Cóż ten Leśmian zrobił, że senatorowie PiS odrzucili jego kandydaturę na człowieka roku 2017? Zastanawia się nad tym cały „mój” fejsbuk, znajomi z prawa i z lewa. I nie wiadomo. Mówi się, że może dlatego, że Żyd, a może dlatego, że ponoć erotoman. No i wprawdzie nie będzie ustanowionego Roku Leśmiana przez polski Senat, ale spontaniczne reakcje spowodowały niezwykły wzrost jego popularności. Internet stał się leśmianowski w jeden wieczór. To będzie zdecydowanie poeta najbliższych miesięcy, bo niestety nie przypuszczam, żeby ten literacki bunt wobec rządzącej partii potrwał dłużej. Na razie cieszę się na taki zalew naprawdę cudnej poezji. I wzrusza mnie, jak głęboko i podświadomie jego poezja w nas po prostu jest.
Ale jak płynnie przejść od Leśmiana do serialu wyreżyserowanego przez Paolo Sorrentino? W moim przypadku łączy te dwie rzeczy tylko internet: w ostatnim tygodniu w sieci rozczytywałam się w cytowanym masowo Leśmianie oraz obejrzałam dwa odcinki serialu Młody papież. Sorrentino albo się lubi, albo nie. Mnie on nie drażni, a bawi. Wielkie piękno jako hołd złożony Felliniemu i miastu Rzym jest może trochę kiczowaty, ale to też świeży powiew kiczu, pod którego lekko cyniczną powłoką znajdują się całkiem poważne rozważania na temat hedonizmu naszych czasów i świata wydmuszki. Późniejszy film Młodość jest może trochę słabszy, za to Młodym papieżem Sorrentino znów chyba namiesza. Pamiętają Państwo starszą siostrę zakonną, misjonarkę z Wielkiego piękna? To właśnie mniej więcej w ten sposób Sorrentino przedstawia nam bohatera swojego pierwszego serialu. Lenny został papieżem: syn amerykańskich hippisów, którzy oddali swoje dziecko do zakonnic, aby móc spełnić swoje marzenie o wolności. Jak na papieża, Lenny jest młodzieniaszkiem. Zaczyna dzień od coli, pali papierosy, bywa przebiegły, nie opuszcza go pycha i raczej nie da się go lubić, jednocześnie jest jako Pius XIII bardzo bezkompromisowym fundamentalistą. Miłosierdzie? Przebaczenie? A cóż to jest? Oto współczesny antagonista Jana Pawła II, nie mówiąc o Franciszku. Kino ma z papieżami problem poważny. Bo albo podaje nam przesłodzone filmy hagiograficzne, albo czujemy pewien dyskomfort moralny, oglądając papieża w wersji „nie-świętej”. Bo może to grzech? Papież Sorrentino jest ekstrawagancki. Ale gorszyć się nie ma co. To po prostu film. Nakręcony wspaniale, z dbałością o każdy szczegół i w charakterystycznym przeestetyzowanym stylu włoskiego reżysera. Chociaż pod płaszczykiem komedii, krytyki i drwiny jednak coś tam jest. Problem tkwi trochę w samym widzu, czy będzie miał intencję to coś zauważyć.