Logo Przewdonik Katolicki

Nieodrobiona lekcja

Marek Dłużniewski
Kresu dobiega funkcjonowanie Europy bez granic wewnętrznych. Fot. Marie Van den Meersschaut_Reporters Reporter East News

Kolejne zamachy, a także niemożność rozwiązania imigracyjnego kryzysu to tylko wierzchołek góry lodowej. Projekt zjednoczonej Europy rozpada się na naszych oczach jak domek z kart.

Nie trzeba było być wielkim prorokiem, by przewidzieć, że po zamachach w Paryżu nastąpią kolejne. Pewnie jednak nikt nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko, kiedy nie minie jeszcze pół roku od ataku w stolicy Francji. Nikt też nie spodziewał się zapewne, że islamiści zaatakują w politycznym centrum Europy, pod nosem eurokratów. Jednak nawet fizyczna bliskość zagrożenia nie zmieni podejścia politycznych decydentów do problemu, z którym musi zmierzyć się nasza cywilizacja. W samobójczych atakach na lotnisku i stacji metra w Brukseli zginęło 35 osób, a ponad 300 zostało rannych. Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker stwierdził, że potrzebna jest unia ds. bezpieczeństwa. Receptą na całe zło w Europie jest więc „więcej integracji”.
Brukselska tragedia potwierdziła, że po zamachach w Paryżu stworzono jedynie pozory bezpieczeństwa. W zasadzie poza deklaracjami o konieczności walki z terroryzmem i pustymi gestami, nie zrobiono nic, aby zapobiec kolejnym aktom barbarzyństwa. Wprawdzie w Brukseli, kilka dni przed atakiem, udało się zatrzymać jednego z autorów zamachów w Paryżu, jednak stolica Belgii boleśnie przekonała się, że islamski terroryzm jest jak hydra – w miejsce odciętej głowy wyrastają kolejne. A Herkulesa, który byłby w stanie sobie z tym potworem poradzić, na horyzoncie próżno szukać. 
 
Słabość wypisana na twarzy
Aż za dobrze widać za to bezradność. Obrazem dzisiejszej Europy jest zapłakana twarz szefowej unijnej dyplomacji Federiki Mogherini, jako reakcja na belgijskie zamachy. Oczywiście łzom włoskiej polityk mogą towarzyszyć gesty solidarności, werbalne oburzenie, podświetlenie budynków na odpowiednie barwy i cały arsenał podobnej „amunicji”. W ten sposób świetnie zorganizowanych, sprawnych, zdeterminowanych i gotowych na wszystko terrorystów z Państwa Islamskiego zatrzymać jednak nie można.
Czy wobec tego potrzeba więcej dowodów na to, że Europie brakuje dziś silnego przywództwa? Obecnym liderom brak nie tylko charakteru, ale jakiejkolwiek wizji. Wszak krótko przed wybuchami w Brukseli UE zawarła „samobójcze” porozumienie z Turcją dotyczące imigrantów. W skrócie: nie dość, że za każdego nielegalnego Syryjczyka, który znajdzie się na greckich wyspach, a który ma zostać przekazany Turcji, Europa z tureckich obozów dla uchodźców przyjmie innego syryjskiego imigranta, to jeszcze w niedalekiej perspektywie zniesione zostaną ograniczenia wizowe w UE dla obywateli Turcji. Już teraz niemogąca poradzić sobie z islamską falą Europa zaprasza do siebie muzułmańskich Turków i wszystkich, którzy na tureckich paszportach mogą zjawić się na Starym Kontynencie. I to porozumienie, w ramach którego Unia jeszcze Turcji zapłaci (!), odtrąbiono jako sukces. Oto dalekowzroczność i skuteczność obecnej europejskiej polityki w pełnej krasie.
 
Ile jeszcze poprawności?
Belgijskie zamachy, podobnie jak te paryskie, stawiają zupełnie konkretne pytania odnoszące się do życia muzułmanów w Europie, a co za tym idzie, także dotyczące problemów i zagrożeń związanych z falą imigrantów. Nie ulega wątpliwości, że Europa ma kłopot z muzułmańską mniejszością, że ta mniejszość się nie integruje, a wielu jej członków, nie tylko w żaden sposób nie identyfikuje się z europejskimi wartościami (czymkolwiek one dziś są), ale szczerze nienawidzi krajów, w których mieszka. I walczy z nimi na śmierć i życie. Nie ma jednak takiej intelektualnej ekwilibrystyki, której europejskie elity nie podjęłyby się, byleby tylko nie nazwać pewnych rzeczy po imieniu i nie przyznać się do popełnionych błędów. Nie zmieni to jednak faktu, że współczesny terroryzm ma przede wszystkim zabarwienie islamskie. Oczywiście, nie każdy muzułmanin jest terrorystą, ale praktycznie każdy terrorysta jest muzułmaninem, w imię islamu walczy i zabija.
Problem z mniejszością islamską nie dotyczy też tylko jakiegoś mitycznego marginesu. Społeczność muzułmańska jako całość nie robi praktycznie nic, żeby z terroryzmem walczyć we własnych szeregach. Przecież poszukiwany zamachowiec z Paryża Salah Abdeslam, który został ujęty w Brukseli, nie mógłby ukrywać się tak długo, gdyby nie pomoc pobratymców. Ci zresztą w momencie jego aresztowania obrzucili funkcjonariuszy służb belgijskich kamieniami.
Trudno dziś uwierzyć w twierdzenie, że „islam jest religią pokoju”. Przeczą temu nie tylko ostatnie zamachy. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć choćby to, że w rankingu organizacji Open Doors, w pierwszej dziesiątce państw, w których chrześcijanie cierpią najbardziej, tylko w komunistycznej Korei Północnej nie spotyka się prześladowań mających islamskie podłoże?
 
Projekt trzeszczy w posadach
Islamskie zamachy, a także niemożność rozwiązania imigracyjnego kryzysu są jedynie wierzchołkiem góry lodowej problemów trawiących dzisiejszą zjednoczoną Europę. Potwierdzają one, że ten niewydolny projekt polityczny rozpada się na naszych oczach jak domek z kart. Odchodząca od swoich chrześcijańskich korzeni Europa, na duchowym zakręcie znajduje się już od dawna. Nawet jeśli wciąż dysponuje odpowiednim potencjałem gospodarczym czy militarnym, to – wobec braku potencjału duchowego, intelektualnego i choćby namiastki tego wigoru i męstwa, który przez wieki czynił ją potężną – nie jest w stanie wykorzystać go nawet dla własnej obrony. Swoboda działania ugrupowań terrorystycznych pokazała bezsilność służb specjalnych odpowiedzialnych za zapewnienie własnym obywatelom minimum bezpieczeństwa, a reakcje polityków dowodzą jedynie ich miałkości i skrajnej nieodpowiedzialności. Kresu dobiega funkcjonowanie Europy bez granic wewnętrznych, a kryzys imigracyjny potwierdza, że nawet ochrona granic zewnętrznych, delikatnie rzecz ujmując, pozostawia wiele do życzenia.
Projekt Europy jako domu otwartego dla wszystkich się nie sprawdza, bo część gości woli go podpalić albo rozsadzić od środka, niż w nim mieszkać. Ten dom potrzebuje odbudowy fundamentów, ale na to, niestety, się nie zanosi. Prędzej stali lokatorzy, mający jeszcze odrobinę instynktu samozachowawczego, opuszczą go w pośpiechu, jak być może wkrótce Brytyjczycy, albo podejmą próbę wyraźnego się od niego odgrodzenia i dystansowania, jak kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Na zmianę obecnego kierunku wciąż jednak jeszcze nie jest za późno. Tylko czy wystarczy wiary, rozumu i woli?
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki