Pan Franciszek, który w hospicjum przebywa z przerwami od ponad dwóch lat, z ciepłem i życzliwością mówi o wolontariuszach: – Szymon ma dziś imieniny, zaraz zadzwonię do niego z życzeniami – zapowiada. Widać, że z Michałem i Dawidem, którzy weszli właśnie na salę, ma dobry, bezpośredni kontakt. Krótko informuje ich, że kończy już pracę plastyczną na kolejną wystawę pacjentów hospicjum w Muzeum Narodowym i o spotkaniu z dziećmi ze szkoły muzycznej. – Ten chłopiec, który grał na akordeonie, taki mały, a tak dobrze sobie radził – cieszy się, opierając mocniej ciałem o chodzik.
– Jedna córka, tak jak w moim przypadku, nie byłaby w stanie dać mi takiego wsparcia, jakie otrzymuję od zespołu, w skład którego wchodzą także wolontariusze – pan Tadeusz już nie wstaje z łóżka; mimo to podczas wizyty uśmiech niemal cały czas gości na jego twarzy. – To oni często pomagają mi w codziennych czynnościach: myciu, ubieraniu; towarzyszą rozmową.
Powiernicy
Hospicjum św. Jana Bożego jest jedynym we Wrocławiu i jednym z około 150 stacjonarnych ośrodków opieki paliatywnej i hospicyjnej w Polsce. Pobyt w nim jest bezpłatny. Działa dzięki kontraktowi z NFZ, wsparciu miasta i środkom od darczyńców. Przebywa w nim blisko 30 pacjentów (kolejnych 30 korzysta z pomocy domowej), pracuje ponad 50 osób w interdyscyplinarnym zespole terapeutycznym i ponad 30 wolontariuszy, którzy co najmniej raz w tygodniu odwiedzają pacjentów. Ci ostatni pełnią w nim bardzo ważną rolę.
Część z pacjentów jest – wydaje się – w dość dobrym stanie zdrowia, pomimo że chorują na nieuleczalne choroby. Poruszają się samodzielnie. Część leży w łóżkach. Są w pełni świadomi. Inni – w stanie terminalnym lub w agonii; odchodzą w ciągu kolejnych tygodni czy godzin.
– Skoro jestem zdrowy, głupio by mi było nie robić czegoś dobrego. Mogę tu przecież przyjść na godzinę lub dwie – tyle czasu z łatwością spędzam na mniej wartościowych zajęciach, choćby w sklepie – Artur Pietryszyn, 25-letni wolontariusz, w hospicjum angażuje się od dwóch lat. Na co dzień jest kierownikiem projektów gazowych i energetycznych.
Pan Artur przeszedł rozmowy kwalifikacyjne z koordynatorem wolontariatu i psychologiem, które pozwalają wyłonić osoby mające predyspozycje do pracy w hospicjum (pozytywną opinię otrzymuje około 80 proc. zgłaszających się). Początkowo podczas rozmów z pacjentami nie angażował się, umysłem pozostając w swoich problemach. Zespół szybko pomógł mu to poukładać („Tu nikt nie jest pozostawiony sam sobie” – podkreśla). Teraz, przychodząc do pacjentów, potrafi zdystansować się do własnej codzienności, by być bardziej tu i teraz dla rozmówców.
Z kolei dla Dawida Ohia (informatyk; w wolontariacie od 2,5 roku) trudnością był pierwszy kontakt z pacjentem: bardzo chciał jak najodpowiedniej wyczuć jego potrzeby, nawiązać w miarę naturalną więź. Nie zawsze jest to możliwe.
– Wolontariusze pracują z drugim człowiekiem i jego trudnymi emocjami. Bywa, że stają się powiernikami historii życia, trudnych doświadczeń, radości i cierpienia. Dlatego sami potrzebują wsparcia zespołu – dr Dominik Krzyżanowski, dyrektor hospicjum, konsultant wojewódzki oraz specjalista pielęgniarstwa opieki paliatywnej. Po czym krótko wyjaśnia specyfikę opieki paliatywnej i hospicyjnej, która polega na akceptacji śmierci i afirmacji życia równocześnie. – Zgodnie z założeniami robimy wszystko, co możemy dzięki wiedzy, umiejętnościom i środkom, żeby trafiający do nas pacjent godnie żył, a w podtekście także – godnie umierał. Często mówi się, że hospicja są alternatywą do eutanazji: my tu – łagodząc objawy choroby – dbamy o jak najlepszą jakość życia chorego, którego postrzegamy całościowo: z jego psychiką (stąd dostępność psychologów, terapeuty zajęciowego, muzykoterapeuty) i duchowością (opiekę duchową sprawują kapelan wraz z innymi członkami zespołu). Dbamy także o rodzinę. Tego uczą się także wolontariusze.
Ważne, co tu i teraz
Każdy z nas, gdyby położył się w łóżku i uświadomił sobie, że umiera, mógłby doświadczyć niezbyt przyjemnych emocji. Według Dominika Krzyżanowskiego jednym z najtrudniejszych i najważniejszych zadań w opiece hospicyjnej jest zapewnienie pacjentowi przestrzeni, by tych emocji doświadczył i by je ujawnił. Zdarza się, że pacjent po fazie zaprzeczenia chorobie, w tzw. fazie ujawnienia emocji szuka „kozła ofiarnego”, na którego może zrzucić swoją złość i żal z powodu choroby i nieuchronności śmierci.
Wolontariusz w tym zmaganiu odgrywa bardzo ważną rolę: by pacjent mógł zrozumieć, co się z nim wewnętrznie dzieje. Szczególnie z tego względu, że relacja opiera się na wyjątkowo przejrzystych zasadach.
– Wolontariusz daje pacjentowi wolny czas, bo tego chce. Nikt mu nie każe, nikt mu za to nie płaci – wyjaśnia Michał Krasnosielski. Przez trzy lata był wolontariuszem; dziś pracuje tu na etacie, jako opiekun medyczny i koordynator wolontariatu. – Z tym, nawet mocno zbuntowanemu pacjentowi, trudno jest dyskutować, dopatrywać się ukrytych celów. To sprawia, że zwykle wolontariusze najskuteczniej ułatwiają pacjentowi dotarcie do rzeczywistych znaczeń jego uczuć i reakcji.
Kolejnym etapem, w którym często towarzyszą wolontariusze, jest akceptacja obecnego stanu. Bywa, że to oni stwarzają warunki inspirujące lub ułatwiające chorym przewartościowania celów: z tych dalekosiężnych, dla nich już raczej nieosiągalnych, na bardziej realne. I współtworzą przestrzeń, w której pacjenci coraz bardziej potrafią być zadowoleni z tego, co tu i teraz.
Zgoda na umieranie
Najwięcej wolontariuszy rezygnuje w czasie, gdy doświadcza śmierci tych pacjentów, którym towarzyszyli jako pierwszym. Zawdzięczają im zazwyczaj wprowadzenie w funkcjonowanie hospicjum i nawiązują z nimi szczególnie głębokie więzi.
– Pamiętam jednego z moich pierwszych pacjentów. Obserwowałem, jak na początku mogliśmy ze sobą swobodnie rozmawiać, potem już nie mógł mówić, przestał jeść i pić, do oddychania zaczął potrzebować tlenu. Aż w końcu zgasł – mówi Michał Krasnosielski. – Te elementy zacząłem łączyć w jedną spójną całość: że taki jest plan – człowiek jest stworzony jako istota śmiertelna. Nie ma innej drogi: to czeka każdego z nas.
Akceptacja śmierci i własnej śmiertelności wydaje się warunkiem do pracy w hospicjum. Potwierdza to każdy z moich rozmówców. Żeby pozostać spójnym, prawdziwym, nie da się oddzielać siebie „będącego po jednej stronie” od pacjentów.
– Nie widzę różnicy miedzy sobą i pacjentami. Mam świadomość, że mogę umrzeć wcześniej niż oni, np. w wypadku – podsumowuje Michał. – Hospicjum to nie jest to miejsce, które zabija. Każdy z nas jest po prostu śmiertelny.
– Odkąd tu przychodzę, moja obawa przez śmiercią w chorobie zmalała – mówi Artur. – Otuchą napawa mnie doświadczenie, jak człowieka w ciężkim stanie może odciążyć współczesna farmakologia i obecność drugiego człowieka.
Doceniam każdy dzień
Wymiana jest – jak widać – obustronna. Pacjenci otrzymują od wolontariuszy. Tych, którzy przychodzą tu często, pomagają załatwić ich osobiste sprawy na mieście, i tych, którzy jak uczniowie dwóch wrocławskich gimnazjów, odwiedzają z programem artystycznym raz na miesiąc, czy – jak reprezentacyjna orkiestra wojsk lądowych – dają jeden występ.
Wolontariusze czerpią od pacjentów. I na płaszczyźnie intelektualnej (moi rozmówcy wspominają, jak wiele uczą się od nauczycieli akademickich, specjalistów czy pasjonatów w danej dziedzinie), i psychiczno-duchowej.
Pan Artur w dużej mierze dzięki doświadczeniom w hospicjum nauczył się cierpliwości i pokory. Teraz dużo łatwiej jest mu wysłuchać drugiego człowieka wówczas, gdy się z nim nie zgadza, podarowując mu nie tylko swój czas, ale także uwagę. Pan Michał mówi przede wszystkim o tym, że teraz bardziej docenia każdy dzień: to, że jest zdrowy, może gdzieś wyjść czy wyjechać, ma rodzinę.
– Myślę sobie tak – puentuje pan Dawid. – Życie pacjentów – mimo że jest trudniejsze, bardziej bolesne – nie jest mniej wartościowe niż nasze. Więc to, co oni mogą robić i tak jak to mogą robić, musi zawierać w sobie istotę życia. Oni mogą wchodzić w relacje i inne doświadczenia „tu i teraz”, doceniając je i przeżywając w pełni. W tym znajduję pełną wartość ich życia.