Jak wygląda koegzystencja chrześcijan i muzułmanów w Libanie? Dlaczego w tym kraju jest to relacja przyjazna, nie dochodzi do konfliktów?
– W Libanie nie dochodzi do konfliktów, ponieważ zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie są współzałożycielami tego kraju. Mieszkamy na tym terenie razem od wieków. Różnica polega na tym, że w Europie chrześcijanie przyjmują do siebie, na swoje terytorium, muzułmanów. W krajach arabskich jest odwrotnie – to muzułmanie przyjmują chrześcijan. Tak muzułmanie w krajach europejskich, jak chrześcijanie w krajach muzułmańskich czują się jak obcy. W Libanie żyjemy razem jak rodzina.
W rodzinach też czasem dochodzi do sporów.
– I my również mamy w swojej historii wiele konfliktów. To normalne. Między braćmi dochodzi czasem do kłótni. Ale w końcu się godzimy, bo przecież łączą nas rodzinne więzy, kochamy się. W Libanie jesteśmy sobie równi – chrześcijanie i muzułmanie. Nasz polityczny system zostawia miejsce dla każdego, więc naturalnie żyjemy obok siebie i jest to pokojowa, przyjazna relacja.
Czy podobnie może być również w Europie? Jakie zasady musielibyśmy przyjąć, aby chrześcijanie i muzułmanie mogli żyć obok siebie?
– Powtarzam to samo, odkąd przyjechałem do Polski. Niestety, chrześcijanie w Europie już nie są chrześcijanami. Prawdziwymi chrześcijanami zostali jedynie w Polsce i może jeszcze w dwóch, trzech krajach. Pod hasłem laicyzacji ludzie stają się po prostu ateistami. Proszę to sobie uzmysłowić – muzułmanie postrzegają samych siebie jako wierzący. I przyjeżdżają do krajów, w których ludzie nie wierzą. Mają więc przekonanie, że powinni nawracać tych, do których przybywają. To proste – muzułmanie uważają się za dzieci Boga. Dla nich ludzie w Europie oddają cześć jednemu bogu – interesom, ekonomii, pieniądzom. Dlatego właśnie relacje pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami na terytorium Europy są inne niż w Libanie.
Co się musi zmienić, aby ta relacja wyglądała inaczej?
– Dopiero kiedy Europejczycy na nowo odkryją swoją tożsamość i chrześcijańskie korzenie oraz zaakceptują je, będą mogli normalnie współegzystować z wyznawcami islamu. Muzułmanie przyjeżdżają do europejskich krajów do ludzi, którzy nie mają własnej tożsamości. A żeby podejmować dialog z innymi, trzeba być w pełni sobą. Trzeba twardo i pewnie stać na własnych nogach. Kiedy przyjeżdżam do Polski, jestem ciekawy
tutejszych zwyczajów, ludzi, kuchni, tego, jak żyjecie. Nie chcę szukać tego, co mam w swoim kraju, mojej kulturze. Uczę się czegoś od was, a wy możecie się nauczyć czegoś ode mnie. Uzupełniamy się wzajemnie. Pięknem stworzenia jest to, że jesteśmy różni, różnorodni.
Co, jeśli Europejczycy nie zechcą na nowo odkrywać swoich korzeni, powrócić do chrześcijaństwa?
– Kiedy ktoś przyjeżdża do twojego domu, musi zaakceptować zasady, jakie w nim obowiązują. Nie może zmieniać rozkładu pokojów, tego, jak układasz swoje rzeczy, według swojego widzimisię. Kiedy ty pojedziesz do niego, obowiązują cię takie same reguły. Podstawą jest wzajemny szacunek dla wyznawanych zasad. Jeśli ktoś nie będzie chciał respektować zasad w twoim domu, powiesz mu, żeby odszedł. Nie dlatego, że jest muzułmaninem czy wyznawcą innej religii, ale dlatego, że jest intruzem, który nie szanuje twoich zasad.
Widzi Pan niebezpieczeństwo zislamizowania Europy?
– Oczywiście, że tak! Teraz jest doskonały czas, by przywrócić chrześcijańskie zasady, o których mówiłem. W Polsce nie macie tego problemu, bo jesteście chrześcijanami, wierzycie, macie własną tożsamość. Jeśli przyjmiecie obcych, to na własnych zasadach, bo je macie, tworzą one waszą tożsamość! Jesteście sobą, dlatego możecie otwierać się ona obcych.
Jeśli mowa o dialogu, to potrzeba do niego chęci z dwóch stron. Skoro my, Europejczycy, powinniśmy szukać swojej tożsamości i otwierać się na innych, to należy oczekiwać tego samego od drugiej strony. Czy muzułmanie rzeczywiście przejawiają takie chęci? Pewne incydenty pokazują, że chęci do pokojowej egzystencji nie ma zbyt wiele po stronie muzułmanów.
– To dobre pytanie. Trzeba zachęcać tych, którzy uważają się za zwyczajnych muzułmanów, wierzących ludzi, aby wyszli na wyższy poziom i powiedzieli, co o tym myślą. Większości z nich nie podoba się taka sytuacja. Uważają ISIS za kryminalistów, nie akceptują ich działań.
Oczywiście, że nie można wszystkich muzułmanów postrzegać jako terrorystów, ale ze względu na takie akty przemocy, jak ostatnio we Francji czy w Niemczech, opinia publiczna, społeczeństwo jest po prostu wystraszone. W Polsce stoimy przed problemem przyjęcia imigrantów. Ludzie boją się na to zgodzić.
– Najpierw należy oddzielić uchodźców od tych, którzy tylko się pod nich podszywają, a następnie sprawić, by respektowali nasze zasady.
Tylko tyle?
– Wiem, że to nie jest proste. Ale pamiętajcie, że nie jesteście zobowiązani do tego, by przyjmować imigrantów. Możecie to zrobić pod pewnymi warunkami. Nie powtarzajcie naszego błędu – mamy 2 mln uchodźców, w kraju, który ma 4 mln obywateli.
Zatem przyjmować ściśle określoną liczbę uchodźców? Przykład krajów Europy Zachodniej pokazuje, że zobowiązanie ich do respektowania naszych zasad nie działa. Społeczności imigrantów są hermetyczne, tworzą enklawy, nie chcą się asymilować...
– Dajmy im czas, rezultaty będzie można oglądać za kilka miesięcy, a nawet lat. Musimy zapłacić za nasze czyny. Jeśli przyjęliśmy uchodźców, nie narzucając żadnych zasad, to nie powinniśmy być zaskoczeni, że tworzą oni enklawy.
Co zrobić, aby zachęcić ich do asymilacji? Nie narzucać im siłą naszej kultury, ale zachęcać do otwarcia?
– Pozwolić im pracować. Nie dopuścić, by wszyscy byli w jednym miejscu. Zachęcać do poznawania języka i zwyczajów danego kraju.
Ale jak odróżnić tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy i uciekają ze swoich krajów przed wojną czy przemocą od tych, których kuszą dobre warunki socjalne, ekonomiczne w Europie?
– Jeśli pozwalamy uchodźcom żyć w grupach, ci „podszywani” imigranci mieszają się z prawdziwymi i wtedy postrzegamy ich jako jedną całość. Gdyby żyli oddzielnie, nie w skupiskach, potrafilibyśmy ich odróżnić. Jedni poradzą sobie w nowych warunkach, inni będą robić wszystko, by sobie nie poradzić. Wtedy można odczytać, o co danej osobie naprawdę chodzi. Tu sprawdza się tzw. prawo grupy. Po złym zachowaniu jednego uchodźcy oceniana jest cała grupa. Te jabłka w koszyku trzeba porozdzielać – tak, jak oddziela się gnijące owoce od zdrowych, by nie zepsuły się wszystkie.
Niewłaściwie zachowania uchodźców nie są sporadyczne, to nie są drobne incydenty. Media nieustannie donoszą o aktach agresji. Część radykalnych przywódców muzułmańskich wprost mówi, że ich celem w Europie są gwałty i podboje. Jak reagować wobec takich postaw?
– Policja musi właściwie wykonywać swoją pracę. Jak w każdym kraju, wobec każdego obywatela! Tak jak Brytyjczyk, który popełnia przestępstwo, idzie do więzienia, tak samo dzieje się z uchodźcą. Nie dlatego, że jest imigrantem, ale dlatego, że czyni zło. Nie może robić tego, co chce. Jak zresztą każdy obywatel, który musi po prostu respektować prawo.
Papież Franciszek mocno akcentuje znaczenie dialogu, ekumenizmu. Wychodzi z takimi inicjatywami także w kierunku muzułmanów. Jak Pan ocenia te inicjatywy?
– Franciszek działa jak papież, jak chrześcijanin. Misją chrześcijanina jest kochać innych, szanować ich, pomagać im. Nie możemy oczekiwać od Franciszka, że będzie politykiem.
Papież jest jednak bardzo mocno krytykowany za swoje ekumeniczne inicjatywy przez część radykalnych środowisk katolickich.
– On nie jest krytykowany za dialog z muzułmanami, ale za swój stosunek i otwartość względem wszystkich. A on przecież działa jak prawdziwy uczeń Chrystusa.
Niektórzy uważają nawet, że z muzułmanami nie ma co dialogować, bo ich religia to kłamstwo, a islam oznacza wojnę.
– Budujmy świat! Wojna nie jest rozwiązaniem. Nie powinniśmy budować murów. Islam nie jest religią wojny. Niektórzy ludzie interpretują pewne wersety Koranu jako nawołujące do wojny. Dlatego powinniśmy zachęcać prawdziwych muzułmanów, aby wyjaśniali nam Koran. Tłumaczyli, że nie jest nastawiony na wojnę. Oczywiście, że są muzułmańscy ekstremiści, którzy szukają wojny. Musimy walczyć z tymi konkretnymi osobami, a nie islamem, jako takim.
Czy jeśli zostaną spełnione warunki, o których wcześniej mówiliśmy, Pańskim zdaniem jest nadzieja na pokojowe koegzystowanie chrześcijan i muzułmanów nie tylko w Polsce, ale i w Europie?
– Oczywiście, że tak, ale nie uda się to w ciągu dwóch, trzech lat. Ten proces będzie długi, a my musimy bardzo się starać. W sytuacji agresji musimy się bronić. Jesteśmy do tego zobowiązani. Musimy nieść gałązkę oliwną pokoju w jednej ręce, a w drugiej – siłę. Musimy otwierać się na obcych, ale jednocześnie musimy być twardzi, silni.
Co może zrobić Kościół instytucjonalny, aby relacja pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami była lepsza?
– Ludzie nie lubią tego, czego nie znają. Musimy uczyć nasze dzieci, że na świecie jest wiele religii. Powinny znać te religie, bo to bardzo ważna sfera ludzkiego życia. Błędem Europy jest odrzucanie religii. Takie są realia, w których mamy działać. Ekonomia jest rzeczywistością, działania społeczne są rzeczywistością, jest nią również religia.
Papież zachęcił, aby każda parafia przyjęła po jednej rodzinie uchodźców. Nie wszystkim to się podoba. Niektórzy polscy hierarchowie mówią, że imigranci nie powinni być rozdzielani po parafiach, bo przecież muszą oni stworzyć wspólnotę, aby się tu odnaleźć.
– Kiedy zaprosimy rodzinę do parafii, nie stworzymy społeczności imigranckiej. To będzie tylko jedna rodzina. Ona będzie musiała się przystosować do życia w parafii.
Nagy El-Khoury
z wykształcenia jest prawnikiem. Pełni funkcję dyrektora ds. stosunków międzynarodowych w Collège Notre Dame de Jamhour i jest sekretarzem generalnym stowarzyszenia l’Amicale des Anciens. Jest również prezesem światowej Organizacji Absolwentów Edukacji Katolickiej. Ma na swoim koncie organizację licznych wydarzeń o charakterze publicznym. Do najważniejszych z nich zalicza Uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, w Libanie obchodzoną wspólnie, przez muzułmanów i chrześcijan. To przyczyniło się do ustanowienia w Libanie muzułmańsko-chrześcijańskiego święta narodowego. Za tę działalność w 2010 r. w Krakowie otrzymał międzynarodową nagrodę Sérgio Viera de Mello za zaangażowanie na rzecz dialogu kultur. W 2005 r. w Watykanie otrzymał Order Świętego Grzegorza Wielkiego. Był doradcą ministra kultury w rządzie Libanu.