Sprawa działa się przed paru laty, gdy kobieta na własną rękę zdjęła krzyż wiszący w pokoju nauczycielskim, uznając, że narusza on rozdział państwa i Kościoła, szkoły i wiary. Wspomniana pedagog stała się szybko bohaterką środowisk lewicowych, które widziały w niej wzór obywatelskiej odwagi. Dla części środowisk konserwatywnych był zaś dowodem laickiej wojny z religią i Kościołem prowadzonej w naszym kraju.
To kolejny przypadek, gdy w części środowisk konserwatywnych pojawia się logika „oblężonej twierdzy”. Często czytam na niektórych konserwatywnych portalach, że musimy się bronić, że wiara jest prześladowana, że oto jesteśmy w naszym kraju świadkami śmiertelnej wojny z religią. Czytam i przecieram oczy ze zdumienia. Od półtora roku prezydentem Polski jest praktykujący katolik. Premierem jest praktykująca katoliczka, podobnie ma się rzecz z liderem partii rządzącej. Najważniejsze osoby w państwie regularnie uczestniczą w najważniejszych wydarzeniach kościelnych. Media publiczne podlegają bezpośrednio tej partii rządzącej, podobnie jak zmieniany właśnie system edukacyjny. Kolejne badania opinii społecznej pokazują, że polska młodzież na tle swych rówieśników deklaruje znacznie większe przywiązanie do konserwatywnych wartości.
Oczywiście czasem dzieją się sprawy, odnośnie do których katolicy powinni stanowczo powiedzieć „nie”. Gdy obrażane są świętości – jak w przypadku głośnego ostatniego spektaklu Klątwa – trudno milczeć i przechodzić nad tym do porządku dziennego. Ale bardzo często słyszymy wręcz o prześladowaniu w Polsce osób mających konserwatywne poglądy czy serio traktujących swoją wiarę. Umiejmy jednak oceniać proporcje. Wszak są miejsca na świecie, gdzie za wiarę w Chrystusa ludzie muszą płacić swoją krwią, wiele społeczeństw zachodnich jest tak zlaicyzowanych, że chrześcijanie stanowią w nich mniejszościowe diaspory. Ale w Polsce?
Jeśli więc ktoś wciąż szuka wrogów Kościoła, przeciwników, tych, którzy atakują wiarę, to po prostu lubi być w oblężonej twierdzy. Dlaczego? Zjawisko to dobrze opisał niemal trzydzieści lat temu ks. prof. Józef Tischner, obserwując reakcje części katolików na upadek komunizmu. W PRL sytuacja była prosta, źli byli komuniści, dobra była opozycja i Kościół. Ale po 1989 r. sytuacja się skomplikowała. Kto był tym złym? A skoro zniknął nagle ten zły, to dlaczego właściwie my jesteśmy dobrzy? I to jest właśnie esencja myślenia oblężonej twierdzy. Choć od upadku komuny minęły trzy dekady, niektórzy wciąż szukają wrogów wiary i Kościoła, bo dzięki temu czują się lepsi. Zło mojego wroga staje się uzasadnieniem mojej wiary. Taka wiara staje się całkiem negatywna: nie jest afirmacją miłości Boga i Chrystusa, lecz jest negacją: moja wiara ma sens, bo jesteśmy atakowani. Z czasem mieszkańcy „oblężonej twierdzy” zaczynają sobie wrogów wymyślać, bo już nie są w stanie bez nich żyć. Mogą publicznie się oburzać, jak bardzo atakowana jest wiara i ich światopogląd.