Polacy podzielili się na dwie grupy, z których każda krzyczy drugiej w twarz: „Precz z komuną!”. I jedni, i drudzy udają ofiary stanu wojennego – jakby koniecznie potrzebowali zewnętrznego wroga, okupanta, zaborcy, aby móc zaistnieć w przestrzeni publicznej. Jedni i drudzy wdziewają przestarzałe kostiumy pajaców, bo nie potrafią nazwać po imieniu realnych, współczesnych polskich problemów. Wszystko to wygląda jak scena z kiepskiej tragikomedii. Co prawda lepsza w tym wypadku tragikomedia od tragedii, ale i tak cieszyć się nie ma z czego.
Nie twierdzę przez to, że brak nam powodów do poważnego sporu. Powodów jest aż nadto. Zawłaszczanie państwa przez jedną partię, arogancja władzy – to wszystko dzieje się naprawdę. Żadna „dobra zmiana” nie może być usprawiedliwieniem dla naruszania norm demokracji. Ale to jeszcze nie przyczyna, by stronników władzy traktować gremialnie jak zomowców. Zło 13 grudnia 1981 r. – do symboliki tej daty chętnie odwołują się protestujący – polegało nie na tym, że jedni Polacy odebrali drugim demokrację, lecz na tym, że odebrał nam wolność rząd powołany z obcego nadania. A to zasadnicza różnica. PiS, co by o nim nie mówić, nie jest okupantem tego kraju – jest zwycięzcą demokratycznych wyborów.
Prawdą jest również, że cień „komuny” realnie pada na scenę dzisiejszego starcia. Rząd rzeczywiście stara się o przywrócenie historycznej sprawiedliwości, odbierając resztki przywilejów byłym esbekom. Fakt, że ci ostatni protestują, nie dziwi. Czym innym jest sytuacja, w której opozycja przyjmuje za dobrą monetę ich umizgi – bo dziś każda para rąk jest dobra, aby rozhuśtać okręt. To żenujące i haniebne. Jednak nawet to nie daje powodu do nazywania komuchami wszystkich zwolenników KOD, PO czy „Nowoczesnej”. Zgoda, tak jest łatwiej, przynajmniej z punktu widzenia partyjnej korzyści. Ale jest to niegodne.
Ta zasada działa w obie strony. Każdego można, a nawet należy krytykować za błędy. Także obóz rządzący. Jednak demokratycznie wybranej polskiej władzy nie godzi się przywalać za to, że jest – bo to zwykłe warcholstwo. A tak właśnie, niestety, robi dziś opozycja. Do jednego worka wrzucane są dobre i złe posunięcia rządu, bo jego przeciwnikom niepotrzebne są dzisiaj niuanse i cieniowania. Wzywają do przewrotu. Ale to zabawa z ogniem. Niebezpieczna, ale i niegodna obywatela wolnego kraju.
Bo co się stanie, gdy antyrządowa rewolucja się powiedzie? Za nią przyjdzie przecież kontrrewolucja, to chyba jasne. I tak dalej… W ten sposób szybkimi krokami dojdziemy do poziomu republiki bananowej.