Wielu słysząc dziś o umartwieniach mówi, że to „średniowiecze”. Czy nie są one już tylko reliktem przeszłości?
– To jest kwestia naszego podejścia, a także dystansu do rzeczy materialnych. „Gdy jestem z Tobą, nie cieszy mnie ziemia” – mówi Psalm 73. A to oznacza, że Bóg zaspokaja wszystkie potrzeby i pragnienia ludzkiego serca. Zatem ja, z miłości dla Niego, po to, aby żyć z Nim w jak największej zażyłości, używam rzeczy doczesnych tylko w takim wymiarze, w jakim są mi one niezbędne. Zarówno wypoczynek, nauka, jedzenie, sprawy uczuciowe, seks itd., mogą mnie zbliżać do Boga, ale mogą mnie też oddalać. Chodzi o to, by być gotowym zrezygnować z jakichś dóbr, jeśli ta rezygnacja pomoże mi jeszcze bardziej zaprzyjaźnić się z Jezusem. Potem trzeba to od razu przekonwertować na program pomocy bliźniemu. Nasze życie nie może być jak zachowanie małego kotka, który liże swoje futerko i dba o to, by być czystym i białym. Swoimi decyzjami mam pomagać drugiemu człowiekowi. Post, wyrzeczenia, muszą być nakierowane na bliźnich.
Jak to przekuć w praktykę?
– Bardzo prosto. Jeśli np. ograniczam posiłki na czas Wielkiego Postu, to te zaoszczędzone na jedzeniu pieniądze mogę przekazać tym, którzy ich potrzebują bardziej ode mnie. Chodzi o to, by zawsze było odniesienie do drugiego człowieka. Bo jeśli robimy coś tylko dla siebie, to jest to nie w porządku.
W czasie jednej z homilii mówił Ojciec, że konieczne jest, aby w Wielkim Poście człowiek potrafił się zatrzymać.
– Zdecydowanie potrzebujemy czerwonego światła. Od momentu grzechu pierworodnego jednym z elementów pokuty było wstrzymanie się od jakiegoś dobra, takie zatrzymanie się. Trzeba znać umiar we wszystkim: w jedzeniu i w piciu, ale także w pracy, w odpoczynku. Jeśli na przykład nie przerwę swojej pracy na jakiś czas, nawet jeśli bardzo ją lubię, to prędzej czy później się wypalę. Kard. Wyszyński mówił, że niedziela musi być wolna dla każdego, nawet dla człowieka z partii. Tłumaczył, że jeśli ktoś będzie pracował w niedzielę, to nie będzie w stanie pracować w poniedziałek i we wtorek. I miał rację. Bez zatrzymania się człowiek straci siły.
Wyrzeczenia raczej nie kojarzą się z regeneracją sił, wręcz przeciwnie. Dodajmy do tego obraz narzędzi pokutnych: dyscyplin, pasków, włosienicy. Nie wyglądają zachęcająco.
– No tak. W każdy piątek Wielkiego Postu w klasztorach okładało się dyscypliną. Ściągało się szatę wierzchnią i na dzwonek używano dyscypliny. Inni bardziej, inni mniej… Postrzegano to jako coś normalnego, a nie jako wielkie bohaterstwo. Jeśli Jezus był biczowany, to my z miłości dla niego robimy to samo, po to, żeby współuczestniczyć w Jego niezawinionym cierpieniu. Biblia mówi: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!”.
Ale Pan Bóg nie potrzebuje naszych umartwień, biczowań i krwi. On Jest doskonały i te ćwiczenia niczego Mu nie dodają.
– Oczywiście, że nie. One są po to, żeby nasz duch był bliżej Pana Boga. Znam taką parę: on mieszka w Szczecinie, ona w wiosce pod Sanokiem. Oboje są w stanie nie spać całą noc i jechać do siebie tylko po to, by spotkać się na półtorej godziny. Napędza ich miłość. Tak samo jest z moją relacją do Boga – jeśli On jest dla mnie Tym, którego kocham, to podejmę umartwienia. Tu chodzi o myślenie: „tak Cię kocham, że chcę z Tobą współcierpieć”. Czasem ktoś nie zje mięsa, innym razem ktoś nie będzie się opierał na krześle – to są drobiazgi, ale dawane z miłością są wielkie przed Panem Bogiem. Teraz szczególnie kładzie się nacisk na wyrzeczenia duchowe: powstrzymywanie się od złośliwych komentarzy, nieprzychylnego słowa, od niechęci, od uczucia zemsty, nieżyczliwości w sercu.
Dlaczego nastąpiło to przeniesienie akcentów z ciała na sferę ducha?
– Bo dziś życie jest tak skomplikowane i trudne, że jeśli ktoś te codzienne przeciwności przyjmie bez szemrania i narzekania, to osiągnie naprawdę dużo. Poza tym chodzi też o to, by nie robić pewnych rzeczy na pokaz, o co dzisiaj bardzo łatwo, choćby ze względu na obecność różnych mediów społecznościowych. Ktoś może pościć i mówić o tym przy każdej okazji, a na dodatek być jędzą i zmorą. To straszne. Bezwzględnie należy unikać dewocyjności i obłudy. A z drugiej strony, tak już pół żartem, pół serio, post też jest dobry, bo jak człowiek czuje głód, to nie ma czasu myśleć o grzechu, bo mu tylko chleb w głowie.
Jak dobrze wybrać sobie umartwienia? Czym się kierować?
– Najpierw musimy sobie uświadomić, że są rzeczy konieczne, pożyteczne i przyjemne. Z tych pierwszych nie wolno rezygnować nigdy. Z pożytecznych i przyjemnych już tak. A moją koniecznością jako chrześcijanina jest odpłacić Jezusowi za miłość, którą On mi okazuje. Miłość to dążenie do największego celu, jakim jest Niebo. Chodzi o to, by nie iść drogą na skróty, bo ona prowadzi do piekła. Zobacz, ile czasu i sił poświęcają artyści, sportowcy… Ileż oni muszą wycierpieć, żeby nabrać sprawności i umiejętności… Osiem i więcej godzin ćwiczeń każdego dnia, żeby potem stanąć na pierwszym miejscu. Trzeba się potrudzić, by osiągnąć metę, czyli Niebo.
Jednak nadużywając ćwiczeń, także tych duchowych, można popaść w skrajności. Za dużo wyrzeczeń może służyć wyniszczeniu, a nie rozwojowi.
– Bo trzeba zrozumieć, że umartwienia nie są celem. Jeśli one doprowadzą mnie do większej zażyłości z Chrystusem, to wtedy spełniają swoje zadanie. W wybieraniu sobie umartwień dobrze jest poradzić się spowiednika albo po prostu kogoś, kto jest mądrzejszy od nas. Często też rozmawia się o tym na lekcjach religii, na rekolekcjach. Post ma przyczyniać się do lepszego funkcjonowania całego człowieka. Ja widzę, że ludzie często źle rozumieją ideę postu. Najpierw nie jedzą niemal nic, a potem panuje obżarstwo. Albo korzystają z internetu, tracąc bezmyślnie czas. A gdy ktoś dzwoni, to mówią, że nie mogą rozmawiać. Jeśli marnujesz czas na bzdury w internecie, jak możesz komuś powiedzieć, że jesteś zajęty? To hipokryzja.
Nawet, jeśli unikam kontaktu z kimś, bo mi z nim nie po drodze?
– Nawet wtedy. Biblia mówi: „Jeśli ujrzysz, że osioł twego wroga upadł pod swoim ciężarem, nie ominiesz, ale razem z nim przyjdziesz mu z pomocą”. To jest ważne, żeby miłość objęła wszystkich. Lubić nie trzeba każdego, ale kochać należy wszystkich.
Wróćmy do wybierania sobie umartwień. Nie każdy ma spowiednika czy kierownika duchowego, nie ma gdzie zasięgnąć rady.
– Wtedy zalecałbym wziąć na początek ciut mniej umartwień, a potem ewentualnie dołożyć. Lepiej tak niż w drugą stronę. Trzeba sobie dać kilka dni na zweryfikowanie tego ciężaru, samemu sprawdzić, czy dajemy radę.
We wspomnianej już przeze mnie wcześniej homilii mówił Ojciec także, że jeśli dobrze przeżyjemy Wielki Post, to możemy stać się przedstawicielami Boga w świecie.
– To prawda. Papież Benedykt XVI mówił, że elementami konstytutywnymi Kościoła są liturgia, Eucharystia i miłosierdzie. I to ostatnie nie jako doczepka, ale jako zasadniczy element. Bez miłosierdzia nie będzie chrześcijaństwa. My tutaj sobie rozmawiamy, a gdzieś tam, właśnie teraz człowiek umiera z głodu. Uczestniczymy w Mszy św., a komuś spadają na głowę bomby. A Ewangelia jest taka sama: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać”. No przecież gdybyśmy teraz przeczytali te słowa np. w przymierającej głodem Etiopii, to byłoby to nieludzkie. Ale jeśli w swoim miłosierdziu pomożemy wysłać tam konwój humanitarny czy dołożymy się do budowy studni, to będzie to konkretny czyn, który zmieni kawałek świata. Bez czynów nie ma chrześcijaństwa. Wielki Post ma obudzić w nas tę wrażliwość.
Dlaczego więc na uczynkach miłosierdzia skupiamy się przede wszystkim w Wielkim Poście?
– Św. Benedykt powiedział: „Dobrze by było wprawdzie, by mnich w każdym czasie żył tak, jak należy żyć w Wielkim Poście, lecz tylko nieliczni mają taki stopień cnoty. Dlatego też radzimy, żeby przynajmniej w dniach Wielkiego Postu bracia zachowali nienaruszoną nieskazitelność swego życia”. Jest niewiele osób, które prowadzą naprawdę nieskazitelne życie. Ale to prawda, że o bliźnim trzeba myśleć codziennie. Miłość chce wzajemności, bo kochać bez wzajemności to największy dramat. Wielki Post ma nas „wyczulić” na miłość Boga. To dobry czas, by nauczyć się uważności. Chodzi o to, by mieć na uwadze bliźniego, a nie siebie. Pan Jezus służył. Był znany z tego, że uzdrawiał, że czynił dobrze. Był znakiem Ojca. Chcesz poznać Boga? Patrz na Syna. Chcesz poznać Syna? Patrz na Świętych, bo oni są „legitymacjami” Pana Boga. Chcesz wiedzieć, jak wygląda szatan? Jedź do Auschwitz…
Czy Ojca zdaniem ludzie boją się zmian, jakie może przynieść dobrze przeżyty Wielki Post?
– Dziś generalnie ludzie boją się wszystkiego, co wymaga wysiłku. Na pewno rozlewa się jakaś tendencja roszczeniowo-gromadzeniowa. Tylko mieć, mieć, mieć. To jest postawa, która nie sprzyja świętości. Gromadzenie często okazuje się drogą donikąd.
Wspomnieliśmy już ten fragment Ewangelii, który mówi o tym, aby nie bać się o swoje odzienie i pokarm. Myślę, że on może wzbudzać sporo emocji…
– … bo mąż ode mnie odszedł i mam trójkę dzieci do wykarmienia.
Chociażby w takiej sytuacji.
– To wtedy jest zadanie dla innych chrześcijan. Wspaniale to podkreśla papież Franciszek, mówiąc o wychodzeniu na peryferie. Pomoc uboższym to zadanie dla parafian, to wezwanie, by mieć uważne, czujne serce i otwarte oczy na drugiego człowieka. Pan chce działać przez tych ludzi, którzy są w dobrej sytuacji materialnej. W imię w wiary w Boga w człowieku od razu powinniśmy pomagać, działać, ratować. Trudne sytuacje naszych bliźnich są po to, byśmy mogli na nich popatrzeć z góry, ale tylko po to, by podać im rękę, żeby mogli wstać. Decyzja kochania Boga jest także decyzją kochania drugiego człowieka.
o. Leon Knabit OSB
88-letni benedyktyn z Tyńca. Wstąpił do klasztoru będąc wcześniej księdzem diecezjalnym (diec. siedlecka). Rekolekcjonista, autor licznych książek.