Logo Przewdonik Katolicki

Wyrok na Łużyczan

Jacek Borkowicz
Fot. Mariusz Paździora_Wikipedia_CC BY-SA 4.0. Dwujęzyczna tablica na stacji kolejowej w Chociebużu

Ostatni mieszkańcy wytrwali w wiosce aż do końca 2005 r. Wcześniej rozkopano ich rodzinne groby i wysadzono w powietrze parafialny kościół. Wszystko w majestacie prawa w samym sercu Europy.

Wiemy z historii, że mongolscy wojownicy, synonim najokrutniejszych barbarzyńców, w szale niszczenia nie tylko zabijali, ale też zasypywali kanały, wycinali sady Persji i Mezopotamii. Wojny niejednokrotnie obracały w perzynę piękne, starodawne miasta. Zawsze jednak, po największym nawet okrutniku, zostawała przynajmniej jedna rzecz: krajobraz. Nikomu nie przyszło do głowy, że w kraju zwyciężonych można niwelować góry i wykopywać lasy – na sto, czasem dwieście metrów w głąb ziemi.
Wydaje się to niewiarygodne, ale coś takiego ma miejsce w naszych czasach, w samym środku Europy, w bezpośrednim sąsiedztwie polskiej granicy. Zwycięzca co prawda nie zamordował tam ani jednego spośród pokonanych, jednak niemniej skutecznie, w majestacie prawa, dopuścił się etnocydu. To pojęcie z prawa międzynarodowego oznacza zbrodnię przeciwko narodowi, z reguły małemu i słabszemu od agresora. W tym przypadku agresorem jest szwedzki koncern „Vattenfall”, wspierany przez krajowe rządy Brandenburgii i Saksonii oraz federalne władze w Berlinie. Pokonanym ludem, któremu odebrano nawet krajobraz, są Łużyczanie.
 
Najmniejsi Słowianie
Nasi sąsiedzi przez rzekę Nysę, nomen omen zwaną Łużycką, stanowią najmniejszy spośród słowiańskich narodów. Za sukces uznać należy, że przetrwali tysiąc lat, szczelnie otoczeni niemieckim żywiołem. Łużyczanie, zwani też Serbołużyczanami, dzielą się na dwie grupy, mówiące językami zbliżonymi do siebie, ale uznawanymi za odrębne. Grupa górnołużycka zamieszkuje okolice Budziszyna (Bautzen) w Saksonii. Jako katolicka wyspa w ewangelickim (dziś raczej już postewangelickim) morzu niemieckim, grupa ta zachowała etniczną odrębność.
Inaczej rzecz ma się z grupą dolnołużycką z okolic Chociebuża (Cottbus), mówiącą językiem bliższym polszczyźnie, ale ewangelicką – tak jak ich niemieccy sąsiedzi. Ta wspólnota znajduje się dziś na granicy wymarcia. Po dolnołużycku porozumiewają się dziś tylko najstarsi mieszkańcy nielicznych wiosek. Cała reszta ich historycznego terytorium, mimo obowiązujących dwujęzycznych nazw na przydrożnych tablicach, jest już dla łużyckiej kultury praktycznie stracona.
A przecież jeszcze niedawno łużycka mowa rozbrzmiewała powszechnie nad środkową Szprewą. Okresem prawdziwego odrodzenia dolnołużyckiego języka i kultury były pierwsze lata po klęsce Niemiec w II wojnie światowej. Łużyczanie, którzy przetrwali najgorsze lata hitlerowskiego terroru, mieli wtedy nadzieję na uzyskanie autonomii, być może opierając się na słowiańskich państwach sąsiednich – Czechosłowacji albo Polsce. Nadzieje te upadły z momentem włączenia ich terytorium w skład nowo powstającej Niemieckiej Republiki Demokratycznej (1949).
 
