Błysk radości w oczach, finezja ruchów i uśmiech Bat Shevy Revensari, jednej z aktorek izraelskiego teatru Nalaga’at, magnetyzuje. Bat Sheva Revensari jest piękna. Jest młoda. I nie widzi ani nie słyszy. Jedynym narzędziem, który służy jej do porozumiewania się z otoczeniem, jest dotyk. To, jak Bat Sheva Revensari funkcjonuje jako profesjonalna aktorka, intryguje mnie jeszcze bardziej dlatego, że sercem teatru jest komunikacja. A w przypadku jej i 21 innych artystów z Nalaga’at komunikowanie się bywa bardzo ograniczone. – Gdy jestem na scenie, nie wiem, czy widownia jest pełna czy pusta. Nie wiem, kiedy wyjść. Dlatego potrzebuję informacji od osób znających mój język – wyjaśnia językiem migowym. Obserwując jej kontakt z tłumaczką, przekazującą pytanie od widzów za pomocą dotyku, dochodzę do wniosku, że Bat Sheva Revensari jest bardzo komunikatywna, otwarta i ufna. – Gdy jestem już na scenie, czuję się podekscytowana i szczęśliwa. I skupiam się jedynie na pozytywnych myślach – by to je przekazać publiczności – wyjaśnia subtelność swoich komunikatów.
Coś do podarowania
– To, co określa życie głuchoniemych, to izolacja – wyjaśniała w jednym z wywiadów założycielka Adina Tal. – Moje zadanie polega na tym, żeby przestali żyć w próżni i poprzez sztukę zaczęli się komunikować z widzącymi i słyszącymi – mówiła Tal.
Teatr Nalaga’at, czyli Dotknij (często narzędziem kontaktu z aktorami jest tylko dotyk), to jedyny na świecie teatr, który zatrudnia osoby równocześnie niewidzące i niesłyszące. Ich widowiska mają za zadanie uświadomić odbiorcom, że nie ma większych różnic między niewidomym, głuchym czy widzącym. Te, które są, nie stanowią przeszkody w wyrażaniu siebie i nawiązywaniu kontaktu. Każdy ma coś do podarowania drugiemu, np. własną ekspresję, która zachwyca, intryguje, inspiruje, wzbudza podziw. By ją przyjąć, wystarczy szanować i chcieć poznać drugiego. A teatr to ułatwia.
Obecna dyrektorka, Pony Brzezinski, potwierdza, że w pracy z aktorami nie skupia się tu na problemie, ale na sprawności. Na tym, czego aktorzy mogą dokonać. A sama, obserwując wytrwałość aktorów, coraz bardziej wierzy w moc ludzkiego ducha. – Nie wydaje mi się, bym miała szczególne problemy podczas pracy – dopowiada Bat Sheva Revensari. Mówi to, pomimo że spektakl z osobami niepełnosprawnymi przygotowuje się trzy razy dłużej niż z osobami sprawnymi, co oznacza, że w pracę każdy z zespołu trzeba włożyć dużo więcej wysiłku. – Zawsze staram skupiać się na pozytywie. Nie myślę o sobie jako o niepełnosprawnej, ale o tym, że zawsze mogę – jeśli tylko chcę.
Spektakl, który otwiera
Ruch, kolory, światła, muzyka, dotyk, słowo – to wszystko staje się materią plastyczną, z której tkają swoje spektakle aktorzy z zespołem Downa w profesjonalnym Teatrze 21 (nazwa pochodzi od Trisomii 21, dodatkowego chromosomu, który osoby z zespołem mają w 21. parze chromosomów). W sumie gra tu 18 osób w wieku od 18 do 43 lat.
– Dla mnie nieważne jest techniczne przygotowanie do bycia na scenie, np. to, że ktoś mówi niewyraźnie – wyjaśnia Justyna Sobczyk, założycielka zespołu i reżyserka spektakli. – Aktorzy Teatru 21 są na co dzień pozamykani w wielu rolach: niepełnosprawnego, downa, autysty, idioty. Dlatego dla mnie ważne jest to, by odnajdywać w teatrze możliwości wychodzenia z tych ról i możliwości rozwoju.
Co osoba niepełnosprawna intelektualnie może mi poprzez swoją sztukę dać? – to pytanie kołacze się po mojej głowie. Po spektaklu: jednym, drugim, trzecim – jak podkreślają widzowie – człowiek staje się przemieniony. Wie już – na poziomie doświadczenia – że osoby z zespołem Downa są takie same jak ja i ty: tak samo myślą, czują, doświadczają emocji. I że dobrze jest – gdy mają kontakt ze społeczeństwem i przemieniają jego myślenie poprzez sztukę. Odbiorcy często wychodzą z przedstawień wzruszeni, zaskoczeni umiejętnością budowania przez aktorów głębokiego kontaktu.
Jesteśmy normalni
Uznanie i szacunek do podmiotowości każdej z osób to podstawowa zasada Teatru 21. Aktorzy nie grają w gotowych sztukach pisanych według określonego scenariusza, ale sami je współtworzą. Określają problem, który dotyka zarówno ich, jak i pełnosprawną część społeczeństwa, rozmawiają, doświadczają za pomocą gestu, ruchu, mimiki, dotyku. Tak rodzi się przedstawienie. W inscenizacjach mówią o najgłębszych pragnieniach ludzi, jak wyjście z izolacji, znalezienie pracy, założenie rodziny. Mówią o marzeniu – dla osób z zespołem Downa niespełnialnym – by mieć własne dziecko. – My jesteśmy normalni. I nie lubię jak na ulicy mnie zaczepiają źli ludzie. To obraża młodzież niepełnosprawną – mówi w jednym z wywiadów Piotr Swend, aktor. – Chcemy oswoić młodzież, żeby się nie bała, żeby wychodziła z domów – dodaje Barbara Lityńska.
Zaskoczyło mnie to, że aktorzy teatru także podczas spotkań z publicznością, które niemal zawsze odbywają się po występie, otwarcie mówią o własnej niepełnosprawności i reakcjach ludzi. – Świadomość bycia niepełnosprawnym była budowana w nich już w szkole – wyjaśnia Justyna Sobczyk. – Podczas pracy w teatrze otworzyli się na wiele nowych możliwości. Ponieważ znamy się już 11 lat i stworzyliśmy głębokie więzi, często teraz dopytują: co z tego, czego dowiedzieli się o zespole Downa, jest prawdą, a co nie.
Sztuka daje radość
Oglądając grę aktorów Teatru 21 na scenie i słuchając ich wypowiedzi, z łatwością dostrzegam, że każdy z nich jest inny. Mimo że wszyscy mają skośne oczy, malutkie nosy, uszy z zawiniętymi końcówkami i krótką szyję – każdy z nich ma swoje emocje, rzeczy, które lubi lub nie lubi, własne życie. – Mamy aktorów, którzy grają z pasji, i takich, którzy są z nami dla pieniędzy – wyjaśnia Marceli Sulecki, organizator spektakli. – I to jest fajne. Żaden z nich nie jest archetypem, symbolem, ale widzimy osobno: Basię, Daniela, Piotra. Jako zespół nie mają także wspólnej definicji sztuki. Może poza jednym: brakiem rzemieślniczego podejścia do zawodu. Sztuka jest dla nich radością, czymś, dzięki czemu czerpią energię. Potrafią włożyć w spektakl całych siebie i podarować to widzowi. – Nawet na wyjazdach, gdy są zmęczeni po podróży, wystarczy, że wejdą na scenę – a stają się jakby przemienieni. Czekają na spektakl, cieszą się na to, co nadejdzie – dzięki czemu nie ulegają rutynie i stresowi. Dlatego też nie ma możliwości, by spektakl się nie udał – mówi Marceli.
Nikt nie jest lepszy
Podstawą teatru nie jest tanie pseudomiłosierdzie, w którym ustawiamy się w pozycji bycia lepszym, a drugiej osobie odbieramy prawo do bycia partnerem. – Istota człowieczeństwa nie jest naruszona niepełnosprawnością – Justyna Sobczyk cytuje pisma Jeana Vanier, filozofa i założyciela wspólnot L'Arche. – I tak jak nie ma nadczłowieka, tak nie ma podczłowieka. To jest podstawą mojego kontaktu z aktorami – dodaje.
Justyna, zwolenniczka otwartości i elastyczności, mówi o nieprzekraczalnych zasadach: o tym, że nie wolno pozwolić sobie na myślenie, że to my im pomagamy, że jesteśmy lepsi, tacy dobrzy. Za cel stawia sobie taką pracę z niepełnosprawnymi, by stawali się coraz bardziej samodzielni w działaniu i myśleniu. – Chodzi o to, by przyjąć ich z otwartymi ramionami, pozwolić, żeby wnieśli to, co mają. I by nie zmieniać, nie zakrywać, nie kamuflować niepełnosprawności.
*
Osoby z zespołem Downa rozwijają w teatrze umiejętności potrzebne w codziennym życiu. Działanie, pomimo trudności, odpowiedzialność, poczucie, że każdy z nich jest niezbędny, by spektakl mógł się odbyć. Podobnie swoje możliwości realizują aktorzy Nalaga’at.
Jako społeczeństwo często chcemy uchronić niepełnosprawnych przed rozczarowaniami. Obawiamy się, że rozbudzimy w nich marzenia, których nie będą w stanie spełnić. Twórcy teatrów wychodzą temu wyzwaniu naprzeciw: tworząc przedsięwzięcia długotrwałe, umożliwiające osobom z niepełną sprawnością takie właśnie spełnienie.