Logo Przewdonik Katolicki

Prawo rewolucji

Dorota Niedźwiecka
Podczas rewolucji 1956 r. na Węgrzech zginęły tysiące ludzi / fot. D. Niedźwiecka

Nienawiść skumulowaną pod rządami komunistów niektórzy Węgrzy w 1956 r. okazywali w sposób okrutny. Inni zachowywali swoje człowieczeństwo – jak powstańcy, którzy spod sterty ciał wyciągnęli ciężko rannego żołnierza, ratując mu życie.

Państwo Liszewscy dzisiaj wspominają pierwsze chwile rewolucji. – Gdy dotarliśmy na miejsce, spawacze kończyli podpiłowywanie acetylenem kilkunastometrowego pomnika Stalina. Na naszych oczach olbrzym runął. Na cokole zostały buty z cholewami – opowiadają. Potem Węgrzy żartowali, że pomnik poszedł tam, skąd przyszedł, a buty zostały – bo węgierskie. Tak dobiegał końca pierwszy dzień antykomunistycznej rewolucji w październiku 1956 r. na Węgrzech, której 60. rocznicę obchodzimy w tym roku. Rewolucji, zainspirowanej wydarzeniami czerwcowymi i odwilżą polityczną w Polsce.
 
16 postulatów
Na zdjęciach z 1956 r., które pokazują mi państwo Barbara i Edward Liszewscy, budynki Budapesztu wyglądają jak po wojnie. Powybijane szyby w oknach nawet na najwyższym piętrze, odbite tynki, ruiny, które jeszcze tydzień temu były pięknie prezentującymi się secesyjnymi kamienicami. – Tak, to efekty ostrzeliwania budynków przez sowieckie czołgi i działa szturmowe –  potwierdzają państwo Liszewscy. Jako 21-latkowie spędzili w centrum Budapesztu i na jego peryferiach całą rewolucję. Pani Barbara przyjechała trzy dni przed jej wybuchem, 20 października, z grupą pracowników zakładów Elektrycznych Przyrządów Pomiarowych z Warszawy do siostrzanego zakładu w Sashalom pod Budapesztem. Pan Edward, student wydziału elektrycznego budapeszteńskiej Politechniki, był ich przewodnikiem.
Nastroje społeczne w tym czasie już mocno nabrzmiały. Terror, jaki zapanował pod rządami komunistów na Węgrzech od 1945 r., wyróżnił się w bloku wschodnim siłą i okrucieństwem. Więziono i mordowano tysiące ludzi. – Pamiętam, że zamordowano w 1949 r. ministra w rządzie, Laszló Raik , a ojca mojej koleżanki Nagy Edit, oficera, więziono od 1945 do rewolucji 1956 r. – mówi pan Liszewski. Dziesiątkom tysięcy ludzi odebrano własność, arystokrację i nauczycieli akademickich kierowano do prac fizycznych. Ludzie mieli dość. Od lata tego roku na Węgrzech powstawały nieco bardziej wolne struktury. W tych dniach organizacja studencka MEFESZ opracowała 16 punktów, które dały początek rewolucji. Ich żądania były wywrotowe: chcieli wyprowadzenia wszystkich wojsk sowieckich z kraju, rozwiązania AVH (charakteryzujący się ogromnym okrucieństwem, znienawidzony przez Węgrów odpowiednika naszego UB), powołania nowego rządu Imre Nagya – na wzór naszego rządu gomułkowskiego, powołania wielopartyjnego systemu w miejsce systemu jednopartyjnego.
 
Lengyelek znaczy Polacy
– Wraz z grupą moich podopiecznych zamiast zwiedzać miasto, poszliśmy 23 października pod pomnik gen. Józefa Bema, pod którym Węgrzy mieli wygłosić 16 postulatów  – wspomina pan Edward. – Wybrali właśnie to miejsce, ponieważ z wdzięczności za zwycięstwa, do jakich poprowadził ich podczas Wiosny Ludów Bem, traktują go jak ojca narodu – wyjaśniają państwo Liszewscy. – Byliśmy wzruszeni, gdy na przedzie pochodu, obok flagi węgierskiej, zobaczyliśmy polską flagę – dodają ze łzami wzruszenia w oczach.
Manifestacja przebiegała spokojnie: i na placu Bema i później na placu Kossutha, gdzie przed budynkiem parlamentu zebrał się 200-tysięczny tłum. – Ludzie wyżywali się, śpiewając zabroniony za komunistycznych rządów hymn państwowy Boże, błogosław Węgrów i pieśni z czasów Wiosny Ludów. „Zaśpiewajmy hymn polski, niech wiedzą, że tu jesteśmy i ich wspieramy” – zaproponował ktoś z naszej grupki. Niektórzy Węgrzy znali go jeszcze sprzed wojny. „Lengyelek (Polacy)” – mówili i poklepywali nas z radością. Chociaż mieszkałem na Węgrzech już szósty rok, nigdy nie czułem się tak bliski tym ludziom – mówi pan Edward. – Pamiętam jeszcze jeden moment na placu. Wyłączono oświetlenie i pogrążyliśmy się w zupełnych ciemnościach. Gdyby wybuchła panika, potratowalibyśmy się nawzajem. Na szczęście do niczego takiego nie doszło: ludzie zaczęli wyciągać i podpalać gazety, plac wypełnił się żagwiami. Było w tym coś niesamowitego i złowrogiego zarazem. Chwilę później włączono światła, a po przemówieniu Nagya, wzywającego do rozejścia się, zaczęto kierować się w różne punkty miasta – dodaje.
Nastroje rosły i nabrzmiewały. Grupa pana Edwarda trafiła na plac Zwycięzców na chwilę przed tym, jak zwalono monstrualny pomnik Stalina. – Na linach pociągnięto go w stronę głównej ulicy Rákóczi i obwodnicy Lenina, by zbudować z niego barykadę. Pomysł okazał się niedorzeczny, gdyż w ciągu kilku dni ludzie rozłupali go, biorąc części do domów na pamiątkę. Grupa pana Edwarda podążała w kierunku hotelu Astoria, gdy usłyszeli pierwsze strzały (rewolucjoniści zdobyli wówczas budynki radiostacji – zabijając wielu AVH-owców).  Zdarzało się, że ktoś z tłumu podejrzewał, że są Rosjanami. Wycofali się, chcąc uniknąć ewentualnej pomyłki i samosądu. Do fabryki dojechali ostatnią przed rewolucją kolejką – dzień później rozpoczęły się strajki.
 
Na węgierskich ulicach
W kolejnych dniach na ulicach, placach, w fabrycznych halach ludzie zbierali się i odczytywali 16 postulatów. 25 października około stutysięczny tłum znów zgromadził się przed parlamentem. Jednostki AVH otworzyły ogień. – Zginęło co najmniej 250 osób (niektóre źródła mówią o 400), dużo więcej było rannych. AVH odcięło dostęp karetek do placu – mówi pan Edward. – Znajomi opowiadali mi później, jak ludzie wykrwawiali się na śmierć, a w niektórych miejscach krew stróżkami ściekała do kanałów. Tu zginął mój kolega z grupy studenckiej, Węgier Janosz Roessler. Jego nazwisko jest dziś wyryte na pamiątkowej tablicy na Politechnice.
Pan Edward tego dnia próbował przedostać się z akademika do centrum miasta. – Nie wiedząc jeszcze o tych wydarzeniach, na ul. Rákóczi natknąłem się – o ile pamiętam – na  kilkanaście trupów. To ludzie z kolejnej grupy, która zmierzała pod parlament. Służby ostrzelały ich z okien hotelu Astoria. W pamięci utkwiły mi dwie postacie: potężny robotnik w kombinezonie, który musiał dostać kilka strzałów w pierś – bo leżał w kałuży krwi i dziewczyna, z blond włosami, falującymi na wietrze i nogą podwinięta tak, jakby – już trafiona – chciała skoczyć i ukryć się wśród drzew.
Odpowiedź rewolucjonistów na długo tłumioną nienawiść bywała równie okrutna. Zaczęły się samosądy. – Byłem świadkiem, jak na placu 7 listopada zbitego do nieprzytomności młodego człowieka wciągnięto na linie na  drzewo. Na piersiach miał wielki napis: „To czeka każdego AVO-sza”. Czy to był AVO-sz? Pewnie był. Ale  równie dobrze mógł nie być. Wystarczyło że rozgniewany o coś kolega chcąc się zemścić, krzyknął „to jest AVO- sz”. Rozsierdzony tłum dokonałby reszty. Drugi masowy mord, którego świadkiem była polska grupa, odbył się pod teatrem Erkela, gdzie znajdowała siedziba budapeszteńskiego komitetu partyjnego. Powstańcy uzbrojeni w działo zdobyli budynek i wyprowadzili wszystkich ze środka, z podniesionymi do góry rękami. Szeregowych żołnierzy z Oddziału Korpusu Wewnętrznego (odpowiednik naszego KBW) zgromadzono razem i rozstrzelano. Oficerów powieszono. – To prawo rewolucji. Nienawiść skumulowaną przez obywateli pod rządami komunistów, niektórzy okazywali w sposób okrutny – mówi. – Inni zachowywali swoje człowieczeństwo – jak powstańcy, który przyszli później na miejsce wydarzeń i wyciągnęli ciężko rannego żołnierza KBW spośród ciał, ratując mu życie.
 
Rosjanie w mieście
W Polsce w tym czasie ludność w sposób naturalny zaczęła organizować zbiórki leków, krwi, ciepłych ubrań. Mimo że społeczeństwo polskie było biedne (od wojny minęło zaledwie 11 lat), Polacy wysłali powstańcom 44 tony medykamentów, w tym m.in. 795 litrów krwi. To stanowiło jedną trzecią pomocy, udzielonej z całego świata: byliśmy wówczas w tej samej sytuacji politycznej, mieliśmy wspólny cel. Do 12 listopada w całym kraju zgłosiło się 11 196 honorowych krwiodawców. Na ulicach zbierano pieniądze do puszek, ubrania.
4 listopada o godz. 4.00 rano pana Edwarda obudziły salwy z broni maszynowej i wybuchy pocisków. Zerwał się z łóżka. Przy portierni akademika formował się oddział Węgrów z pepeszami, karabinami – by bronić znajdującej się na obrzeżach Budapesztu radiostacji. Nie wiedzieli że tamte tereny były już zajęte. Tysiące żołnierzy Armii Radzieckiej, wspieranych przez ponad  2 tys. czołgów – zgodnie z planami, które powstały na Kremlu tuż po wydarzeniach czerwcowych w Polsce – wkroczyły do miasta. – Podczas gdy Rosjanie stacjonujący w od dawna w Budapeszcie często bratali się z Węgrami i nie chcieli do nich strzelać, nowo przybyli  atakowali wszystkich – wyjaśnia pan Edward. – Dowódca naszej studenckiej organizacji Nemzet Orseg, która miała za zadanie patrolować i utrzymywać  porządek, zawiesił jej działanie. – Panowie, to byłaby piękna i bohaterska, ale bezsensowna śmierć – podsumował. Złożyliśmy broń. Przez kilka dni nie wychodziliśmy z akademika. Na ulicach trwały walki. Kilkanaście dni później wraz z Basią i grupą Polaków z Warszawy, wrócili samochodami czerwonego krzyża do Polski.
 
Konsekwencje
Szacuje się, że w wyniku walk zginęło po węgierskiej stronie 2,5 tys. osób, głównie w czasie walk w Budapeszcie. Ponad 20 tys. aresztowano lub internowano, a blisko 200 tys. osób uciekło z kraju za granicę. Wielu osobom uniemożliwiono dalszą naukę i pracę. Nowy rząd Kadara rozpoczął krwawe prześladowania, skazując na śmierć około 230 osób. – Kadar poszedł za radą Machiavellego – że jeśli potrzeba okrucieństwa dla wywołania posłuchu, należy je zastosować od razu, przez krótki czas i jak tylko można, powoli „odkręcać śrubę”. Potem w historii komunizmu węgierskiego było już tylko lżej – mówi Teresa Worowska, tłumaczka, mieszkająca na Węgrzech od 1977 r. – Nagya i innych przedstawicieli rewolucyjnego rządu stracono. Stopień destrukcji rządzących pokazuje przykład chłopaka, któremu kazano w więzieniu czekać na swoje 18. urodziny, by go stracić.
Powstanie węgierskie było przykładem bezkompromisowego starcia pomiędzy przedstawicielami ideologii komunistycznej i jej przeciwników – w uproszczeniu: przedstawicieli „ideologii zła” i „sił dobra”. W rewolucyjnej rzeczywistości ten podział okazał się przebiegać po innej linii demarkacyjnej: tym, kto – z każdego z obozów – okazał się bardziej ludzki. Byli Rosjanie (komuniści), którzy nie występowali przeciw braciom Węgrom, i rewolucjoniści, którzy torturowali z nienawiści. Komuniści, którzy terroryzowali, niszcząc fizycznie i psychicznie przeciwnika, i rewolucjoniści – którzy ratowali zlinczowanych.
Historia oceniła fakty, określiła mechanizmy. To ważne, jednak jeszcze większą wartość wydaje się mieć to, co do dziś wzrusza i pociąga moich rozmówców: sytuacje, w których ludzie opowiadali się podczas rewolucji po stronie dobra.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki