Logo Przewdonik Katolicki

Mali ludzie z Afryki

Kamila Tobolska
Pigmeje w Republice Środkowoafrykańskiej / fot. I. Cywa

W jednym z najuboższych państw na świecie – Republice Środkowoafrykańskiej – żyją Pigmeje Aka. Tam, na skraju buszu, świat jakby się zatrzymał. Cywilizacja jednak nieuchronnie do nich dociera.

Leżąca w lasach tropikalnej dżungli, na południu Republiki Środkowoafrykańskiej wioska Bagandou, jest jak na standardy Czarnego Lądu dość duża. Mieszka w niej oraz w jej okolicach kilka tysięcy osób. Część tej społeczności to Pigmeje Aka. Właśnie z myślą o nich 12 lat temu przy tamtejszej polskiej misji, prowadzonej przez diecezję tarnowską, otwarto szpital na 50 łóżek. – Czasem słyszymy zarzuty, że chcemy leczyć Pigmejów na siłę. Oni jednak szukając pomocy, przychodzą do nas sami, bo las, w którym żyją, a który także dostarczał im roślinnych leków, został w sporej części wycięty przez białych. Nie mogą już w nim normalnie funkcjonować tak jak kiedyś. Coraz częściej osiedlają się więc wokół wiosek – opowiada Iza Cywa, pochodząca z Krynicy-Zdroju, 28-letnia świecka misjonarka od ponad roku pełniąca funkcję dyrektora szpitala w Bagandou.
 
Sezon na gąsienice
Iza przyjechała właśnie do Polski na krótki urlop, ponieważ w szpitalu jest znacznie mniej pacjentów. Powodem tego nie jest nagła poprawa stanu zdrowia Pigmejów, ale... „żniwa” na pełzające proteiny. Całymi rodzinami wyruszyli oni bowiem do dżungli zbierać makongo – gąsienice, które stanowią ich przysmak, a jednocześnie pozwalają im uzupełnić niedobory białka. Na co dzień bowiem Pigmeje Aka zasadniczo nie jadają mięsa, w zamieszkiwanych przez nich lasach nie ma już po prostu zwierząt. Prowadząc koczowniczo-zbieracki tryb życia nie uprawiają roli, posiłki, a właściwie jeden posiłek dziennie, który spożywają wieczorem stanowi papka z roślinnych bulw. Swoją dietę wzbogacają też olejem wytwarzanym z owoców palm oraz termitami zjadanymi zaraz po wyciągnięciu z ziemi. Sezonowo dożywiają się też np. kukurydzą czy mango.
Zasadniczo dzień Pigmeja Aka upływa na krzątaniu się wokół domu i przygotowaniu jedzenia. Przyniesienie wody i drewna na palenisko wymaga bowiem często pokonania wielu kilometrów. – Wypełniony drewnem kosz, który kobiety zawieszają sobie na głowie, jest tak ciężki, że nie byłam w stanie nawet na chwilę go założyć – dopowiada Iza. W planie dnia mają także zebranie bulw manioka. Aby przygotować go do spożycia, trzeba moczyć przez kilka dni, żeby pozbyć się niewielkiej domieszki znajdującego się w nim arszeniku.
Domostwa Pigmejów Aka stanowią małe, okrągłe domki zrobione z liści. Najczęściej mieszkają w nich razem dziadkowie, rodzice i dzieci, śpiąc na gołej ziemi lub na zrobionych z drewna łóżkach. – To przynajmniej kilka osób, a zazwyczaj około 10. Są tak przyzwyczajeni do ścisku, że w naszym szpitalu na jednym łóżku potrafi się razem położyć nawet pięć osób – zauważa Iza. Pomaga w tym oczywiście niski wzrost Pigmejów, dorosła osoba mierzy około 1,5 m. Charakterystyczny dla nich jest także krótki czas życia, nie dożywają zazwyczaj więcej niż 50 lat. – Codzienne ciężkie życie bardzo ich wyniszcza. Wcześnie zaczynają podejmować prace. 5-letni Pigmej opiekuje się już rodzeństwem, pomaga w zbiorze roślin, noszeniu wody i drewna. Wcześnie zostają też rodzicami, pierwsze dziecko rodzą w wieku około 13 lat i świetnie radzą sobie jako rodzice – mówi Iza, dopowiadając, że dzieci Pigmejów Aka uczęszczają też do szkoły. Jej „budynek” stanowią ławki zadaszone liśćmi palm. – W jednej klasie wspólnie zasiada 150 dzieci, tak naprawdę trudno więc mówić o nauce.
 
