Wiele mediów przekonuje nas, że muzułmanie z łatwością skłaniają się ku przemocy. Europejczykom nietrudno przyjąć ten pogląd, gdy słyszą okrzyk Allahu akbar! (Bóg jest wielki) z ust terrorystów.
– O skłonności muzułmanów do przemocy pisali już krzyżowcy, sami wychwalający strumienie krwi przeciwników płynące ulicami zdobytej Jerozolimy. A czy jest winą Boga, że np. żołnierze hitlerowskiej armii nosili Jego imię (Gott mit uns) na klamrach swoich wojskowych pasów? Terroryści z tzw. Państwa Islamskiego lub przez nie inspirowani – jeśli w ogóle uznać ich za ludzi znających swoją religię – są religijnymi fanatykami, którzy chcą własną wersję islamu narzucać innym muzułmanom, a to nie znajdzie masowego poparcia w żadnym z krajów muzułmańskich, gdyż jest niedozwolone.
Ale terroryści wygrywają w Europie swoimi metodami, szerząc tu lęk i chaos.
– Sięgnijmy do twardych danych, jakie przynoszą statystyki Europolu, policji Unii Europejskiej. Okazuje się, że dokonywane lub planowane przez radykałów religijnych zamachy terrorystyczne stanowią w sumie niewielką część ogółu aktów terroru popełnianych w Europie. Do 2014 r. był to rząd wielkości 1–3 proc. W 2015 r. wyodrębniono w raporcie zamachy dżihadystyczne i ich liczba, owszem, wyraźnie wzrosła, ale nadal jest to zaledwie niewiele ponad 8 proc. wszystkich przypadków. Najwięcej, bo od jednej trzeciej do trzech czwartych zamachów (tak było np. w 2012 r.), popełniają separatyści z Francji i Hiszpanii, sporo aktów terroru jest też dziełem lewicowych radykałów włoskich, hiszpańskich i greckich. Czy słyszał pan o nich cokolwiek? Tymczasem prasa, radio, telewizja oraz internet informują nas o każdym ataku dżihadystów. A o tych innych zamachach nie ma prawie ani słowa w mediach – stąd wrażenie, że przytłaczająca większość popełniana jest w imię islamu. Można by to nawet nazwać manipulacją.
W takim razie muzułmanie sami powinni, wobec nas, Europejczyków, dać świadectwo swojej antyterrorystycznej postawy.
– Ależ dają! Tyle że o tym również niespecjalnie informują nas media. Proszę zajrzeć chociażby na internetowe strony ruchu „Not In My Name” (Nie w Moim Imieniu). To masowa, oddolna inicjatywa muzułmanów w Wielkiej Brytanii, którzy protestują przeciwko przemocy i kłamstwom ISIS; akcja ta objęła zasięgiem cały świat i dotarła nawet do Indonezji. Protestują właśnie jako wierzący muzułmanie. A we wrześniu 2012 r., już po pierwszych aktach okrucieństwa, popełnionych na Bliskim Wschodzie przez ISIS [skrót angielskiej nazwy tzw. Państwa Islamskiego – red.], list otwarty do jego przywódcy, Abu Bakra al-Baghdadiego, wystosowało 122 alimów, wybitnych islamskich teologów związanych z Al-Azhar. To najważniejszy, obdarzony wielkim autorytetem w muzułmańskim świecie uniwersytet, z siedzibą w Kairze. Uczeni ci napisali w liście, że szerzony przez ISIS terror jest „wielkim złem i obrazą islamu, muzułmanów i całego świata”. Czy trzeba mocniej?
Skąd wobec tego wzięło się Państwo Islamskie?
– Mówiąc w wielkim skrócie, użyję paradoksu: zbudowali je socjalistyczni funkcjonariusze partii Al-Bas, żołnierze i policjanci, wysadzeni z siodła po obaleniu Saddama Husajna. Jego reżim opierał się na kadrach tej partii, której zapleczem była sunnicka ludność Iraku. Amerykanie, obalając dyktatora, zastosowali politykę „debasizacji” i doprowadzili do zwolnienia tysięcy sunnickich „basistów” ze stanowisk w administracji państwowej, wojsku i innych służbach. Stanowiska te zajęli albo szyici, albo Kurdowie. Tą masą bezrobotnych, żądnych odwetu ludzi nikt się nie zajął. Do czasu, dopóki nie wyciągnął do nich ręki sunnita Al-Baghdadi. Dziś to oni właśnie stanowią kadry ISIS. Są koniunkturalistami, bo za Husajna nie wykazywali w ogóle religijnej gorliwości.
To wszystko jakoś nie pasuje do schematu prężnej, sfanatyzowanej struktury, która lada chwila podbije resztę świata, gdzie jeszcze rządzą „niewierni”.
– Gilles Kepel, znawca muzułmańskiego fundamentalizmu, nazwał ataki na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r. „łabędzim śpiewem Al-Kaidy”. Myślę że swobodnie mogę posłużyć się tą metaforą, nazywając zamachy w Paryżu, Brukseli, Rouen i Nicei „łabędzim śpiewem ISIS”. Ten polityczny twór zaczął właśnie ponosić znaczące porażki, dlatego jego przywódcy zdecydowali się w tak drastyczny sposób ściągnąć na siebie uwagę świata.
Czy mamy się bać muzułmańskich uchodźców? Wiele osób obawia się, że nawet jeśli pierwsze pokolenie przybyszów do Europy nie skłania się w stronę fundamentalizmu, robią to jego synowie i wnuki.
– Po pierwsze, uchodźcy pochodzą z bardzo różnych obszarów – np. wśród Syryjczyków są też chrześcijanie, a wśród Erytrejczyków stanowią oni większość. Problemem jest raczej brak dobrej polityki integracyjnej – większość europejskich muzułmanów z korzeniami imigranckimi to potomkowie gastarbeiterów, których nikt nie uczył nawet nowego języka. A tu mamy także chaos, jaki panuje w instytucjach powołanych do kontrolowania przepływu mas ludzkich.
A radykalizacja? Niedawno przeczytałem Europe’s Angry Muslims („Gniewni muzułmanie Europy”) Roberta Leikena, świeżo wydaną analizę nastrojów w drugim pokoleniu imigrantów. Otóż okazuje się, że tam, gdzie młodzi ludzie zachowują związki z rodzinami, gdzie rodzice razem z dziećmi chodzą do meczetu, religijny radykalizm nie występuje. Fundamentalizm rozkwita w środowiskach wykorzenionych z rodzimej tradycji: w wielkomiejskich gettach.
– Bardzo ważną rolę odgrywa też edukacja religijna młodych muzułmanów. A to w Europie kuleje. We Francji nie ma katechezy muzułmańskiej w szkołach w ogóle, w Niemczech tylko gdzieniegdzie, na poziomie lokalnym. Podobnie w Wielkiej Brytanii. Czy wie pan, kto sobie z tym najlepiej radzi? Austriacy. Bo mają sprawdzone, dobrze działające ustawodawstwo w kwestii muzułmanów, od 1912 r., poza tym kierunek na Uniwersytecie Wiedeńskim, na którym kształceni są przyszli imamowie i nauczyciele religii. Podobnie w Niemczech tworzone są instytuty teologii muzułmańskiej na uniwersytetach państwowych, ale owoców ich działania jeszcze nie zdążyliśmy poznać. Tak czy owak, czy słyszał pan o zamachach terrorystycznych przeprowadzonych w Austrii przez muzułmanów?
Rozumiem, że popiera Pani akcję korytarzy humanitarnych czy też inicjatywę rozmieszczania rodzin uchodźców w parafiach. Obie są prorodzinne, obie nie prowadzą też do tworzenia gett.
– Jak najbardziej. Taki system ułatwi integrację z przyjmującymi społecznościami, pozwoli szybko nauczyć się nowego języka.
Czy chrześcijanie Europy powinni traktować swoich muzułmańskich współobywateli jako sojuszników, czy też raczej jako rywali? Wielu z imigrantów popiera lewicę, raczej niechętną ludziom religijnym.
– Głosują na lewicę, bo ta ma lepszy stosunek do mniejszości. Z tego powodu na przykład w Niemczech znaczący odsetek muzułmanów popiera legalizację związków homoseksualnych. Ale bynajmniej nie jest to równoznaczne z postawą nieprzyjazną chrześcijanom. W Wielkiej Brytanii wyznawcy islamu sprzeciwili się hiperpoprawnym zarządom niektórych miast, gdzie postanowiono usunąć choinki z miejsc publicznych, aby „nie obrażać muzułmanów”. „Nie obrażacie nas – tłumaczą sami muzułmanie. – Przeciwnie, cieszymy się, widząc, jak chrześcijanie czczą narodziny Jezusa, to także nasz prorok. Usunięcie z miejsc publicznych znaków jednej religii może być początkiem usuwania religii w ogóle”. To brytyjscy muzułmanie rozpoczęli akcję przeciwko pornografii na plakatach czy w kioskach, z czasem wciągając do niej chrześcijan. Przeciętny wierzący muzułmanin szanuje wszystkich wierzących, także tych wierzących inaczej niż on. A chrześcijan szanują jako wierzących w tego samego Boga, lud Księgi.
Agata Skowron-Nalborczyk – dr hab. religioznawstwa (islamistyka), iranistka i arabistka, kierownik Zakładzie Islamu Europejskiego Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się m.in. mniejszościami muzułmańskimi w Europie, Tatarami polsko-litewskimi, sytuacją kobiety w islamie, kontaktami muzułmańsko-chrześcijańskimi oraz obrazem islamu w Europie. Współprzewodnicząca ze strony katolickiej Rady Wspólnej Katolików i Muzułmanów.