Logo Przewdonik Katolicki

My i „oni”

Jacek Borkowicz
Fot. Paweł Supernak/PAP

Państwo jest dla nas nie tyle wspólną sprawą, ile potencjalnym rozdawcą, bo PRL wbił nam do głowy dwie kardynalne zasady: roszczeniowość i rewanżyzm. Czy z politycznego impasu jest wyjście?

Zamieszki przed Sejmem i okupacja sali posiedzeń przez posłów opozycji uświadamiają nam powagę sytuacji. Grozi nam wybuch niekontrolowanych wydarzeń, włącznie z ryzykiem ich krwawego scenariusza. Czym to w konsekwencji będzie dla naszego kraju, trudno powiedzieć – jednak na pewno nie przyniesie to trwale pozytywnego rozwiązania. Sytuacja w Polsce jest trudna i złożona, powiązana jest zresztą z aktualnym stanem wydarzeń na świecie. Nie można więc naiwnie wierzyć, że jeden doraźny, gwałtowny wstrząs (czytaj: polityczny przewrót) stanie się lekarstwem na polskie problemy. A tak właśnie, jak się zdaje, sądzi dziś wielu przeciwników „dobrej zmiany”. W obliczu powagi sytuacji wypada zadać sobie podstawowe pytania.

Skąd przychodzimy?
Ze świeżego społecznego awansu. Większość spośród nas jest w drugim lub trzecim pokoleniu potomkami ludzi należących do tzw. klas niższych, ludzi niebiorących osobistego, czynnego udziału w życiu publicznym. Tradycyjne polskie elity, wywodzące się ze szlachty oraz z osób wykształconych na szlacheckich wzorcach, odeszły w bezpowrotną przeszłość. Ich powojenne resztki stopniały pod wpływem cywilizacyjnych przemian; niemałą rolę odegrał też społeczny klimat ostatnich lat, w którym środowiska te były przedmiotem ostrej krytyki, połączonej z negacją wartości elity jako takiej. Czy polskie elity same sobie na taki los zasłużyły, jest kwestią osobnej dyskusji. Nas interesuje co innego: ci ludzie, czego by o nich nie mówić, reprezentowali pewną szkołę myślenia w kategoriach państwa rozumianego jako wspólnota.
Takiego „myślenia państwowego” dramatycznie brak pokoleniom współczesnym. Nikt nas tego nie nauczył: nie było na to czasu, a może i ochoty. Państwo jest dla nas nie tyle wspólną sprawą, ile potencjalnym rozdawcą. To wpoiła nam szkoła peerelowskiego socjalizmu, którego zasady tkwią głęboko w naszej podświadomości. Funkcjonariusze tamtego systemu skutecznie wbili nam w tył głowy dwie kardynalne zasady, jakie w istocie napędzają każdą socjalistyczną doktrynę: roszczeniowość i rewanżyzm. Nam „się należy”, a państwo jest od tego, by nam dawać. A to, co chcemy otrzymać, wydrzeć trzeba zbiorowości opatrzonej kryptonimem „oni”. Dlatego „onym” powinniśmy przy okazji dołożyć, bo i to im „się należy”.
A państwo w praktyce oznacza dla nas rządzącą partię. Nie wiedząc o tym, powielamy schemat, w jakim ongiś mieściła się PZPR. Dla jednych takim państwem-partią jest dzisiaj PiS, dla innych jest nią opozycyjny konglomerat, który z racji podobieństwa politycznych horyzontów określić można wspólnym mianem: „anty-PiS”. W takim myśleniu obywatele spadają do rangi partyjnej klienteli, zaś same partie, zamiast zajmować się dobrem publicznym, formułują programy „pod” własnych klientów.

Gdzie jesteśmy?
W sytuacji klinczu. A klincz to stan, w którym obaj przeciwnicy, mimo uciążliwości ucisku, w jakim się znajdują, nie potrafią zrobić kroku ani w tył, ani w przód. Mamy więc wojujące ze sobą dwa nowe wydania starej PZPR, przy czym rządzące PiS ustawiło się po stronie „rewolucji”, zaś opozycja – po stronie „reakcji” dążącej do utrzymania dawnych wpływów. Porównania do PZPR nie traktuję tu jako obelgę: to jedynie opis stanu świadomości, która pewnej części obywateli, i to mniejszej, przypisuje wyłączne prawo decydowania o sprawach państwowych. Bo zarówno zwolennicy PiS, jak i walczący z nimi stronnicy opozycji uważają, że prawo to należy się tylko im. Stąd radykalne „tak” lub „nie” dla obecnej władzy.
Tymczasem nieuprzedzona ocena każe uznać roczny bilans rządów PiS za niejednoznaczny. Program „500  plus”, obrona terytorialna, ustawa dezubekizacyjna czy wreszcie bilans finansów publicznych – to niewątpliwe zasługi tej władzy. I aczkolwiek można dyskutować o sensowności takich czy innych szczegółowych rozwiązań, negowanie ich w całości jest przejawem warcholstwa. Z drugiej strony w działaniach władzy nie sposób nie dostrzec naginania lub wręcz łamania prawa, arogancji i niekompetencji PiS-owskich funkcjonariuszy, wreszcie popsutych relacji z czołówką państw Unii Europejskiej. Zaprzeczanie tym zjawiskom lub ich usprawiedliwianie to zacietrzewione partyjnictwo.