W RFN jak w NRD
Wschodnioniemieccy komuniści Łużyczan jawnie nie prześladowali, ale faktycznie zrobili wiele, by zahamować i stłumić ich rozwój. Nie czynili tego metodami politycznymi – skuteczniejsza od nich okazała się ekonomia. Jeszcze po 1945 r. Dolne Łużyce, tak jak przed wiekami, stanowiły równinę, w większej części porośniętą rozległym i zwartym borem sosnowym. Duży procent łużyckich wiosek stanowiły w istocie leśne polany. W takich warunkach stosunkowo łatwo było ich mieszkańcom zachować rodzimy, słowiański folklor. Jednak te zapomniane przez wielki świat strony miały pewien walor, bardzo ów wielki świat interesujący: okazały się jednym olbrzymim pokładem węgla brunatnego. Dla samych Łużyczan oznaczało to nieszczęście.
Duże odkrywki ruszyły zaraz po wojnie. Ludzi, mieszkających na miejscach wytypowanych pod kopalnie, wysiedlano do bloków w miastach, zaś ich osady niszczyły buldożery i koparki. Przez 40 lat istnienia NRD zniknęły w ten sposób 73 łużyckie wioski. Łużyczanie, tak jak wszyscy obywatele komunistycznego państwa, nie mieli prawa do protestu.
Rok 1989 przyniósł nowe nadzieje. Ludność łużycka liczyła na to, że w zjednoczonych Niemczech przywrócona im zostanie realna pełnia praw obywatelskich. Z pielęgnacją narodowej kultury Łużyczanie poradziliby sobie sami, im chodziło głównie o zaprzestanie przez władze przesiedleń i likwidacji historycznych osad. W tym celu przedstawiciele ich mniejszości zagwarantowali sobie specjalną klauzulę w traktacie zjednoczeniowym (1990), która w sposób ogólny mówiła o ochronie łużyckich praw narodowych. W trzy lata później ci sami ludzie wynegocjowali osobne artykuły w krajowych konstytucjach Brandenburgii i Saksonii: stosowne zapisy głosiły tam, że naród Serbołużyczan ma prawo do „ochrony i zachowania historycznego obszaru swojego zamieszkania”. Na Szprewą odetchnięto z ulgą.
Przedwcześnie: najgorsze miało dopiero nadejść. Niemieckie władze samorządowe, zgadzając się na powyższe zapisy, z całym cynizmem przygotowywały wielki projekt dewastacji resztki nierozkopanych jeszcze Dolnych Łużyc. Miało to związek z prywatyzacją byłych enerdowskich kopalń, które przejął zachodnioniemiecki koncern LAUBAG. W 1996 r., czyli dwa lata po uchwaleniu konstytucji wspomnianych dwóch landów, koncern ten przystąpił do zakrojonych na wielką skalę przymusowych wywłaszczeń ludności mieszkającej na historycznych łużyckich terytoriach. LAUBAG unikał początkowo otwartej konfrontacji. Koparki bagrowały ziemię na karczowiskach, coraz to bliżej łużyckich osad, ale tak, by ich nie ruszać. Dochodziło do sytuacji, gdy wsie z „upartymi” mieszkańcami zaczynały przypominać kępy, ze wszystkich stron otoczone głębokimi wykopami. Taką nieszczęsną osadę łączyła ze światem jedynie droga. W tym stanie rzeczy ludzie z czasem godzili się na wyprowadzkę.
 
Haniebny wyrok
Z czasem chciwość eksploatatorów doszła do tego stopnia, że zaczęli niszczyć i wsie. Los ten spotkał m. in. miejscowość Rogów (niem. Horno) nad Odrą, tuż przy polskiej granicy. Ta historyczna osada była najdalej na północ wysuniętym obszarem języka dolnołużyckiego. 350 mieszkańców Rogowa zapowiedziało, że nie ruszy się z miejsca, więc koncern rozpoczął w nimi wojnę podjazdową. Jej kluczowym momentem okazał się dzień 18 czerwca 1998 r., kiedy to sąd konstytucyjny Brandenburgii ogłosił, że LAUBAG ma prawo do zniszczenia wioski. Artykuł 25 konstytucji landu mówi bowiem o „ochronie łużyckiego obszaru” i nie ma tam ani słowa o potrzebie zachowania łużyckich wiosek!
Ten haniebny wyrok zapadł w środku cywilizowanej Europy, w państwie, które wszem i wobec głosi, że po 1945 r. na zawsze zrezygnowało z użycia przemocy w stosunkach między narodami. Na temat tego werdyktu nie zająknął się także federalny Trybunał Konstytucyjny. Mieszkańcy Rogowa odwołali się do Europejskiego Trybunału ds. Przestrzegania Praw Człowieka, urzędującego w Strasburgu. Ten, po półtora roku rozpatrywania sprawy… przyznał rację koncernowi.
W tej walce pozbawieni ochrony prawnej mieszkańcy nie mieli szans. Szwedzki koncern państwowy „Vattenfall”, który w 2001 r. wykupił od LAUBAG prawo do eksploatacji Łużyc, poczynał sobie z nimi jeszcze bardziej bezceremonialnie. Ostatni mieszkańcy Rogowa, starsza para małżeńska, wytrwali w wiosce aż do końca 2005 r. Wcześniej dżentelmeni z „Vattenfall” rozkopali ich rodzinne groby. Na rok przed wygnaniem państwa Domainów wysadzono w powietrze parafialny kościół, w którym od 500 lat rozbrzmiewały hymny łużyckich ewangelików.
Dziś na miejscu rozległych borów, w nieczynnych już wyrobiskach hulają burze piaskowe. „Vattenfall” zrobił swoje i zamierza się stąd wycofać. W kwietniu tego roku chęć zakupu szwedzkich akcji zgłosił czeski koncern EPH… notowany w „Panama Papers”, ostatnio ujawnionej międzynarodowej aferze rajów podatkowych. Sytuacja Łużyczan może się więc zmienić tylko na gorsze. Choć, po prawdzie, co jeszcze gorszego może ich spotkać?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki