Niedawno rozmawiałem ze znajomy dziennikarzem, wybitnym specjalistą od spraw międzynarodowych. – Jesteśmy zupełnie nieprzygotowani – twierdził doświadczony reporter. – Na co? – zapytałem. – Na to, co się dzieje w tej chwili na świecie – odparł i przedstawił mi wykład dotyczący kandydatów na prezydenta Francji. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest pojedynek liderki Frontu Narodowego Marine Le Pen i byłego premiera, polityka chadecji Francois Fillona. Ten ostatni wydawałby się wymarzonym kandydatem dla polskiej prawicy – to katolik mający liczne potomstwo, sprzeciwiający się aborcji, umiarkowany, a równocześnie bardzo prorynkowy. Jest tylko drobne „ale”. Podobnie jak większość francuskich elit, jest zdecydowanie prorosyjski. Fillon domaga się likwidacji sankcji nałożonych po ataku na Donbas, a nawet tych, które wprowadzono po zajęciu Krymu. Fillon komplementuje Władmira Putina i przekonuje, że Rosji nie należy prowokować kolejnymi zbrojeniami, lecz trzeba się z nią dogadać i blisko z nią współpracować, gdyż Zachód z Rosją ma zbieżne interesy – przeciwstawienie się Chinom. Z kolei Front Narodowy nie kryje swoich związków z Kremlem.
Jeśli do tego dodamy fakt, że ostatnio wybory w Bułgarii wygrał otwarcie prorosyjski emerytowany generał, niedawno zaś upadł prozachodni rząd na Łotwie i zastąpiła go koalicja na czele z ulubioną partia rosyjskiej mniejszości, jeśli przypomnimy sobie, że ciepłe relacje z Rosją chce utrzymywać Viktor Orban, sympatyzują z nią również obaj kandydaci w powtarzanych w Austrii wyborach prezydenckich, widzimy, jak bardzo zmienia się sytuacja Polski. Mało tego, w ostatnich dniach Rosjanie umieścili w obwodzie kaliningradzkim nie tylko rakiety Iskander, które mogą uderzyć w dowolny punkt na terenie Polski, ale również systemy Bastion, pokrywające swym zasięgiem część Bałtyku, którą miałaby do Polski przypłynąć sojusznicza pomoc w wypadku konfliktu militarnego.
Jeszcze niedawno takie przesterowanie nastrojów wydawało się niemożliwe. Czy Polska ma plan B na tę okoliczność? Wszak przyszłość Unii Europejskiej – drugiego obok członkostwa w NATO filaru naszego bezpieczeństwa – wydaje się bardzo niepewna i coraz więcej głosów dochodzi z zachodniej Europy, że rozszerzenie UE na kraje naszego regionu było poważnym błędem. Jak pisał niedawno w „Rzeczpospolitej” biograf św. Jana Pawła II Amerykanin George Weigel, Europa jest chora i zachowuje się, jakby nie była swej choroby świadoma. Europa nie potrafi dziś być dumna ze swego chrześcijańskiego dziedzictwa, nie potrafi nawet zapewnić sobie zwykłego przetrwania, gdyż dzieci rodzą się głównie w rodzinach imigranckich.
Nagle zaczynamy tęsknić za minionym ćwierćwieczem, kiedy wszystko wydawało nam się takie proste, historia zaś miała tylko jeden kierunek – ku lepszej, zasobniejszej i bezpieczniejszej przyszłości. Czy była to anomalia w historii Europy Środkowej, gdy wcześniej non stop przechodziły tu wojny?
Trzeba wielkiego heroizmu, by nie patrzeć na przyszłość w czarnych barwach. Czy jednak chrześcijanin może być katastrofistą? Człowiek wierzący stara się budować coraz lepszy świat tu na ziemi, ale wie, że prawdziwe szczęście to jednak kwestia innego porządku, innego świata. Wszak pokój jest darem od Boga i gdy człowiek stara się zbudować światowy ład, pokładając ufność wyłącznie w swoich siłach, to tak jakby budował dom na piasku. Z drugiej jednak strony powstaje pytanie: skąd chrześcijanin miałby czerpać powody swego optymizmu dotyczącego tego świata…