Dość sporo osób przed przyjazdem Ojca Świętego Franciszka do Polski miało, mam wrażenie, nadzieję, że uda im się przy okazji Światowych Dni Młodzieży ugrać coś dla siebie. Zarówno rządzący, jak i ich przeciwnicy po cichu liczyli, że papież powie coś, co będą mogli interpretować na swoją korzyść. Podobną konkurencję można było dostrzec nawet wśród niektórych świeckich katolickich publicystów. Z jednej strony nazwijmy umownie konserwatyści, a z drugiej liberałowie mieli nadzieję, że papież przyzna im rację w naszych codziennych sporach o to, jak Kościół w Polsce powinien wyglądać.
Jestem przekonany, że wszyscy, którzy chcieli wykorzystać Ojca Świętego w swoich celach, muszą być srogo zawiedzeni. Okazało się, że papież jest postacią tak wielką, że przerasta małość naszych codziennych polskich wojenek.
Po pierwsze mam wrażenie, że papież sam zrobił wielkie wrażenie na Polakach i to nie tylko tych, którzy uważają się za wierzących. Zupełnie ominął pośredników, którzy chcieliby zawłaszczyć go dla siebie i przez pięć dni mówił bezpośrednio do serc i umysłów milionów Polaków. Mówił językiem niezwykle prostym, trafiającym do każdego, bo mówił o życiu, o pragnieniu szczęścia, o goryczy upadków, o miłosierdziu, o tym, co jesteśmy winni innym ludziom, słabszym, chorym.
Dzięki temu – i to po drugie – mam wrażenie, że papież zdobył sobie w Polsce prawdziwy autorytet. Mogliśmy być wobec niego nieufni, widząc jak myśl tego kardynała z dalekiego kraju jest wykorzystywana w wewnętrznych sporach – a to o uchodźców, a to o aborcję czy stosunek do przyrody. Aż tu nagle Franciszek przyjechał i przemówił prosto do nas.
Przez pięć dni, podczas narodowych rekolekcji przy okazji Światowych Dni Młodzieży Polacy mieli możliwość zobaczyć, że świat może wyglądać zupełnie inaczej, że w sferze publicznej może – prócz kłótni, sporów i awantur, konfliktów, dzielenia i budowania murów – być miejsce dla piękna, dobra i miłosierdzia. Że istnieje ktoś, kto swym formatem, klasą i autorytetem przerasta wszystko, co znamy z codzienności wojny polsko-polskiej. I tak jak kiedyś Jan Paweł II pełnił rolę superarbitra polskich sporów, tak teraz swą niezwykłą charyzmą mam wrażenie, że Franciszek zajął w przestrzeni publicznej – nie w rzędzie świętych, ale ziemskich autorytetów – właśnie jego miejsce.
Nie, nie mam złudzeń, wrócimy do zwykłych sporów i polsko-polskiej wojny. Na tym polega święto, że jest okresem wyjątkowym, po którym wracamy do codzienności. Ale po tym święcie pozostaje nam tęsknota za czymś lepszym, za czymś innym. I możliwe, że stanie się ono zaczynem odnowy naszego życia społecznego, a może i w konsekwencji politycznego. Bo papież przedstawił gotowy program wielkiej zmiany. Na Mszy św. kończącej ŚDM w Brzegach mówił do młodych tak: „Mogą was osądzać, że jesteście marzycielami, bo wierzycie w nową ludzkość, która nie godzi się na nienawiść między narodami, nie postrzega granic krajów jako przeszkody i zachowuje swoje tradycje bez egoizmu i resentymentów”. To nie jest program polityczny, papież chce, by każdy przemienił samego siebie.
Ale jeśli w Polakach – nie tylko młodych – ta myśl będzie dojrzewać, ta zmiana będzie się urzeczywistniać, może stać się za jakiś czas zarzewiem buntu. Buntu wynikającego z tęsknoty za lepszym życiem – w szkole, w pracy, w gminie, w społeczeństwie, ale też w całej Polsce.
Wielkiego kontrastu, jaki jest między autorytetem papieża Franciszka a postaciami, które znamy z codziennego naszego życia publicznego, doprawdy przez długi czas trudno będzie zapomnieć.