W czwartek 14 stycznia miałam okazję uczestniczyć w Rzymie w niecodziennym wydarzeniu. Ojciec Święty Franciszek podarował bezdomnym, biednym i samotnym niezwykły dar w postaci biletu do cyrku. Dwugodzinny spektakl został zarezerwowany tylko dla nich. Do pomocy w organizacji tego wydarzenia poproszeni byli wolontariusze z różnych ośrodków Rzymu. Wśród nich byli kapłani, klerycy, siostry zakonne różnych zgromadzeń i wiele osób świeckich. Byłem też ja.
Niezapomniane chwile
Pomimo niesprzyjającej pogody i uciążliwego deszczu już na godzinę przed spektaklem zaczęły zajeżdżać autokary, busiki i samochody osób prywatnych dowożące zaproszonych. Papież oddał do dyspozycji wszystkie watykańskie środki komunikacyjne, by biedni mogli dotrzeć do cyrku. Przybywali więc na spotkanie jak kardynałowie! Inni jeszcze przychodzili z różnych stron Rzymu i okolic. Wreszcie grupa więźniów przywieziona została specjalnym transportem. Razem zebrało się ponad dwa tysiące osób, wśród nich wiele dzieci pochodzących z rodzin emigrantów i uchodźców, przebywające w rodzinnych domach dziecka i ośrodkach tymczasowego pobytu.
Trzeba było widzieć radość na twarzach tych ludzi! Wielu z nich, jeśli nie wszyscy, było po raz pierwszy w cyrku. Zdumiewało ich i cieszyło wszystko. Sam spektakl otworzył hiszpański piosenkarz, osoba bezdomna, który tworzy i śpiewa na ulicach Rzymu. Jego pieśń była modlitwą jednoczącą nas wszystkich, bez względu na religię, rasę, kraj, pozycję społeczną. Muszę przyznać, że aż ciarki przechodziły po plecach, gdy ten młody człowiek z pasją śpiewał o miłosierdziu Pana, które uczyniło go wolnym. Nie omieszkał też w czasie swego krótkiego występu podziękować Ojcu Świętemu Franciszkowi za jego dobre, ojcowskie serce dla biednych całego świata. A potem, jak to już w cyrku bywa, byli klauni rozbawiający do łez, akrobaci i oczywiście zwierzęta. Piękne białe konie, zabawne osiołki, kudłate lamy, pocieszne pudelki, majestatyczne lwice, wielbłąd i nawet hipopotam.
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie tyle oglądam spektakl, ile przyglądam się osobom na widowni. Niektórych obrazków nie sposób zapomnieć. Franco z długą, białą brodą, który na tych kilka chwil bawił się jak dziecko; bał się węża i ognia, cieszył, gdy klaun rzucił w jego stronę kolorową piłkę i tańczył w rytm skocznych melodii. Gdy na arenę wyszedł wielbłąd, Franco aż wstał z wrażenia, a kiedy pojawił się hipopotam, nie wytrzymał i pobiegł blisko areny, między dzieci, by lepiej widzieć. Dzieci zapomniały chociaż na chwilę o wszystkich biedach i okropnościach, które były ich udziałem, a ich oczy były szeroko otwarte, radosne. Pokrzykiwały z radości na widok psiaka w kostiumie supermena, ale piszczały ze strachu, gdy lew zaryczał, a co mniejsze szybko chowały główki w rękawy Sióstr Matki Teresy z Kalkuty, które wyglądały teraz bardziej jak matki niż siostry. Jeszcze zanim weszliśmy na salę, zauważyłam starszą panią, która z ogromnym apetytem i radością zajadała cukrową watę na patyku. Jaki niecodzienny widok! Może ostatnio jadła taki przysmak, gdy była małą dziewczynką? Może wróciła w świat swego radosnego dzieciństwa?
Tysiące sposobów
Jako wolontariusze witaliśmy już przy bramie przybywających, udzielaliśmy niezbędnych informacji. Niektórym osobom trzeba było pomóc wysiąść z autobusu, niektórych podprowadzić do namiotu cyrku. Innym jeszcze trzeba było wskazać, gdzie są ambulanse i opieka medyczna (wszystko dar od papieża Franciszka). Gdy pomagałam pewnemu panu w drodze do cyrku, zapytał mnie całkiem poważnie, czy ja tu pracuję. No cóż, raczej nie, na co dzień mam nieco inne zajęcie, odpowiedziałam z uśmiechem. Po spektaklu osobom bezdomnym, które wracały do swoich „domów” pod mostami i różnych noclegowni, rozdawaliśmy kanapki, owoce i sok (dary papieża Franciszka, przywiezione z Watykanu przez abp. Konrada Krajewskiego, jałmużnika papieskiego, z pomocą Gwardii Szwajcarskiej).
Dlaczego postanowiłam o tym napisać? To popołudnie uświadomiło mi, że biednym, bezdomnym, samotnym możemy podarować coś więcej niż chleb. Często skupiamy się jedynie na materialnym wymiarze daru: posiłek, ubranie, ciepły koc, konieczny lek. I to wszystko jest potrzebne. Czy możemy jednak uruchomić naszą wyobraźnię miłosierdzia i zadać sobie pytanie, jak podarować potrzebującym nieco piękna, radości, zabawy, wspólnoty? Nie mam gotowych odpowiedzi. Mam jednak w sercu żywe przekonanie, że jeśli każdy z nas – osobiście, ale i jako wspólnoty parafialne, zgromadzenia zakonne, grupy duszpasterskie – zada sobie to pytanie na serio, odnajdzie tysiące sposobów.
Pamiętam zdziwienie jednego z pracowników organizacji charytatywnej, który zobaczył, że do obozu uchodźców, gdzie brakowało tak wielu rzeczy, w transporcie dotarły piłki dla dzieci i inne zabawki. Jego pierwsza reakcja obróciła się natychmiast w retoryczne pytanie: po co nam to? Nieoczywistej wówczas odpowiedzi udzielił sobie dopiero wtedy, kiedy zobaczył radość dzieci bawiących się na obozowych boiskach. Dla swojego dzieciństwa okradzionego z tylu wartości potrzebowały nieco radości, zabawy. Nie samym chlebem żyje człowiek…
Kredka i blok
W Evangelii gaudium papież zaznacza, że „najgorszą dyskryminacją, jakiej doświadczają ubodzy, jest brak opieki duchowej” (EG200). Przy czym słowa te kieruje przede wszystkim do członków Kościoła katolickiego, jako pierwszych adresatów adhortacji. To trochę tak, jakbyśmy zapominali o całej prawdzie o istocie ludzkiej, a więc o potrzebach tak duchowych, jak i cielesnych. Czy biedny, tylko dlatego, że jest biedakiem, takich potrzeb nie ma? Pisząc to, mam w oczach starszego bezdomnego pana z okolic placu Świętego Piotra. Prawda, że często jest pijany (to pewnie powód jego pogubienia i bezdomności). Ale gdy ma lepszy dzień, można go zobaczyć z blokiem rysunkowym i węglem czy ołówkiem w ręku. Jak pięknie rysuje. I proszę mi uwierzyć, będzie równie wdzięczny za podaną kanapkę, jak i za rozmowę o jego sztuce, za podarowaną kredkę czy blok.
Franciszek w swoim ojcowskim sercu wszystko to wie. Dlatego zaproszenie do cyrku nie było pierwszą tego typu inicjatywą papieża. Wcześniej był min. koncert na Watykanie w Auli Pawła VI, zwiedzanie Muzeów Watykańskich, seans w kinie, pielgrzymki autokarowe do Turynu, itp. Wszystko jest możliwe dla serca, które kocha! Dla mnie to jest kolejne wyzwanie, które mogę podjąć w Roku Miłosierdzia (i nie tylko) – podarować potrzebującym coś więcej niż chleb.