Logo Przewdonik Katolicki

Czas przełomu

Jacek Borkowicz
5 marca 1946 r. w amerykańskim miasteczku Fulton brytyjski premier Winston Churchill ogłosił, że nad krajami Europy leżącymi na wschód od Łaby zapadła żelazna kurtyna / fot. PAP

Rok 1946 był dziwnym czasem, w którym to, co stare, zmagało się z tym, co dopiero nadchodziło. I wynik owego zmagania sprzed 70 lat bynajmniej nie wydawał się przesądzony.

O północy 1 stycznia 1946 r. miliony ludzi na całym świecie z radością i ulgą żegnały stary rok, ostatni rok wielkiej wojny. Wszyscy czuli, że skończyła się pewna epoka, choć mało kto wyobrażał sobie, jak ma wyglądać ta nowa. Był to czas wielkich nadziei, rozbudzonych wśród ludzkich mas oczekiwań, których realność weryfikowały, nierzadko boleśnie, lata następne. Tak czy owak, w kolejną noc sylwestrową, inaugurującą rok 1947, nasz świat by już zupełnie innym światem.
5 marca w amerykańskim miasteczku Fulton brytyjski premier Winston Churchill ogłosił, że nad krajami Europy leżącymi na wschód od Łaby zapadła żelazna kurtyna. Rządzony twardą ręką Stalina Związek Sowiecki przestał już być sojusznikiem Anglii i Ameryki, niezbędnym do pokonania reżimu Hitlera. Wschód i Zachód odwróciły się do siebie plecami, przy czym ów Wschód właśnie zagarnął sobie połowę europejskiego kontynentu. W tej pechowej połowie znalazła się też Polska. Churchill, wymieniając po kolei zniewolone stolice państw Europy Środkowej, Warszawę wymienił jako pierwszą, przed Berlinem. Nie wypadało powiedzieć inaczej, wolny świat pamiętał jeszcze o wkładzie Polaków w zwycięstwo nad III Rzeszą.
 
Polski optymizm
Tymczasem w samej Polsce zgrzyt osuwającej się żelaznej kurtyny nie był słyszany tak wyraźnie. Polacy, owszem, wiedzieli co wyrabiają z nimi sowieccy okupanci i ich poplecznicy z PPR, żywili jednak nadzieję, że nie potrwa to długo. Słowa Churchilla dla wielu były wręcz potwierdzeniem spodziewanego wybuchu trzeciej wojny światowej, która miała przynieść Polsce upragnioną wolność.
Nielekko żyło się na gruzach, jednak rok 1946 dla większości Polaków był czasem szorstkiego optymizmu i energii, jakiej chyba już nigdy potem nie udało się nam w sobie wykrzesać. Z zapałem zabraliśmy się do odbudowy kraju, a gwałtowny skok demograficzny był naturalną reakcją na lata fizycznego wyniszczania narodu. Trwało zasiedlanie odebranych wrogowi terytoriów, nazwanych z poetycką przesadą, acz nie bez historycznych racji Ziemiami Odzyskanymi. Na spalonym gruncie rodziło się tysiące społecznych inicjatyw, które dopiero w dwa lata później miał zdusić kaganiec komunistycznej doktryny.
Na mityngach i rocznicach tysiące ludzi jawnie oklaskiwało niekomunistycznego wicepremiera Mikołajczyka, gwiżdżąc na widok przedstawicieli władzy, zainstalowanej tu z woli Kremla. Komunistyczni aparatczycy zaciskali zęby, jednak nie schodzili z trybuny. Wiedzieli że za nimi stoi siła. Czerwcowe „referendum ludowe”, sfałszowane przez nich całkowicie, było pierwszym mocnym sygnałem, że czerwoni nie odpuszczą.
 
Podział Niemiec
Przeżywającym szok niedawnej klęski Niemcom daleko było do polskiego optymizmu. Ten brak nadrabiali jednak z powodzeniem wrodzonym zmysłem społecznej organizacji. Do tego dochodziła pomoc, jakiej nie szczędzili pobitym zachodni okupanci. Pod koniec roku ze scalonych stref okupacji angielskiej i amerykańskiej utworzono tak zwaną Bizonię, zalążek państwa zachodnioniemieckiego, które powstało trzy lata później. Republika Federalna Niemiec szybko wybiła się na pozycję gospodarczego lidera Zachodniej Europy, umacniając jeszcze swój wiodący status po zjednoczeniu kraju w 1990 r.
Los okupowanej przez Stalina wschodniej części kraju nie był jeszcze przesądzony. Dyktator liczył, że uda mu się to, czego nie zdołał dokonać w 1920 r.: zrewolucjonizowanie całych Niemiec. Dlatego nie spieszył się z powoływaniem do życia osobnych, wschodnioniemieckich struktur państwowych.
W tym czasie między Berlinem a Zgorzelcem żyło jeszcze kilkaset tysięcy ludzi mówiących po serbsko-łużycku. Ludzie ci wykorzystali koniunkturę, zrzeszając się pod hasłem budowy łużyckiego państwa. Ta perspektywa wydawała się całkiem realna: nawet wielu rodowitych Niemców, zrażonych do nazizmu, deklarowało się jako Łużyczanie. Niepodległościowcy, oczami wyobraźni widzący swoją stolicę w Chociebużu (Cottbus) lub Budziszynie (Bautzen), patrzyli w przyszłość trzeźwo. Zdawali sobie sprawę, że małe łużyckie państewko nie przetrwa bez oparcia o któregoś z większych słowiańskich sąsiadów, Czechosłowację lub Polskę. Nadzieje te upadły, gdy Moskwa, w obliczu powstania RFN, powołała własny surogat niemieckiego państwa: Niemiecką Republikę Demokratyczną. W tym państwie nie było już miejsca dla niepodległościowych planów Łużyczan.
 
Rewolucja na Wschodzie
Sowieci zaangażowali się za to w budowę niepodległego Kurdystanu, który w 1946 r. wykroili z kilku prowincji zachodniego Iranu. Niebawem jednak wojska sowieckie wycofały się z tego kraju, a siły irańskie, zająwszy kurdyjską stolicę Mahabad, posłały na szafot cały kurdyjski rząd. Gdyby państwo Kurdów przetrwało, polityczna mapa Bliskiego Wschodu wyglądałaby dziś zupełnie inaczej.
Trwałą niepodległość zyskała natomiast Syria. W kwietniu opuściły ją oddziały francuskie i angielskie, zaś w Damaszku proklamowano republikę. Odtąd państwo syryjskie było czynnikiem stabilizacji tego niespokojnego regionu. Stabilizacji autorytarnej, niemniej skutecznej przez całe 65 lat.
Sąsiednią Palestyną wstrząsały zamachy terrorystyczne. Urządzali je… Żydzi, chcący wymusić na kolonialno-okupacyjnej administracji brytyjskiej uznanie własnego niepodległego państwa. W dwa lata później, w gwałtownym starciu z palestyńskimi Arabami, narodził się Izrael.
Na razie jednak potęga Londynu wydawała się nienaruszona. W 1946 r., jak gdyby nigdy nic, proklamowano wręcz dwie nowe brytyjskie kolonie: Singapur i Północne Borneo. Czas rozpadu kolonialnych imperiów miał dopiero nadejść. Coś niecoś wiedzieć mogli o tym Francuzi, którzy od 1946 r. uwikłani byli w długotrwałą wojnę w swoich indochińskich koloniach. Walecznego Wietnamu nie dało się pokonać ani im, ani – już znacznie później – ich amerykańskim następcom.
Olbrzymie Chiny stały się areną wojny domowej, jaka rozpętała się pomiędzy nacjonalistami z Kuomintangu a komunistami dowodzonymi przez Mao Zedonga. Przez parę miesięcy ważyły się siły, ale w 1947 r. szala zwycięstwa przechyliła się na stronę komunistów. Utworzona niebawem Chińska Republika Ludowa dąży dziś do utrwalenia pozycji światowego mocarstwa.
Za symbol politycznych zmian, dokonujących się na świecie, można uznać likwidację Ligi Narodów, międzynarodowej instytucji, stanowiącej szyld epoki dwudziestolecia międzywojennego. Od grudnia 1946 r. Nowy Jork stał się siedzibą Organizacji Narodów Zjednoczonych.
 
Obyczajowa zmiana
Nadchodząca epoka nie obejmowała bynajmniej tylko polityki. 5 lipca w Paryżu zaprezentowano nowy strój kąpielowy dla pań. Była to rewolucja, gdyż po raz pierwszy kobiety pokazały publicznie nagie brzuchy i plecy. Przebojowy strój musiał mieć przebojową nazwę, ochrzczono go zatem mianem „bikini”. Tak nazywa się koralowy atol na Pacyfiku, na którym Stany Zjednoczone przeprowadziły pierwszy test bomby wodorowej.
W restauracjach i na dansingach Europy oraz świata zaczął też niepodzielnie królować specyficznie powojenny styl muzyczny. „Jazz. Dzikie murzyńskie dźwięki. Zwariowana melodia bez melodii, której żaden wariat nawet nie pojmie” – pisała o nim w styczniu 1946 r. chorzowska „Gazeta Robotnicza”. Pomylił się poczciwy publicysta: ta muzyka trafiła do serc milionów. Eksplozja jazzu z czasem zaowocowała narodzinami rock’and’rolla, potem zaś Rolling Stonesami, Beatlesami i wszystkim tym, czym do dziś dnia żyją kolejne pokolenia młodzieży.
 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki