Wiadomo, że nic tak nie zepsuje urlopu, jak kłótnie i swady. A wakacje, paradoksalnie, spieraniu się sprzyjają. W końcu jesteśmy ze sobą 24h/dobę, często na niezbyt wielkiej powierzchni hotelowego pokoju. Takie nasycenie obecnością drugiej osoby, w połączeniu z rozmaitymi wakacyjnymi trudnościami, może stanowić mieszankę wybuchową. Jak temu zaradzić?
Niektórzy nastawiają się na to, by nacieszyć się sobą. – Urlop to wyjątkowy czas, gdy jesteśmy non stop razem. Bardzo tęsknimy za tym na co dzień, więc kiedy ten moment już nadejdzie, staramy się swoje irytacje i złości ograniczać do minimum. Już przed wyjazdem nastawiamy się na „nieczepianie”. Ten czas jest dla nas. O to, co denerwuje nas na co dzień, możemy się pokłócić po powrocie – śmieje się Katarzyna Wyszyńska, lekarka, zaangażowana w projekt „Wierność jest sexy”, a prywatnie szczęśliwa żona i mama trzech córek.
Kasia daje sobie i mężowi prawo do tego, że szczególnie pierwsze dni urlopu mogą być bardziej nerwowe. – To okres adaptacji – rytm dnia ulega kompletnej zmianie, dopiero odparowujemy nerwy z pracy. Jeśli pojawią się spięcia, staramy się zupełnie nimi nie przejmować – opowiada.
No dobrze, ale co zrobić, jeśli już miną te pierwsze dni na adaptację, wejdziemy w wakacyjny rytm, nabierzemy wiatru w żagle i… Wtedy zaczną się kłótnie. Bo „on to, ona tamto…”
Sposoby na sparingi
Dla Aleksandry kłótnie nie stanowią problemu. – Nie jestem fanką teorii, że szczęśliwe małżeństwa się nie kłócą. Nie kłócą się tylko te, w których na wierzchu niby jest ok, ale pod spodem… Kłótnie są normalne, nie zakładam więc, że podczas urlopu ich nie będzie. Oczywiście, byłoby fajnie, gdyby spinek było jak najmniej. A jeśli się zdarzą? Potrzebujemy chwili dla siebie – mówi żona, mama Zosi i Antka, autorka jednego z blogów parentingowych. I dodaje: – Kiedy emocje już opadają, każde z nas znajduje sobie jakąś aktywność. Mąż wychodzi, na przykład po zakupy, ja usypiam dzieci. To pozwala przekierować myślenie na inne tory, nabrać dystansu. Szybko okazuje się, że powód kłótni był błahostką. Wtedy można na spokojnie porozmawiać. Powiedzieć sobie „przepraszam” i znowu robi się miło.
Podobne sposoby na małżeńskie sparingi ma Katarzyna. – Podczas konfliktu zwykle to jedna strona denerwuje się bardziej. Druga stara się wtedy rozładować emocje poczuciem humoru lub przytuleniem. Taki drobiazg często wystarcza – zapewnia żona i mama trzech córek.
– Gdy mimo to nie możemy opanować nerwów, po prostu na jakiś czas się rozdzielamy. Krótki spacer, przeczytanie rozdziału w książce, kolorowanie z dzieckiem… To powinno być coś, co pozwala się oderwać, złapać dystans i wrócić do rozmowy na spokojnie – wyjaśnia moja rozmówczyni.
A Mateusz Pindakiewicz, mąż Magdy i tata Łucji zaleca… aktywność. – Przede wszystkim trzeba się ruszyć z miejsca. Wyjść z ośrodka. Do kina, na basen, do restauracji. Albo do muzeum. A jeśli – tak jak my – ma się małe dziecko, wcale nie trzeba być uziemionym. Można zapakować zupkę i kilka pampersów i ruszyć, choćby do lasu na grzyby – radzi absolwent teologii i dziennikarstwa, obecnie katecheta.
Wrzuć na luz!
Wiadomo, że lepiej zapobiegać, niż gasić pożar na wakacjach. Pytam więc, jak do kłótni nie dopuścić? – Skupiamy się na tym, że to nasz urlop i mamy się świetnie bawić. Podróż może być męcząca, dziecko może marudzić, ale jesteśmy na to przygotowani. I mamy luz. Odpuszczamy sobie krytykę i wzajemne oskarżenia. Cel jest jeden i robimy wszystko, żeby go osiągnąć – mówi Ola, blogerka parentingowa.
Mateusz ma też inny, nietypowy patent na ograniczenie małżeńskich sporów na wakacjach. Jego zdaniem, jeśli ma się wybuchowe charaktery i tendencje do sprzeczania, warto pojechać na urlop z… jakimś zaprzyjaźnionym małżeństwem. – Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, panie mogą spędzić jakąś część dnia tak, jak lubią, a panowie – oddając się swoim pasjom, np. łowieniu ryb (co kobiety doprowadza ponoć do szewskiej pasji) – proponuje mój rozmówca.
A Kasia dodaje: – Przede wszystkim pamiętamy, że od tego są wakacje, żeby wyluzować! Ja lubię stały rytm dnia, porządek, jasne zasady – bez tego nie dałoby się ogarnąć trójki małych dzieci na co dzień. Jednak na wakacjach odpuszczam – przymykam oko na późne chodzenie spać i codzienne lody. Po prostu nastawiam się na radość ze wspólnego bycia razem. Doceniamy ten czas. Tak mało mamy go w „normalnym trybie pracy”, że jak już jest, to się nim delektujemy.
Urlop? To nie czas na spory
Magda i Mateusz Pindakiewiczowie podkreślają, że problemów w małżeństwie nie ma co rozwiązywać w trakcie urlopu. – To w ogóle nie jest miejsce i czas na to – podkreśla Mateusz, katecheta.
Co zatem radzą? Oboje należą do Ruchu Światło-Życie, więc u nich sprawdza się regularna formacja proponowana przez to środowisko. A konkretnie – małżeński dialog. Jak to wygląda w praktyce? Raz w miesiącu wygospodarowują sobie około godziny wyłącznie dla siebie. Na rozmowę. Ale nie jest to „zwykły” dialog. – Zapalamy świecę jako symbol obecności Chrystusa między nami i rozmawiamy. Mówimy o tym, co nas zabolało, dotknęło, ale nie oskarżamy się wzajemnie. A przede wszystkim słuchamy tego, co ma do powiedzenia druga strona – wyjaśnia Magda. I zapewnia, że dialog małżeński uczyniony regułą życia ułatwia regularną pracę nad sobą, swoim związkiem.
Jak się okazuje, małżeński dialog to także dobra okazja do… zaplanowania wakacyjnego wyjazdu. Każdy ma okazję w spokoju opowiedzieć o tym, jakie są jego oczekiwania, co chciałby zobaczyć, gdzie pojechać. – Chodzi o to, by tak pożenić te plany, by każdy był zadowolony – podsumowuje Mateusz.
Domyślam się, że jeśli zdarzy się spięcie, to na omówienie bolączek nie czekają, aż przyjdzie ten dzień w miesiącu, kiedy jest pora na małżeński dialog. Bo jak tu spokojnie doczekać do suszenia mu głowy za to, że zapomniał o zakupach albo zostawił na weekend pranie w pralce?
– Oczywiście, że zdarzają nam się codzienne sprzeczki. Ale małżeński dialog pozwala wrócić do tego, co było szczególnie trudne. A że robi się to po jakimś czasie, to można porozmawiać spokojnie, bez emocji. Z dystansem – uzupełnia Magda.
„Sprzedaj” dziecko!
Wśród moich rozmówców, małżonków z kilku- lub kilkunastoletnim stażem oraz dzieckiem lub dziećmi powraca też jedna recepta. Wszyscy zgodnie podkreślają, że od czasu do czasu warto „sprzedać” dziecko, np. dziadkom i wyjechać, choćby na jeden dzień.
W zasadzie reguła jest dość prosta i bazuje na regularnym „wykrawaniu” czasu tylko dla małżonków. To w wersji optymalnej (albo optymistycznej, rodzice dzieci mnie tu zrozumieją!) godzina w tygodniu, jeden dzień w miesiącu i tydzień w roku. Tylko dla siebie. Bez dzieci.
– Małżonek powinien być na pierwszym miejscu. W końcu to on był pierwszy, jemu składa się przysięgę małżeńską. Trzeba dbać o relację między małżonkami, bo w końcu szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko – konstatują Magda i Mateusz.