Wspierani z Polski
Posługując od 2012 r. na misji w Bagandou, Iza Cywa obserwuje, jak Pigmeje Aka stopniowo przystosowują się do tego, co przynosi cywilizacja. Są też bardzo otwarci na Kościół. – Bardzo wielu z nich przyjmuje sakramenty i uczestniczy w katechezie. Oczywiście zdarza się, że katolicyzm łączą ze swoimi dawnymi wierzeniami. Niezmiennie jednak ważna jest dla nich rodzina, żyją zresztą w związkach monogamicznych, wielu zawiera ślub kościelny. To owocuje także tym, że wśród Pigmejów Aka jest dużo mniej zakażeń wirusem HIV w porównaniu z innymi Afrykańczykami – zaznacza. Dużo gorzej natomiast wypadły inne badania, którym ich poddano. Polscy żołnierze przebywający na misji pokojowej w Republice Środkowoafrykańskiej zaniepokojeni zupełnym brakiem higieny zaproponowali przebadanie ludności Bagandou i okolic w kierunku występowania pasożytów jelitowych. Było to możliwe dzięki współpracy tamtejszego szpitala i Wojskowego Instytutu Medycznego w Gdyni. Okazało się, że aż 92 proc. Pigmejów zarażonych jest patogennymi pasożytami.
Polscy żołnierze wycofali się z Republiki Środkowoafrykańskiej ponad rok temu. Obecnie bowiem sytuacja jest w tym kraju bardziej stabilna. – Rebelia zaczęła się trzy miesiące po moim przybyciu do Afryki, to był bardzo niebezpieczny czas. Zdarzało się, że z księżmi misjonarzami i wolontariuszami musieliśmy uciekać do buszu. Na szczęście wojska rebelianckie Seleka do nas nie dotarły. Czuję zresztą na każdym kroku działanie Bożej Opatrzności. Bez wiary w Boga nie potrafiłabym tam funkcjonować i pracować, bo warunki są naprawdę ciężkie – wyznaje Iza, która jest absolwentką politologii. Studiowała też zarządzanie, stąd podjęła się prowadzenia szpitala. Wcześniej pracowała w Bagandou w aptece. – Po raz pierwszy pojechałam do Afryki po studiach. Chciałam poświęcić rok życia dla jakiegoś Bożego dzieła. Po powrocie do Polski postanowiłam jednak ponownie wyjechać. W tej chwili to mój trzeci pobyt w Bagandou. Bardzo wspiera mnie w tym mama i dwie siostry, a tata wierzę, że z nieba.
Mimo że polski szpital w Bagandou (pomalowany zresztą na biało-czerwono) uruchomiono z myślą o Pigmejach, przyjmuje on także ludność plemienną z samej wioski. Na prośbę Pigmejów funkcjonuje jednak podział na osobne sale, ponieważ czują się traktowani przez mieszkańców wioski jako gorsi. – Potrzeby medyczne są ogromne, jesteśmy bowiem jedyną tego typu placówką w promieniu 150 km, a droga do najbliższej, znajdującej się w stolicy, zajmuje nam nawet sześć godzin – wyjaśnia Iza. Funkcjonowanie szpitala możliwe jest dzięki wsparciu płynącemu z diecezji tarnowskiej. Pomoc niesie mu także poznańska Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”, dostarczając m.in. mleko w proszku dla dzieci i opatrunki. – Ciągle mamy jednak problemy z personelem, w tej chwili stanowią go jedynie tubylcy. Szukamy wolontariuszy: lekarza, laboranta, aptekarza czy położnej, którzy zechcieliby do nas na jakiś czas przyjechać – przyznaje Iza, dodając, że mimo iż praca tu nie należy do najłatwiejszych, Pigmeje są wspaniałymi ludźmi, którzy potrafią zarazić życzliwością i radością życia.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki