Logo Przewdonik Katolicki

Podróżnych w dom przyjąć?

Eugeniusz Sakowicz

Wielu komentujących sprawę uchodźców nie posiada elementarnej wiedzy ani o islamie, ani o realiach kulturowo-społecznych Europy. To prosta droga do wykorzystania problemu dla celów ideologicznych.

Każdy uczciwy człowiek współczuje ludziom, których okrucieństwa wojny zmuszają do ucieczki z kraju, gdzie grozi im niewola lub śmierć. Polscy muzułmanie – Tatarzy bywali wielokrotnie w takiej sytuacji i wraz z całym społeczeństwem podejmowali walkę o wolność. – Powiedzieć jednak: „Przyjeżdżajcie wszyscy do Europy” to bezsens – twierdzi Musa Czachorowski, członek Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP. – Po pierwsze: co stanie się z krajami, z których ucieknie najsilniejszy element, zdolny do zorganizowania sobie ucieczki, przebycia długiej i trudnej drogi, chcący jeszcze gdzieś zacząć życie na nowo? Staną się wylęgarnią kolejnych konfliktów czy ośrodkami nędzy, które będą wciąż zwracały się o pomoc międzynarodową? Po drugie: czy Polska jest przygotowana na przyjęcie kilkunastu tysięcy uchodźców innej religii i kultury? Weźmy chociażby sprawę nauki języka polskiego: dla takiej liczby osób potrzeba co najmniej 400–500 nauczycieli znających rozmaite dialekty języka arabskiego, nauczycieli – kobiet dla kobiet, mężczyzn dla mężczyzn. Podobnie ma się z opieką medyczną. A co z pracą, z mieszkaniem, z pomocą prawną etc.? Można tych ludzi trzymać w oddalonych ośrodkach dla uchodźców, ale w ten sposób stworzy się tylko zdemoralizowany lumpenproletariat.
Problem uchodźców wyzwolił pokłady nienawiści. – Pochody, podczas których wznosiło się hasła nawołujące do nienawiści i przemocy wobec uchodźców, w tym zwłaszcza wobec muzułmanów (…), czy też aktywność w internecie (…) zmieniają sytuację w zastraszająco szybkim tempie – mówi Tomasz Stefaniuk, członek Ligii Muzułmańskiej w RP, profesor filozofii. – W efekcie dochodzi do tego, że dzieci ze szkół podstawowych przezywają się „Ty uchodźco!”, czego świadkami są członkowie mojej rodziny. Prawdopodobnie niedługo będzie jeszcze znacznie gorzej. „Muzułmanin” już teraz jest w każdym razie „podczłowiekiem”.
 
Brak precyzji
Zjawisko społeczności odmiennych kulturowo i religijnie nie jest niczym nowym. Od lat przybywają do Polski Czeczeni, ale też inni Azjaci i Afrykanie, uciekający przed prześladowaniami oraz represjami politycznymi we własnych krajach. Szukają tu bezpieczeństwa nie tylko w wymiarze obywatelskim, ale przede wszystkim bezpieczeństwa ekonomicznego. Zdecydowaną ich większość stanowią muzułmanie. Emigranci ci zawsze traktowali Polskę jako „kraj tranzytu” w drodze do wymarzonego państwa Europy Zachodniej lub Północnej, które zagwarantuje im przede wszystkim „odpowiedni socjal”, czyli po prostu dobrobyt.
Według danych statystycznych, do października 2015 r. do Niemiec dotarło około 1,5 mln imigrantów. Należy jednak pamiętać, że od lat żyje w Niemczech ponad 3-milionowa społeczność Turków, w zdecydowanej większości muzułmanów. We Francji mieszka od 3 do 7 mln muzułmanów. Brak precyzji w statystyce jest oznaką, że Zachód nie bardzo wie, kto jego przestrzeń zamieszkuje. Faktem jest natomiast to, że francuscy muzułmanie żyjący tam od dziesiątek lat nie są intruzami. Są to potomkowie wielkiej kolonizatorskiej Francji. Po II wojnie światowej mieszkańcy „zamorskiej Francji” mieli pełne prawo powrotu „do siebie”. Chociaż nigdy wcześniej tam nie byli, mieli przekonanie, że są Francuzami. Przybyli nad Sekwanę z własną religią – islamem, która tu miała szczególne warunki do rozwoju. Laickość państwa promowana od rewolucji francuskiej przygotowała ku temu doskonałe okoliczności. Setki francuskich kościołów, w tym zabytkowych, zamienionych zostało na meczety. Wszystko to działo się w duchu pokojowym. Nie było żadnym podbojem.
Około 70 proc. dzisiejszych emigrantów to ludzie młodzi (poniżej 30. roku życia). Wielu z nich to potencjalni żołnierze, którzy we własnej ojczyźnie nie stanęli po żadnej stronie walczących ze sobą stron. Za każdym emigrantem, „idzie” kilka tysięcy euro. To ogromna suma, zwłaszcza dla osób, które ją zdobyły, by opuścić własny kraj.
Nie ulega wątpliwości, że na obecne wydarzenia w Europie dali przyzwoleni europejscy politycy. Dla fali emigracyjnej otworzone zostały granice państw, co stanowi fenomen polityczny w skali światowej. Owszem, tysiące przedzierało się przez tzw. zielone granice – nazwa ta nie pasuje jednak do sytuacji imigrantów nielegalnie „wpływających” do państw europejskich na łodziach czy łódkach. Trudno sobie wyobrazić, by Stany Zjednoczone czy Izrael, a także Rosja, czy wreszcie Arabia Saudyjska wpuszczały na swoje ziemie tysiące napierających imigrantów bez kontroli granicznej i celnej.
 
Medialna wrzawa
Pochodzącym z różnych źródeł faktom towarzyszy interpretacja medialna. Bardzo poważnym błędem cały czas obecnym w mediach jest stawianie znaku równości między emigrantami ekonomicznymi a uchodźcami. Osoby, które opuszczają dotknięte wojnami, walkami, prześladowaniem i przemocą regiony Bliskiego Wschodu czy Afryki, mają status uchodźcy tylko w pierwszym bezpiecznym dla nich państwie, do którego przybyli. A zatem obecni emigranci byli w zdecydowanej większości uchodźcami w Turcji. Podobnie przepływając przez morze i docierając do pierwszego bezpiecznego dla nich państwa, np. do Włoch, tylko tam są uchodźcami. Przemierzając według unijnego „rozdzielnika” kolejne państwa europejskie już nie są uchodźcami, chociażby nadal byli tak nazywani przez polityków i dziennikarzy.
Media upowszechniły też określenie, które nigdy nie powinno być odnoszone do ludzi. Ustalane są „kwoty uchodźców”, które mają (raczej – muszą) być przyjęte przez poszczególne państwa. Określenie „kwota” zawsze dotyczyło sfery finansowej. Człowiek przecież nigdy nie może być zredukowany do kwoty (domyślnie – pieniężnej)! Mówienie o „kwotach uchodźców” może ukazywać jawnie finansową, czy nawet biznesową stronę zjawiska. Cała operacja polityczna zdaje się być dokładnie wyreżyserowana, nie ma w sobie nic ze spontaniczności, chociaż tak wydawać by się mogło.
Niektórzy twierdzą, że obecna sytuacja jest inspirowana przez Rosję, która chce w ten sposób odwrócić uwagę świata od działań na Ukrainie. Inni uważają, iż całość została doskonale przygotowana i jest przeprowadzana przez Niemcy. Jeszcze inni konstatują, iż nic nie wydarza się w Europie bez ingerencji Stanów Zjednoczonych. Są i tacy, którzy twierdzą, że to, co się dzieje w Europie i z Europą to porażka tzw. polityki multikulti, prowadzonej bez respektu dla naszego dziedzictwa chrześcijańskiego, będącego u początku etosu Europy. Problem w tym, że wielu komentujących, w tym polityków, nie posiada elementarnej wiedzy ani o islamie, ani o realiach kulturowo-społecznych Europy. Jest to doskonała sytuacja dla tych, którzy chcą sytuację wykorzystać dla celów ideologicznych.
           
Znak czasu
Wytyczne dotyczące stosunku katolików do imigrantów podał papież Franciszek. Jego apel, by każda parafia, każdy klasztor przyjął jedną rodzinę wzbudził różne emocje: od zdecydowanego entuzjazmu (przynajmniej teoretycznego) do stanowczego sprzeciwu, wyrażonego również przez ludzi Kościoła. Obecna sytuacja jest wyzwaniem nie tylko dla przywódców Kościoła, teologów i specjalistów w zakresie nauk społecznych i humanistycznych, ale przede wszystkim dla ogółu wiernych.
To także wyzwanie dla europejskich polityków, którzy przez lata prowadzili walkę z religią w ogóle, a z chrześcijaństwem w szczególności. Ci fundamentaliści laickości doskonale przygotowywali przez lata grunt pod wydarzenia obecnej migracji. Chrześcijańskie korzenie Europy nie zostały podcięte przez islam i muzułmanów. Od lat unosi się nad Europą woń chrystianofobii, wyrażającej się przede wszystkim w ataku na wiarę w Boga, moralność Ewangelii, a także w podważaniu wolności religijnej.
Imigranci muzułmańscy dla wierzących stanowią „znak czasu”, dla obojętnych religijnie i dla ateistów – „znak” wołający o przeorientowanie ich destrukcyjnego myślenia i działania. Czas już najwyższy, by Europa zrozumiała samą siebie, by odkryła sens życia, zagubiony w pogoni za konsumpcją, hedonizmem, permisywizmem. Sytuacja ta może spowodować obudzenie, ożywienie wiary w Jezusa Chrystusa. W końcu pamiętać należy o przykazaniu miłości Boga i bliźniego, stanowiącym rdzeń tożsamości chrześcijańskiej oraz o uczynkach miłosierdzia co do duszy i ciała, zapisanych żywo w tradycji Kościoła.
 
 
Prof. dr hab. Eugeniusz Sakowicz
Teolog, religioznawca, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, konsultor Rady ds. Dialogu Religijnego Konferencji Episkopatu Polski, członek Komitetu ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi tejże Rady.
 
 
 
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki