Ma Pan w sobie coś z Don Kichota?
– Nie, nie (śmiech). Skoro jednak przez wiele lat nasze państwo nie podjęło żadnych skutecznych działań przeciwko coraz bardziej rozpowszechnionemu na Zachodzie określeniu „polskie obozy zagłady”, zrobiliśmy to my, jako polscy obywatele. Ale nie jest to żadna donkichoteria, bo osiągnęliśmy już na tym polu całkiem realne sukcesy.
Kiedy się to zaczęło?
– W 2008 r. zwrócił się do naszej kancelarii Zbigniew Osewski, wnuk więźnia Auschwitz, który spróbował sam, na własną rękę, ukrócić stosowanie tego kłamliwego określenia. Konsekwencją tego stało się potem założenie Stowarzyszenia Patria Nostra, grupującego dawnych więźniów obozów koncentracyjnych, ich potomków oraz prawników. My nie potrafimy organizować wielkich manifestacji ulicznych, ale na pewno umiemy pisać pozwy sądowe.
Wierzy Pan, że określenie „polskie obozy śmierci” to przypadkowe, niefortunne sformułowanie?
– Nie wydaje mi się.
Takie tłumaczenie stosują powszechnie zachodnie koncerny medialne.
– Proszę zwrócić uwagę, że tylko w przypadku Polski używa się tego określenia z przymiotnikiem narodowościowym. Mówi się „polskie obozy zagłady”, a na przykład w przypadku Terezina nie mówi się „czeski obóz zagłady” czy w stosunku do Mauthausen – „austriacki obóz zagłady”. Podobnie jak nikt nie powie „kubańskie więzienie” na określenie Guantanamo. To byłby przecież absurd.
Skąd zatem to „wyróżnienie”?
– W języku prawniczym istnieje pojęcie domniemania faktycznego. W tym przypadku jest to efekt bardzo świadomej, konsekwentnej, prowadzonej od wielu lat niemieckiej polityki historycznej, której celem jest rozpowszechnienie tzw. wadliwych kodów pamięci. Jeśli powiemy „polskie obozy zagłady”, to już nie będą się one kojarzyły z faktycznymi sprawcami ich powstania i sposobu działania. Podobnie kiedy mówimy nie o Niemcach, tylko o jakichś bliżej nieokreślonych „nazistach”. Tym sposobem dokonuje się podwójnej, wysublimowanej operacji zafałszowania świadomości historycznej.
Były więzień Auschwitz Karol Tendera podczas jednego z niedawnych spotkań z niemiecką młodzieżą usłyszał: „To kogo zamykaliście w tym obozie: Polaków czy Niemców?”
– Niestety, z każdym tygodniem to perfidne kłamstwo utrwala się coraz bardziej. Badania, nie tylko wśród niemieckiej, ale także na przykład wśród francuskiej młodzieży wykazują, że określenie „polskie obozy” prowadzi do skojarzenia „polscy naziści”.
Jaką macie przeciw temu amunicję prawną?
– Zwróciliśmy się o pomoc do prof. Aurelii Nowickiej, kierownik Katedry Prawa Europejskiego UAM w Poznaniu – osoby o ogromnej wiedzy, bezinteresownie wspierającej naszą działalność – która pomogła nam pokonać pierwszą barierę. Otóż pozew wspomnianego pana Osewskiego został pierwotnie odrzucony z argumentacją, że nasze sądy są niewłaściwe do rozpatrywania tego rodzaju spraw. Złożyliśmy zażalenie na tę decyzję. Prof. Nowicka wskazała na europejskie orzecznictwo, które daje podstawę do twierdzenia, że właściwy jest sąd w miejscu, w którym znajduje się osoba, której dobro osobiste zostało naruszone. Sąd Apelacyjny w Warszawie potwierdził nasze stanowisko, że tego rodzaju sprawy mogą być rozpatrywane na podstawie polskiego prawa, czyli opierając się na kodeksie cywilnym, i właśnie przed polskim sądem.
Nie próbowaliście walczyć w zachodnich sądach?
– Zaprzyjaźniony z nami berliński adwokat Piotr Duber usiłował działać na drodze niemieckich procedur karnych, ale jego pisma zostały natychmiast odrzucone. Nie wierzę też, że udałoby nam się cokolwiek zdziałać w procesach cywilnych przed tamtejszymi sądami, czego dowodem choćby sprawa przeciwko pani poseł Arciszewskiej-Mielewczyk, za jej plakat wymierzony w Powiernictwo Pruskie. Dlatego od samego początku walczyliśmy o polski sąd.
Nadal jednak macie potężnych przeciwników.
– Adresatów pozwów wybraliśmy celowo. Dociera do nas wiele informacji z Niemiec o różnych publikacjach zawierających określenie „polskie obozy”, ale my zdecydowaliśmy się na trzy procesy: przeciwko „Die Welt” – jako niezwykle opiniotwórczemu, wysokonakładowemu czasopismu. Ponadto wybraliśmy portal Focus Online, jako jeden z najważniejszych niemieckich portali internetowych, i wreszcie niemiecką telewizję publiczną ZDF.
Żaden sąd nie wydał jednak do tej pory wyroku przeciwko używaniu sformułowania „polski obóz zagłady”.
– Uważamy, że choć nie osiągnęliśmy jeszcze miarodajnego sukcesu, jakim byłoby zasądzenie godziwego zadośćuczynienia, przeprosin i publikacji w mediach – czyli tego, czego żądamy w naszych pozwach – to i tak posunęliśmy sprawę daleko do przodu. Kiedy zaczynaliśmy, nikomu w ogóle do głowy nie przychodziło, że takie sprawy mogą być rozpatrywane przez polskie sądy. Wszyscy mówili, że trzeba z tym jechać do Berlina. Dziś nie ma już co do tego wątpliwości, mimo że przeciwnicy wynajęli wielką polską kancelarię z tytułami profesorskimi, której jednak nie udało się podważyć właściwości miejsca.
Czyli są możliwości ścigania „polskich obozów” przed polskimi sądami?
– Tak, i mamy na to już dwa sądowe potwierdzenia. Ale jest jeszcze inna, znacznie ważniejsza kwestia. Od początku naszej batalii bazowaliśmy na art. 23 Kodeksu cywilnego, który stanowi o ochronie dóbr osobistych. Wśród nich k.c. wymienia w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swobodę sumienia, nazwisko, wizerunek itp., nie mówi jednak ani słowa o takich pojęciach jak „godność narodowa” i „tożsamość narodowa”. Ale kluczowe jest tutaj owo „w szczególności”. Na tej podstawie chcieliśmy doprowadzić do tego, żeby godność i tożsamość narodowa również były uznawane za dobro osobiste.
I to się udało uzyskać?
– Pośrednio tak, sąd w Warszawie po długim procedowaniu, a po nim także sądy w Olsztynie oraz w Białymstoku uznały, że istnieje takie dobro. Przykładowo: stwierdzono, że występująca przed sądem była więźniarka niemieckich kacetów Janina Luberda-Zapaśnik może czuć się skrzywdzona sformułowaniami o „polskich obozach zagłady” czy „polskich obozach koncentracyjnych” i że są one niedopuszczalne.
Dlaczego więc oddalono Wasze powództwa?
– Sądy uznały, że musiałaby dodatkowo jeszcze istnieć jakaś bezpośrednia identyfikacja tożsamościowa osoby i miejsca. Sąd w Białymstoku podkreślił, iż pani Luberda-Zapaśnik nie była bowiem więźniarką obozów w Sobiborze i w Treblince – które portal Focus Online nazwał polskimi obozami zagłady. Gdyby natomiast przebywała właśnie w tych konkretnych obozach, uznano by to za wystarczający warunek do konieczności ochrony jej dóbr. I to jest właśnie furtka, którą zamierzamy wykorzystać.
Teraz złożyliście pozew przeciw telewizji ZDF.
– To może być przełomowe orzeczenie. Sprawa dotyczy użytego przez niemiecką stację określenia „polski obóz zagłady Auschwitz”, a pozywającym jest w tym wypadku Karol Tendera, właśnie były więzień Auschwitz. To jest szczególna sytuacja, precedensowa sprawa. Wierzymy, że sąd w Krakowie nie może już teraz nie uznać naszych racji, na co będziemy przywoływać wyrok sądu w Białymstoku.
Złożyliśmy także kasację do Sądu Najwyższego od wyroku sądu apelacyjnego w Białymstoku. Liczymy na to, że SN pójdzie dalej i uzna, że w takich sprawach nie potrzeba aż tak bliskiej identyfikacji podmiotowej. Wskazaliśmy m.in. na proces, który ks. Zdzisław Peszkowski wytoczył niegdyś Jerzemu Urbanowi za jego publikację obrażającą Jana Pawła II. I Sąd Najwyższy przyznał wówczas ks. Peszkowskiemu rację.
„Obiektywnie uzasadnione poczucie krzywdy”, tak to się nazywa w języku prawnym?
– Tak, i to jest jedno z podstawowych określeń, na które możemy się powoływać.
Co się jednak stanie, kiedy odejdą ostatni więźniowie?
– Od polskich sądów oczekujemy dziś jednego: przyspieszenia. Janina Luberda-Zapaśnik czy Karol Tendera są osobami w podeszłym wieku, schorowanymi. Mamy nadzieję, że sądy wezmą to pod uwagę przy wyznaczaniu terminów kolejnych rozpraw. Musimy błagać, żeby zrobiono to jak najszybciej. Ale nawet kiedy odejdą ostatni świadkowie historii, będziemy działać dalej. W naszym przekonaniu, jeśli nawet nie wszyscy Polacy, to przynajmniej potomkowie więźniów mają prawo być mocno emocjonalnie dotknięci twierdzeniami o „polskich obozach”, a zatem domagać się pełnej ochrony prawnej.
Lech Obara
Mecenas, członek Stowarzyszenia Patria Nostra, przeciwstawiającego się na drodze prawnej fałszowaniu polskiej historii. Stowarzyszenie zostało założone w 2009 r. W jego skład wchodzą przedstawiciele zawodów prawniczych, a także byli więźniowie obozów koncentracyjnych oraz ich potomkowie.