Dokąd zmierzamy?
Jeśli nic się nie zmieni – do tragedii, która nie przyniesie przesilenia. Obie strony sporu idą w zaparte, bo ulegają złudzeniu, że mogą samodzielnie i wbrew politycznemu przeciwnikowi zaradzić polskiemu kryzysowi. Otóż nie mogą. PiS wierzy, że Polacy, uszczęśliwieni programami „500 plus” i „Mieszkanie plus”, wybaczą rządowi jego niekonstytucyjne zachowania. Tymczasem roszczeniowo nastawieni rodacy dobrodziejstwa władzy, owszem, przyjmą, ale uznając je za stan normalny i sobie należny, szybko zapomną o „wdzięczności”. Już teraz winien dać rządowi do myślenia fakt, że popularność PiS nie rośnie, mimo wdrażanych reform. Dalej będzie już tylko gorzej. Z kolei opozycja, dążąc do konfrontacji, popełnia dramatyczny błąd. Ludzie, owszem, będą się stopniowo do władzy zrażać, bo taka jest logika polskiej polityki. Ale jeśli postawić ich wobec ostrej alternatywy: władza obecna czy powrót „starego” – zakryją czapkami zwolenników przewrotu.
W obecnym stanie emocji żadna ze stron sporu nie dogada się z przeciwnikiem. Narodowa zgoda, wstępny warunek każdej trwałej poprawy, nie dokona się w przestrzeni władzy wykonawczej ani też ustawodawczej – co do tego chyba nie ma wątpliwości każdy, kto widzi, co dzieje się wokół Sejmu. Do porozumienia nie doprowadzi też prezydent, o ile będzie działał samotnie. Porozumienia tego nie osiągnie się także przez oparcie go na aparacie wymiaru sprawiedliwości. Z Trybunału Konstytucyjnego, instytucji z założenia ponadpartyjnej, politycy obu stron uczynili targowisko, deprecjonując jego znaczenie do tego stopnia, że dziś najlepiej dla Polski byłoby rozpędzić go na cztery wiatry i zacząć wszystko od nowa. Tylko z kim? Mści się tu brak lustracji korpusu sędziowskiego w pierwszych latach III RP.

Czy jest rozwiązanie?
Tak, ale nie dokona się ono w wąskich ramach partyjno-klientelistycznego modelu. Społeczny awans Polaków, o którym wspomniałem, nie miał przecież samych negatywnych następstw. Jego efektem jest między innymi narodzenie się nowej klasy średniej, reprezentowanej dzisiaj chociażby przez milionową rzeszę przedsiębiorców. To dobry materiał na obywateli, niestety (a może na szczęście) niezagospodarowany przez polityków, którzy uparcie adresują swoje przesłania w roszczeniowo-rewanżystowskim schemacie. Tymczasem przedsiębiorcy ani nie mają głowy do upominania się o to, co im „się należy”, ani też nie myślą, by dołożyć „onym”. Sami wzięli własne sprawy w swoje ręce, wiedzą też, że ludzka pomyślność zawsze związana jest z osobistym ryzykiem. Dlatego duża część z nich nie utożsamia się ani z PiS, ani z opozycją. Zapewne niejeden też w ostatnich wyborach wstrzymał się od głosowania – nie z obojętności, lecz z poczucia braku reprezentacji.
Kolejnym milczącym olbrzymem jest laikat katolicki. Lewica utożsamia dziś katolików z PiS, ale to przecież nieprawda. Wśród milionów członków Kościoła znajdują się przedstawiciele bez mała wszystkich opcji politycznych, jednak chyba najwięcej jest takich, którzy nie mieszczą się w żadnym partyjnym rozdaniu.
Dopiero przedstawiciele takich to społecznych nisz, jako trzeci – obok dwóch stron dzisiejszego parlamentarnego sporu – uczestnik narodowej debaty, mogliby uczynić ją sensowną i skuteczną. Okrągły stół niektórym źle się kojarzy, nazwijmy ją więc stołem trójkątnym. Celem owej debaty nie byłoby, jak w latach 1988/1989, opracowanie modelu parytetu władzy – gdyż model taki dyktują nam reguły demokracji. Chodziłoby raczej o spisanie karty zasad: gdzie możemy się różnić, które wartości zaś, jako wspólne i fundamentalne, traktować należy jako niepodważalne. Dopiero takie uzgodnienie mogłoby w przyszłości stać się podstawą do przyjęcia nowej ustawy zasadniczej, która byłaby prawdziwym początkiem IV Rzeczypospolitej.
Lepszego wyjścia na razie nie widać. Czy musimy ponabijać sobie guzów, by się o tym przekonać?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki