Logo Przewdonik Katolicki

Od słowa do Słowa

Elżbieta Wiater
Karol Wojtyła / fot. reprodukcja RW, PK

Święcenia kapłańskie Karol Wojtyła przyjął w uroczystość Wszystkich Świętych 1946 r. Jaka była jego droga do kapłaństwa i pierwsze lata po święceniach?

Swoją książkę Dar i Tajemnica” Jan Paweł II zaczął od mocnego stwierdzenia, że kapłaństwo to jest misterium: „Historia ta [powołania] znana jest przede wszystkim Bogu samemu”. Mimo że w chwili pisania tych słów od święceń Karola Wojtyły upłynęło już 50 lat, mimo że otrzymał w międzyczasie także święcenia biskupie i został wybrany na papieża, wciąż uważał, że „powołanie kapłańskie jest wielką tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka”. I choć nie był w stanie w pełni przekazać opowieści o tym, jak sam został wezwany, wskazał kilka istotnych punktów swojej drogi.

Na początku było SŁOWO
Chociaż dorastał w cieniu wadowickiego kościoła, jego pierwszą myślą nie było powołanie kapłańskie. Zafascynował go teatr, a przede wszystkim – słowo. Kochał literaturę i grał w teatrze amatorskim. Tutaj duży wpływ na niego miał Mieczysław Kotlarczyk, założyciel i prowadzący późniejszy Teatr Rapsodyczny.
Drogę kapłańską młodemu Wojtyle sugerowało otoczenie, a nawet sam metropolita, abp. Adam Sapieha. Spotkali się podczas jednej z wizytacji – Karol był jedną z osób, które witały arcybiskupa. Zrobił na księciu Sapiesze tak dobre wrażenie, że ten wyraził rozczarowanie na wieść, że młody mężczyzna wybiera się na polonistykę. Miał powiedzieć: „Szkoda, że nie na teologię”. Karolowi było dane dokończenie jedynie pierwszego roku studiów – początek drugiego to już okupacja. Chcąc uniknąć wywózki na przymusowe roboty do Niemiec, został robotnikiem w kamieniołomach fabryki chemikaliów Solvay w podkrakowskich Łagiewnikach. Lata tu przepracowane miały duży wpływ na to, jakim Wojtyła był potem duszpasterzem. Robotnicy nie mieli za złe młodemu chłopakowi, że po kryjomu czytał i studiował – ukrywali go i pomagali mu. Relacje te przetrwały wojnę i później błogosławił ich małżeństwa, chrzcił dzieci, odwiedzał, a z niektórymi nadal korespondował, będąc już papieżem. Od nich nauczył się, jak wspólna praca łączy ludzi, zapamiętał ich codzienną życzliwość; dzięki nim wiedział też, że wiara interesuje prostych ludzi, nawet jeśli nie potrafią do końca wypowiedzieć swoich pytań czy poszukiwań, i że mają w sobie wiele życiowej mądrości.
Mimo pracy w kamieniołomie nadal studiował (choć nielegalnie), dużo czytał i pisał, wtedy powstają jego młodzieńcze utwory poetyckie. Nadal też był związany, z wtedy już konspiracyjnym, „teatrem słowa” Kotlarczyka. Z tego czasu pochodzi historia o jednym z wieczornych spotkań, podczas których recytowano poezje, wystawiano sztuki i grano muzykę polskich kompozytorów. Kiedy Wojtyła recytował, za oknami w pewnym momencie rozległa się „audycja” nadawana przez niemieckie „szczekaczki”. Recytator nie przerwał, chociaż został prawie zagłuszony. I kiedy hałas ustał, wciąż było słychać jego spokojny, pełen mocy głos. Będąca świadkiem tego wydarzenia znajoma pisała później, że to był moment, kiedy zrozumiała, na czym polega potęga prawdy, i to, że nie da się jej zagłuszyć.

Czas wyrywania i czas sadzenia
Kiedy czyta się o dzieciństwie i młodości Karola Wojtyły, zwłaszcza o okresie wojny, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to czas nieustannego prawie tracenia. Tuż przed swoją Pierwszą Komunią Świętą traci matkę, kilka lat później – starszego brata. Kiedy w 1938 r. podejmuje studia, obaj z ojcem opuszczają Wadowice – Karol traci swoje dotychczasowe środowisko, choć zachowa kontakt z prowadzącym amatorski teatr.
Nieco ponad dwa lata po wybuchu wojny umiera jego ojciec – syn nie był przy jego śmierci i z zapisków na ten temat przebija smutek, że nawet to nie było mu dane. Jednak Jan Paweł II widział w tym również cenne doświadczenie: „Jednakże nie był to tylko proces negatywny. Równocześnie bowiem coraz bardziej jawiło się w mojej świadomości światło: Bóg chce, ażebym został kapłanem. […] I ta świadomość napełniła mnie jakimś wielkim wewnętrznym spokojem”.
Kiedy pisze o tym z perspektywy 50 lat kapłaństwa, widzi wyraźnie etapy przygotowania do tej decyzji. Wskazuje na rolę rodzinnego domu, a szczególnie wagę świadectwa życia wiarą, jakie dał mu ojciec: „Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mojego Ojca na kolanach, tak jak widywałem go zawsze w kościele parafialnym. Nigdy nie mówiliśmy ze sobą o powołaniu kapłańskim, ale ten przykład mojego Ojca był jakimś pierwszym domowym seminarium”.
Na swojej drodze rozwoju Karol Wojtyła spotkał też wspaniałych kapłanów. Pierwszym z nich był ks. Kazimierz Figlewicz – proboszcz wadowickiej parafii, a potem podkustosz katedry wawelskiej. Był katechetą Karola w gimnazjum, a potem jego stałym spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W tej grupie będą też salezjanie z krakowskich Dębnik, z których większość zginęła w Dachau, karmelici z Wadowic i z ul. Rakowickiej w Krakowie. Jest w niej także ówczesny biskup metropolita – książę Adam Sapieha.

Świeccy i święci
Świeckim, który miał wielki wpływ na rozwój duchowy Karola, był Józef Tyranowski. Związany z salezjanami, którzy w czasie wojny powierzyli mu zadanie organizowania Żywego Różańca – formy nieoficjalnego duszpasterstwa młodzieży. Jego członkowie uczyli się pracy nad sobą i poznawali tradcyję duchową Kościoła. To dzięki niemu Wojtyła po raz pierwszy zetknął się z pismami św. Jana od Krzyża i św. Teresy Wielkiej. Zachwyciły go tak bardzo, że jako kleryk myślał nawet o wstąpieniu do karmelitów. Powstrzymał go arcybiskup i jak widać – słusznie.
Ostateczną decyzję o wstąpieniu do seminarium Karol Wojtyła podjął na jesieni 1942 r., nieco ponad rok po śmierci ojca. Zajęcia odbywały się nielegalnie, wszystkim, którzy je ogranizowali, z arcybiskupem włącznie, groził obóz koncentracyjny. Mimo to od 1944 r. klerycy zamieszkali w pałacu arcybiskupim, tam mieli wykłady, a ich kaplicą była ta należąca do metropolity. Wakacje Wojtyła spędzał, pracując w wiejskiej parafii pod Krakowem, także zresztą idąc za sugestią abp. Sapiehy. Tak doczekał końca wojny, która dla tego miasta skończyła się 15 stycznia 1945 r. wielkim hukiem – Niemcy wysadzili most Dębnicki. Fala dźwiękowa wybiła wszystkie szyby w kurii. Wojtyła wspominał, że zamiast iść na zajęcia, musieli zająć się sprzątaniem i zabezpieczaniem okien.
Drugi semestr przedostatniego i ostatni rok studiów krakowskich odbył już na uniwersytecie. Przyspieszono mu święcenia ze względu na plany wysłania go na studia do Rzymu. Przyjął je w kaplicy pałacu arcybiskupiego 1 listopada 1946 r., a w Dzień Zaduszny w krypcie św. Leonarda na Wawelu sprawował swoją pierwszą mszę prymicyjną.
Tym, co najmocniej go dotknęło podczas obrzędu święceń, był gest leżenia krzyżem na posadzce. Widział w nim znak tego, że kapłan ma „przyjąć we własnym życiu krzyż Chrystusa i uczynić się posadzką dla braci”.

Rzym, Niegowić, Kraków
Miasto, w którym spędził kolejne dwa lata, pracując nad doktoratem, bardzo go naznaczyło. Można powiedzieć, że dotknął tam początków Kościoła, a jednocześnie doświadczył jego uniwersalności. Korzystając z tego, że miał paszport, odwiedził też Francję i Holandię oraz był przez kilka tygodni duszpasterzem górników w Belgii.
Na początku lipca 1948 r. ks. Wojtyła obronił doktorat na Angelicum i wrócił do Polski. Tu został wysłany do pracy w wiejskiej parafii w Niegowici. Już samo dotarcie do niej było trudne: młody ksiądz dojechał, dokąd mógł, autobusem, potem podwiózł go na wozie jakiś gospodarz, który następnie mu wytłumaczył, jak dojść do celu polną ścieżką. Kiedy wędrowiec przekraczał granice swojej pierwszej parafii, ukląkł i ucałował ziemię.
Został tam przyjęty bardzo serdecznie zarówno przez proboszcza, ks. prałata Kazimierza Buzałę, jak i parafian. Wierni wciąż pamiętają młodego wikarego, który podczas kolędy rozdawał w najuboższych domach ofiary, które otrzymał w tych bogatszych, a sam chodził w połatanych butach. Pracował tam też jako katecheta i to w pięciu szkołach podstawowych. To musiała być ta bardziej wymagająca część posługi – trudno jest się przestawić po dwóch latach studiów teologicznych na prosty język, jakim trzeba mówić do dzieci.
Po roku przeniesiono go do kościoła św. Floriana w Krakowie – tu młody ksiądz miał stworzyć drugie duszpasterstwo akademickie (obok tego w św. Annie). Co czwartek odprawiał Msze dla studentów połączone z konferencjami. Do tego spotykali się także mniej oficjalnie w budynku plebanii. To z tej grupki wypączkowała późniejsza Rodzina, dla której duszpasterz był Wujkiem.

Rodzina akademicka
Razem z nimi sporo wyjeżdżał, głównie na górskie wędrówki i spływy kajakowe. Chociaż było to jeszcze przed soborem, aby nie rzucać się w oczy i uniknąć śledzenia przez milicję, duszpasterz nie nosił sutanny. Był jednym z wędrujących, ale jednocześnie ich przewodnikiem, któremu nikt nie śmiałby odmówić autorytetu.
Starał się też uczestniczyć w codzienności swoich podopiecznych. Nie tylko przez posługę sakramentalną, ale też na przykład przychodząc na organizowane przez nich imprezy typu bal maskowy lub andrzejki. Relacje te nakierowały refleksję naukową Wojtyły na temat małżeństwa, rodziny, ich roli w głoszeniu Ewangelii, ale też znaczenia ludzkiego ciała i seksualności. Mało kto pamięta, że Miłość i odpowiedzialność była recenzowana także przez członków Rodziny – czytali ją wspólnie i nad nią dyskutowali. Ich uwagi były brane pod uwagę przez autora i z pewnością część z nich znalazła się w książce.
Zapamiętali go jako milczącego, raczej zadającego pytania niż mówiącego. Z pewnością miał świadomość, że jest inwigilowany przez służby, ale też znał wagę słowa, więc starał się nim szafować roztropnie. Jednocześnie dbał o kontakty z naukowcami i ludźmi kultury spoza swojego duszpasterstwa. Chciał pozostawać w dialogu ze światem naznaczonym nieustannie przyśpieszającym rozwojem nauki.
Przedstawiający św. Jana Pawła II obraz, który wisi w kościele św. Floriana, odbiega od innych przedstawień. Na tle pełnego zieleni pejzażu stoi skromny, szczupły ksiądz w czarnej sutannie. Tak jest tam zapamiętany – jako wikary od studentów. I chociaż potem sutanna zmieniła kolor, to w głębi serca Jan Paweł II pozostał tym budzącym zaufanie „zwyczajnym” księdzem z floriańskiego obrazu.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki