twoja mama”.
To bardzo częste – w emocjach, także gdy krzyczymy, przestajemy mówić swoim głosem. Ania, mama czwórki dzieci, która przed ich urodzeniem pracowała jako analityk w dużej firmie, przyznaje: – W nerwach zdarza mi się mówić do dzieci brzydkie słowa, które słyszałam w domu. Czasem „wypśnie” mi się wyzwisko. Wiem, że do mnie też tak mówiono.
Ale odwzorujemy nie tylko słowa i czyny, także schematy zachowań. – Moja matka jest pracoholikiem, nie potrafi usiąść i odpocząć. Mam tego świadomość, robię to nie w takim stopniu jak ona, ale jednak – mówi Ada. I opowiada o wewnętrznym przymusie działania, który nie pozwala jej np. usiąść i poczytać, gdy ma wolniejszą chwilę w ciągu dnia. Zaraz wyszukuje sobie coś do zrobienia.
Magdalena Sabik, pedagożka i trenerka Szkoły dla Rodziców, uważa za naturalne, że korzystamy z wzorców, do których nam najbliżej. Dzieje się tak, gdy robimy coś rutynowo albo gdy w dużych emocjach włącza się nam działanie „z automatu”. – Żeby było inaczej, rodzic musi obdarzyć refleksją swoje zachowanie – mówi trenerka. – Często słyszę rodziców, którzy mówią, że chcą inaczej wychować dzieci niż ich rodzice. Jak to widzisz w konkretach? Na warsztatach dla rodziców pracuje się nad konkretnymi scenami w formie dramy, by poćwiczyć nowe sposoby.
A ćwiczyć trzeba. Automatyczne reakcje są dla naszych mózgów jak szeroka, wydeptana droga. To naturalne, że wybieramy właśnie ją. Nauczenie się nowego sposobu działania jest jak wydeptywanie nowej ścieżki. Potrzeba pracy i cierpliwości dla siebie, by z utartego szlaku przenieść się na nowy, zgodny z naszymi wartościami.
Trudne granice
Magdalena Sabik podkreśla, że kwestia stawiania granic jest dla dzieci bardzo ważna. – Dziecko bez granic traci poczucie bezpieczeństwa – mówi. – Jest zmuszone cały czas ich szukać i testować. A co za tym idzie, będzie mu trudno funkcjonować.
Pedagożka przestrzega przed popadaniem ze skrajności w skrajność. Gdy z własnego dzieciństwa pamiętamy zbyt wiele ograniczeń, mogą nam się źle kojarzyć, co spowoduje, że unikamy stawiania ich własnym dzieciom. – Chcemy, by nasze dzieci mogły latać – mówi pani Sabik. – Z kolei zbyt restrykcyjne granice sprawiają, że nie ma dialogu. Wywołuje to relację: władza i podwładny, a to jest bardzo niszczące.
Kto może mieć problem z właściwym postawieniem granic? Np. ten, kto dorastał w domu, w którym nie były one jasno zakomunikowane. Jak u Ady: – Niektóre granice były jasno ustalone, np. że nie mogę odchodzić od domu, żeby mama mnie nie widziała. Wiedziałam, że jak to przekroczę, dostanę lanie. Inne rzeczy, oczekiwania chyba nie były tak jasno zakomunikowane. Ja też mam chyba problem z wyznaczaniem granic jasno i wyraźnie. A czuję, że to dla dzieci ważne. Jak widzą, że jesteśmy stali, przestają nas testować, naciągać. Widzą, że to bez sensu, po prostu to przyjmują.
Inny problem ma ktoś, kogo granice były tak często naruszane, że nie daje sobie nawet prawa, by je mieć, nazywać, by ich bronić. Albo ktoś, komu ich w ogóle nie stawiano.
Jak odnaleźć własne granice? – Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: co jest dla nas ważne? Jakie są nasze wartości? Czy np. śpię z pięcioletnim dzieckiem, czy wyrzucam je z łóżka, gdy skończy rok? Gdzie jest moja granica? – radzi Magdalena Sabik. Podkreśla, że granice są czymś naturalnym. Pierwszą z nich jest oddzielenie matki od dziecka. Potem wyznaczają je przestrzegane w domu zasady. Ważne, by wprowadzanie zasad odbywało się w dialogu z dziećmi. Aby wysłuchać, co dzieci o nich sądzą, dać przestrzeń na ich propozycje. I by zasady nie stały się sztywne, tylko by je zmieniać, gdy warunki życia czy potrzeby rodziny będą inne.
Widzę siebie w tobie
Mała Ania często się obrażała. Uciekała wtedy do drugiego pokoju, teatralnie płacząc. Czekała, aż ktoś przyjdzie ją pocieszyć. Ale nikt nie przychodził. Dziś nigdy nie zostawia swoich płaczących dzieci samych: – Staram się je przytulić. Jak nie chcą albo uciekają, nie zamykam drzwi, zawsze mówię, że jestem obok. Pamiętam, jakie to było dla mnie przykre, że nikt się mną nie przejmuje – mówi. Trudne jest dla niej, gdy obserwuje, w jaki sposób jej tata rozmawia z dziećmi. – Mówi np. „uspokój się”, „przestań zachowywać się jak wariat”. Do mnie też tak mówił. Bardzo mnie to denerwowało. W takich sytuacjach bronię moich dzieci jak lwica.
Adzie zdarza się wczuwać w emocje swoich dzieci, jakby miała przed oczami przeżycia małej dziewczynki. – Byłam np. z synami w teatrze i nagle zaczęły się straszne sceny. Jako dziecko strasznie się bałam tej bajki. Zaczęłam chłopaków przytulać, brać na kolana. Reaguję, bo pamiętam, jaka ja byłam jako dziecko, a być może moje dzieci są inne. I być może mniej od nich wymagam, bo myślę, że mnie by coś przerosło. A one może by dały radę to zrobić? – zastanawia się.
Jak zamknąć te niedomknięte drzwi, oddzielić przeszłość od tego, co jest teraz? – Zamykanie przeszłości to proces wybaczania – mówi Magdalena Sabik. – Czyli: wybaczam moim rodzicom – próbowali mnie wychować najlepiej, jak mogli, na stan wiedzy, jaki mieli. I trzeba sobie postawić granice. Nie jestem już małą bitą dziewczynką. Moje życie jest tu i teraz. Chcę je dobrze przeżyć.
Ada stara się świadomie być empatyczna, ale nie zlewać się z cierpieniem dzieci, nie tracić obiektywnego dorosłego spojrzenia. I wciąż na nowo uświadamiać sobie schematy, w które wpada. Ania pracuje nad swoimi automatycznymi reakcjami – by dać sobie przestrzeń na uspokojenie się, zastanowienie, jak chciałaby zareagować. Żeby podejmować świadome wybory. Docenia siebie za codzienne rodzicielskie sytuacje, w których znalazła rozwiązanie. – Macierzyństwo odarło mnie ze złudzeń o mnie idealnej – mówi. Ada często powtarza, że nic tak nie motywuje do rozwoju, jak rodzicielstwo.
Niedomknięte drzwi z przeszłości to szansa, by wreszcie uporać się z tym, co boli. Trudności z dziećmi tak naprawdę pomagają – w tych relacjach nie da się ukryć, jacy jesteśmy naprawdę. Zamiast zamykać drzwi na siłę – uleczmy, co tego potrzebuje, wybaczmy i podziękujmy naszym rodzicom. I cieszmy się z każdej nowej ścieżki! Nawet jeśli przed nami jeszcze dużo wydeptywania, zanim stanie się wygodną autostradą.