Logo Przewdonik Katolicki

Mistyczny realizm

Natalia Budzyńska
Chrystus błogosławiący / fot. Rafael Santi

Dzieła malarzy lombardzkiego renesansu można zobaczyć na niezwykłej wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Brescia, miasto mało znane, jest nie mniej ważne dla sztuki XVI w. niż Rzym, Florencja czy Wenecja.

Giorgio Vasari o północnej Italii napisał, że ten „kraj pomiędzy Toskanią i górami nie obfituje po prawdzie tak w artystów, jak Toskania, ale również nie został całkowicie opuszczony przez niebiosa”. Ten trochę lekceważący ton można jednak zrozumieć u pewnego siebie florentczyka, który swoje miasto uważał za centrum artystycznego świata. O tym, że artyści lombardzkiego cinquecenta nie ustępują w niczym tworzącym we Florencji czy Rzymie, możemy się przekonać na wyjątkowej wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Pięćdziesiąt obrazów pochodzących z Pinakoteki Tosia Martinenga w Brescii, z Accademii Carrara w Bergamo, z włoskich kolekcji prywatnych oraz ze zbiorów polskich pokazano w niezwykłej aranżacji. Jej autorem jest Boris Kudliczka, scenograf teatralny.
 
Brescia
Scenariusz wystawy (tytuł jest bardzo długi: „Brescia. Renesans na północy Włoch. Moretto–Savoldo–Moroni. Rafael–Tycjan–Lotto”), której kuratorką jest Joanna Kilian, może wydawać się przewrotny. Wita nas bowiem obraz Rafaela, malarza nie związanego z Lombardią. Niewielki obraz Chrystus błogosławiący ma stać się punktem odniesienia do twórczości artystów tworzących na północy. Tym bardziej że Rafael był już za życia uważany za geniusza i do jego stylu odnosili się artyści tworzący w tym samym co on okresie. Dzieło Rafaela symbolizuje to wszystko, z czym kojarzy nam się renesans: zamiłowanie do harmonii, poszukiwanie idealnej miary doskonałości i proporcji, ład i prostota oraz ponadczasowe piękno. Rafael jest ideą, która służy do porównania. Natomiast osią, wokół której tworzona jest wystawa, jest miasto Brescia. Położone pomiędzy. Najpierw pomiędzy północą  południem Włoch. Potem pomiędzy Wenecją a Mediolanem. I jeszcze pomiędzy kulturą włoską a zaalpejską. Wszystkie zjawiska, jakie występowały w sztuce tych miejsc, spotykały się w Brescii, tworząc nową jakość. O malarstwie Brescii mówi się, że jest malarstwem rzeczywistości, prawdy – pittore realta, ponieważ malarze tam działający szczególnie drobiazgowo przedstawiali na płótnach elementy krajobrazu, architektury i postaci. To niemal hiperrealizm! Właśnie wierność prawdzie jest najważniejszą ideą lombardzkiej tradycji malarstwa XVI w., choć wystawa pokazuje różnorodność artystycznych postaw. Joanna Kilian podkreśla, że malarze z Brescii dali historii malarstwa „wyczulenie na światło, na światłocień, na grę lśnień na powierzchni tkanin, na powierzchni pereł”. Prawda, którą pokazywali, nie musiała być idealna czy pozbawiona metafizyki. Wręcz przeciwnie, rzeczywistość na obrazach lombardzkich artystów przesycona jest jakąś nadprzyrodzonością, mistycyzmem.
 
Przyjemność
„Malarze to nie gwiazdy rocka” – mówi kuratorka i po mocnym początku pokazuje dzieła mniej znanych artystów. Tycjan, Tintoretto, Lotto – to nazwiska znane nie tylko historykom sztuki, ale większość zgromadzonych obrazów nie jest sygnowana takimi nazwiskami.
To nie ma znaczenia, wszystkie zachwycają. Czy dlatego, że jednak tęsknimy za pięknem ukrytym w harmonii i ładzie? Tematycznie wystawa dzieli się na części poświęcone sztuce sakralnej, mitologicznej i portretom. Szczególnie te ostatnie zapierają dech w piersiach – dosłownie, to nie przesada. Portrety lombardzkich artystów przemawiają spojrzeniem, surowością, wręcz minimalizmem. To spotkanie z człowiekiem, nie z rekwizytami. Z galerii portretów pędzla Moroniego, Moretta, Tintoretta, Lotta, Tycjana, Sofonisby, trudno wyjść. Ale spójrzmy też na obrazy malarzy właściwie zupełnie nam nieznanych, Savolda, Bonvicina, Foppy, Romanina i wielu innych. Zachwyćmy się kolorem sukni, półcieniem rzucanym przez kapelusz, zmarszczkom na twarzy, zabrudzonym stopom apostołów, podwójnym podbródkiem świętej. Przecież poruszają nas nie mniej niż zapraszający na wystawę idealny Chrystus Rafaela. Żegna nas z kolei Jowisz, na płótnie Dosso Dossiego przedstawiony jest, jak maluje motyle. To żart, bo jak tak groźny bóg może tracić czas na tak błahe zajęcie jak malowanie motyli? Lombardczycy pokazują, że sztuka nawet bez ważnej idei daje przyjemność, że natchnienie jest ulotne, a artysta – wolny. I właśnie przyjemność to idealne słowo opisujące emocje towarzyszące oglądaniu wystawy.
Koniecznie muszę wspomnieć o aranżacji wystawowych przestrzeni. Muzeum Narodowe w Warszawie już po raz drugi współpracuje z teatralnym scenografem, Borisem Kudliczką. Dzieła sztuki pokazane w tworzonych przez niego przestrzeniach nabierają nowych znaczeń, zyskują nowe życie. A to dlatego, że traktuje on je jak słowo w teatrze. Tworzy aluzje, klucze do odczytania dzieł. Przezroczysta kolumnada i lekkie arkady w sali prezentującej malarstwo sakralne, lustra dające iluzję oglądania dzieła z pozycji klęczącej, ażurowy trójkąt ukazujący zasadę złotego podziału, boskiej proporcji, przez który na nowo można spojrzeć na obraz Rafaela. Całości dopełnia światło i muzyka oraz zgromadzone przedmioty sztuki użytkowej, z którymi obrazy wchodzą w dialog. Piękna wystawa.
 
 
 
 
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki