Monika Białkowska: Nie. Po dniach w diecezji byłam tak zmęczona, że padłam i byłam szczęśliwa, że nikt ode mnie niczego nie chce…
HS: Do mojego Gostynina przyjechali Ormianie ze swoim arcybiskupem. Fascynujący człowiek, świetnie mówi po włosku, francusku i angielsku, jednocześnie jest kompozytorem. Młodzi pokazywali swoje zwyczaje, tańce. Mam wrażenie, że nasza młodzież nawiązała z nimi fajne kontakty, że będą do siebie wędrować…
MB: Będą. Sama znam takie przypadki, że całe rodziny się zaprzyjaźniają i nagle cała hiszpańska rodzina pojawia się na polskiej prowincji, żeby tu przeżyć Wielkanoc. Ale zaczął Ksiądz od tego, co zostało w cieniu ŚDM. O Jasną Górę pewnie chodzi? Nie pamiętałam tego kazania. Musiałam do niego wrócić. Ale uderzyły mnie słowa o tym, że „pragnienie władzy, wielkości i sławy jest rzeczą tragicznie ludzką”. Rzeczą ludzką, czyli wpisaną w naszą naturę. Nie pozbędziemy się jej. Ale tragicznie ludzką, bo z tego się biorą nasze nieszczęścia. „Dawać siebie innym, eliminując dystanse, pozostając w małości i konkretnie wypełniając codzienność, to subtelnie boskie”. To „subtelnie boskie” to też cudne określenie. Bóg Franciszka nie jest bardzo delikatny…
HS: Niewiele się w nas przez ten rok zmieniło. Zobacz, do jakiej Polski mówił to Franciszek. Ile jest u nas takich piekielnych, międzyludzkich dominacji. W każdej przestrzeni: w rodzinie, w pracy, na uniwersytecie. Te dominacje właśnie wynikają z tych pokus, o których mówił papież: z pragnienia władzy, wielkości i sławy!
MB: Kiedyś, gdy rozmawiałam z uczniami o władzy i powiedziałam o definicji z Laborem exercens, że polityka to roztropna troska o dobro wspólne, oni się roześmiali. Byli przekonani, że żartuję. Bo przecież władza to władza, rządzi i zgarnia dla siebie, co może.
HS: Polityka i władza same w sobie nie są złem. Złem jest pokusa dominacji: zawłaszczenia drugiego człowieka. Nie tyle dbania o niego, co posiadania go i sterowania jego życiem.
MB: Dla mnie mistrzem władzy jest św. Benedykt. Daje opatowi jej pełnię, ale też zobowiązuje go do troski i czuwania, czy najsłabszy daje radę i do wysłuchania nawet najmłodszego we wspólnocie.
HS: U benedyktynów w Jerozolimie widziałem, jak opat podaje do stołu. Fenomenalna władza bez pragnienia wielkości. Przed pragnieniem wielkości też nas Franciszek ostrzega. Kiedy spotykasz człowieka, który nadmuchuje swoją wielkość i się nią puszy, to sama robisz się przy nim mała, zaczynasz się jąkać, tracisz wątek. A on się upaja swoją wielkością.
MB: Ale pragnienie wielkości to chyba nie tylko taka tania bufonada. Czasem jest bardziej subtelne. Równie dobrze może się objawiać w takim życzliwym poklepywaniu po główce. Niby sympatycznie, niby z uśmiechem, ale jednak to wciąż jest protekcjonalne traktowanie człowieka z góry, a nie jak równorzędnego partnera. Z wielkością jest problem, bo nie każde jej pragnienie jest złe. Fajnie chcieć być wielkim w znaczeniu: coraz mądrzejszym, coraz lepszym. Gorzej, kiedy ta wielkość przestaje służyć innym, a zaczyna udowadniać im ich małość.
HS: A sława? Nie jest przecież złem, że człowiek nie chce być anonimowy. Dlatego uprawiamy te wszystkie nasze genealogie, dlatego pokazujemy ludziom: takie masz korzenie, taką historię ma twoje nazwisko, to jest twoja wieś. Chrześcijaństwo w gruncie rzeczy wydobyło człowieka z anonimowości, bo każdy z nas jest dla Boga jedyny. Papież przestrzega przed czymś innym: przed takim pragnieniem sławy, które każe zakładać na głowę świecące rogi, żeby potem ktoś powiedział: „widziałem cię w telewizji!”.
MB: Dla mnie sława brzmi przerażająco. Nie wiem, jak można tego pragnąć. Sama rozpoznawalność w średniej wielkości mieście jest już krępująca. Co mam zrobić, kiedy staje przede mną obcy człowiek i mówi: „Ja panią znam!”? I ja mam świadomość, że niestety on naprawdę mnie zna, bo człowiek w tekstach nawet mimochodem się odsłania. Ale w tej relacji nie ma symetrii, dla mnie to wciąż jest ktoś obcy. Może ten brak symetrii papież widzi? I mówi: to nie jest dobre?
HS: Zobacz: on nie mówi o samej sławie, ale o jej pragnieniu. O tym teatrze, jaki można wokół siebie zrobić. O takim dotykalnym niemal napuszeniu, czekaniu na pochwałę, o budowaniu swojej wartości na podziwie w cudzych oczach. To jest jakieś wielkie kłamstwo w człowieku.
MB: A zaraz potem mówi o trzech innych rzeczach. To chyba są odpowiedzi? Zamiast pragnienia władzy – dawanie siebie innym. Zamiast pragnienia wielkości – polubienie małości. Zamiast pragnienia sławy – wypełnienie codzienności konkretami.
HS: I pokazuje Boga, który czyni się małym, który woli prostaczków. Mówi, że to oni mówią jego językiem – językiem pokornej miłości. Że rzecznikiem Boga jest ten, który jest prosty. Ale zobacz: kiedy papież ostrzegał przed pokusą pragnienia władzy czy wielkości, przecież nie mówił tego do gospodyń domowych czy sprzątaczek! Może wyczuwał, że Kościół, który symbolizuje Jasna Góra, to Kościół niemałych dystansów, Kościół klerykalny, ale też Kościół antyklerykalnych świeckich, którzy nie wierzą, że ksiądz też płaci podatki i kupuje piankę do golenia? Do tego Kościoła mówił nie o wolności, nie o moralności – ale o tym, jaki jest Bóg, który nas zbawia. Że jest cichy i pokorny sercem, że kocha tych, którzy nie idą drogami tego świata. I każe nam wychodzić ponad krzywdy i rany przeszłości, i nie ulegać pokusie izolowania się i narzucania swojej woli…
MB: A nie ma ksiądz wrażenia, że w tym kazaniu tak naprawdę chodzi to, że niezależnie od tego, jaka będzie władza, my mamy być chrześcijanami? Że to są różne porządki? Może papież widzi, że się pogubiliśmy i uciekamy się do uproszczeń, że kto głosuje na tych, jest dobrym katolikiem, a kto na tamtych, wrogiem Kościoła? Że pokazuje nam, że porządek ludzki i porządek Boży wcale się nie pokrywają, że to odrębne rzeczywistości? I że z tego wszystkiego mimo wszystko bardziej nas powinno interesować, jak ktoś żyje i jak kocha, a nie jaką partię popiera? I jeszcze: nie warto w imię porządku ludzkiego, w imię popierania tych czy innych polityków, brnąć w nienawiść, która niszczy w nas relację z Bogiem?
HS: To jest ważne, co powiedziałaś: to są jednak różne porządki. Mimo wszystko. I mieszanie ich, robienie z religii polityki, a z polityki religii, nie tylko jest błędem, ale szkodzi człowiekowi. Nie jest problemem moralnym, jakiego polityka lubię, a przy którym sięgam po pilota! Problemem moralnym jest to, jak kocham człowieka obok mnie, jak przestrzegam przykazań w swoim życiu. W Kościele od początku chodzi tylko o Dobrą Nowinę. Dawniej to też mogło się mieszać: w cesarstwie rzymskim termin euangelion oznaczał nagrodę dla tego, kto przynosił dobrą nowinę, najczęściej o wyborze nowego cesarza. Jezus też przyniósł Ewangelię, też objął władzę, ale w zupełnie innym porządku. Zburzył rzymskie schematy, dawnemu pojęciu nadał nowe znaczenie.
MB: Nie wiem, czy wszyscy to pojęli. Mam wrażenie, że czasem widzą w Jezusie rewolucjonistę i tylko czekają, żeby objął władzę i posadził ich po swojej prawicy. A On przecież nie wystąpił przeciw cesarzowi – spór o monetę pokazuje, że nie dał się wciągnąć w prowokację. Nie prowadzi apostołów do rewolucji. Przemienił ludzkość swoim zmartwychwstaniem, nie naprawiając niczego w ówczesnym świecie, nie wpływając na jego polityczne losy!
HS: Bo królestwo Boże nie przychodzi dostrzegalnie. Przychodzi w małości, przychodzi w pokorze. Nie jest zależne od żadnych zewnętrznych okoliczności. Wszystko rozgrywa się w sercu człowieka.
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego