W jednym z wywiadów mówiła Pani, że bardzo chciałaby zadebiutować na dużym ekranie. Pani marzenie się spełnia – do kin właśnie wchodzi Sprawiedliwy. Kim jest grana przez Panią bohaterka?
– Sprawiedliwy opowiada o ratowaniu małej żydowskiej dziewczynki. Po latach dorosła Hanna (Aleksandra Hamkało) wraca do Polski, by wręczyć tym, którzy ją ukrywali, medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Musi się spotkać z koszmarem dzieciństwa, ale odnajduje też najbliższego przyjaciela. Uważany za miejscowego dziwaka Pajtek (Jacek Braciak) ocalił nie tylko jej życie, ale także ludzką godność. Ja gram Dziunię, przyrodnią siostrę Pajtka. Dziunia jest prostolinijna, zaradna i bardzo praktyczna. Kiedy w ich domu pojawia się mała Żydówka, jest przerażona i jednocześnie wściekła, że dla dobra tego dziecka narażają na niebezpieczeństwo całą rodzinę. Ostatecznie jednak to Dziunia ponosi najwyższą cenę w obronie życia Hani. Jeśli wcześniej marzyłam o debiucie, to teraz marzę o tym, żeby dostać kolejne tak wymagające wyzwania w kinie i mam nadzieję, że tym razem nie będę musiała tak długo czekać.
Przyznawała Pani, że scenariusz do Sprawiedliwego bardzo się Pani podobał i denerwowała się Pani podczas rozmów z reżyserem. Dlaczego tak zależało Pani na roli u Michała Szczerbica?
– Michał nie przeprowadzał klasycznych zdjęć próbnych. Umawiał się z wybranymi osobami na rozmowę o scenariuszu, który wcześniej nam wysyłano. Ja nie wiedziałam nawet, o której roli będziemy mówić. Chociaż od pierwszego czytania miałam wrażenie, że rozumiem motywacje Dziuni, że ta postać jakoś szczególnie przemawia do mojej wyobraźni. Proszę mi wierzyć, rzadko trafiają się tak pięknie napisane role dla kobiet. Tak pełnokrwiste, tak emocjonalne, rozpięte między skrajnościami. To wszystko już było w tym scenariuszu zapisane, w bardzo czytelny sposób, jak partytura. Pozostawało więc tylko grać.
Dziunia jest bohaterką bardzo nieoczywistą. Nie bardzo cieszy się z faktu, że jej rodzina ma ukrywać małą żydowską dziewczynkę, ale później przechodzi przemianę. Co ją spowodowało?
– To, co w Dziuni nieoczywiste, jest dla mnie właśnie najpiękniejsze. Od początku jest w niej pewna surowość i wielka uczuciowość jednocześnie. Na początku, tak to sobie przynajmniej nazwałam, ona widzi ładunek wybuchowy, a nie dziecko. To dziecko jest zagrożeniem, które trzeba ukryć, schować. Zupełne przeciwieństwo Pajtka, który robi wszystko, żeby zapewnić dziewczynce namiastkę normalnego życia. Dla Dziuni ta naskórkowość relacji z Hanią to jest najlepsza ochrona, ona czuje, że kiedy pozwoli sobie na uczucia wobec niej, to ogrom tej miłości ją zaleje.
Mała Hania to tak naprawdę kolejny „problem” na głowie Dziuni – przecież zajmuje się już starą matką i zdziwaczałym bratem. To na jej barkach spoczną obowiązki. Pani bohaterka to bardzo silna kobieta.
– Tak. A oprócz opieki nad schorowaną matką i Pajtkiem zajmuje się także całym gospodarstwem. Musi być silna, nikt inny nie przejmie jej obowiązków. Podziwiam tę siłę Dziuni. I współczuję. Gdyby nie okoliczności, gdyby nie wojna, być może mogłaby sobie pozwolić, żeby myśleć więcej o sobie i o tym, czego sama w życiu potrzebuje, czego pragnie. Tak, Dziunia jest silna, ta siła uczyni ją samotną i nieszczęśliwą. Będzie dla niej przekleństwem. Ktoś słabszy mógłby powiedzieć – rezygnuję, to nie na moje barki. Ona robi, co należy zrobić. To, co słuszne, a właściwie, co uważa za słuszne w ustanowionym przez siebie, ludzkim, nie boskim, kodeksie moralnym. W Boga, który pozwala na tak potworne okrucieństwa wojny, Dziunia nie wierzy, w jednej ze scen wyrzuca matce: „Bóg? Co Bóg? On coś wie o nas?”.
Cała opowieść zaczyna się od tego, że ludzie, którzy dali Hani schronienie, po latach nie chcą przyjąć nagrody Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Dlaczego? Czy po prostu uważają, że taki był ich obowiązek i tu nie ma czego nagradzać?
– Oni nie traktują tego w kategorii obowiązku. Jest takie piękne zdanie w tym filmie, które mówi Zosia (Ania Karczmarczyk); „Oni Cię traktują jak własne dziecko, a dziecko to dar nieba. Nie bierze się za to nagrody”. Myślę, że w tej odmowie przyjęcia medalu chodzi także o wyrzuty sumienia, bo to nie był wybór Anastazji (Ula Grabowska) i Jana (Jan Wieczorkowski), im to dziecko podrzucono. Zajęli się nim, ale w pierwszym odruchu mieli bardzo dużo wątpliwości i sprzeciwu. Trzeba jednak zrozumieć, że w przeciwieństwie do Pajtka, który nie rozumiał podziałów rasowych i całego zamieszania wojennego, mieli pełną świadomość zagrożeń, jakie za tym idą. Tuż za świadomością jest lęk.
A co o przyjęciu nagrody sądzi Dziunia? Jak reaguje na odwiedziny Hani po latach?
– Pamiętam, jak nagrywaliśmy tę sekwencję. Te sceny to jedno z największych wyzwań aktorskich w moim dotychczasowym dorobku. Hania wraca do Polski w 1965 r., trzeba było zatem Dziunię przemienić w kobietę niemal 50-letnią, zmęczoną, zniszczoną, ale to spotkanie Hanią daje jej oczyszczenie. Tak właśnie myślałam o tej scenie, że w kulminacyjnym momencie to jest dla niej katharsis. Uwolnienie od cierpienia, od ciężaru, który niosła ze sobą całe lata. Hania jest pierwszą osobą, której Dziunia chce opowiedzieć całą prawdę o cenie, jaką zapłaciła za jej ukrywanie. Ta prawda je obie wyzwala.
Stosunki polsko-żydowskie w okresie II wojny światowej to bardzo kontrowersyjny temat. Widzieliśmy już choćby Pokłosie czy Idę, które poruszały to zagadnienie i wywołały mnóstwo emocji. Film Szczerbica taki nie jest?
– Film powinien wywoływać emocje. Najlepiej jednak jeśli są to emocje dotyczące jego artystycznej zawartości. Te kontrowersje i emocje dotyczące samego tematu, relacji polsko-żydowskich, strasznie spłycają wydźwięk obrazu. Ja odbieram temat Zagłady w Sprawiedliwym również jako punkt wyjścia do opowieści o człowieczeństwie, miłości, o pięknej przyjaźni, o dążeniu do prawdy. I w tym sensie to może być film bardzo uniwersalny, a ekstremalność sytuacji dobrze temu służy, pozwalając wyostrzyć wiele rzeczy. Michał Szczerbic zrobił film osobisty, zainspirowany rodzinną historią. Bardzo kameralny, opowiadany skromnymi środkami. Udaje mu się jednak w tym założonym minimalizmie zaprezentować całe spektrum zachowań Polaków wobec Żydów.
Nie obawiała się Pani jednak przyjęcia roli w filmie, który podejmuje trudny i bardzo złożony problem relacji polsko-żydowskich?
– Absolutnie nie. Uważam, że sztuka powinna się zajmować właśnie tymi trudnymi tematami. Stawiać ważne pytania, bez dawania oczywistych gotowych odpowiedzi. Dzięki temu my odbiorcy, widzowie, słuchacze, bo ja też jestem odbiorcą sztuki przecież, możemy się skonfrontować w bezpiecznych dla nas warunkach z tym, co wstydliwe, trudne, przemilczane i wykluczone poza nawias spraw interesujących szeroko pojęte media mainstreamowe.
W Sprawiedliwym możemy zobaczyć m.in. Urszulę Grabowską, Jana Wieczorkowskiego, Jacka Braciaka, Beatę Tyszkiewicz czy Maję Komorowską. Jak układała się Państwu współpraca na planie?
– Pani Beaty Tyszkiewicz nie miałam niestety przyjemności poznać, nasze wątki w żaden sposób się nie zazębiały. Z Ulą i Jankiem scenariusz wiązał nas także szczątkowo. Wielkim zaszczytem była dla mnie natomiast praca z panią profesor Mają Komorowską, która zagrała mamę Dziuni i Pajtka, oraz spotkanie z Jackiem Braciakiem (Pajtek), z którym graliśmy przyrodnie rodzeństwo. To było wspaniałe doświadczenie obserwować ich pracę, mam wrażenie, że wiele z tego wzięłam dla siebie i zachowałam w moim aktorskim plecaku.
Katarzyna Dąbrowska
Aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna oraz piosenkarka, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie.