To wszystko, co mówi o takich jak my, ale sprzed wieków. Wydawało się, że jest czas, do którego sięgnąć już nie zdołamy. Że jego granica będzie może tam, gdzie zaczęła się fotografia? Może tam, gdzie zaczęła drukowana prasa? Myliliśmy się. Dzięki skarbowi z gnieźnieńskiej katedry możemy zajrzeć w powszedni dzień gnieźnian z XV w.
Dokumenty z rumowiska
W zasadzie przygoda z tym skarbem zaczęła się już w 1961 r., podczas remontu gnieźnieńskiej katedry. Na poddaszu katedry, na gruzowisku chóru robotnicy znaleźli wówczas dokumenty. Skąd się tam wzięły, trudno dziś ustalić. Nie mamy pewności, jak wyglądała katedra przed kolejnymi przebudowami. Może nad kapitularzem znajdowały się pomieszczenia pełniące funkcję archiwum i stąd tam owe dokumenty? A może w pewnym momencie uznano dokumenty za nieważne – podobnie jak my po pięciu latach za nieważne uznajemy choćby dokumenty skarbowe – i wykorzystano je wraz z gruzem do wypełnienia rogów sklepień w kapitularzu? Mówimy tu o połowie XVI w., więc być może nigdy się już tego nie dowiemy.
– Ks. Władysław Zientarski, pierwszy dyrektor archiwum, który rozpoczął prace adaptacyjne w północnej wieży katedry, znalazł wówczas wiele starych druków, rękopisów i inkunabułów – mówi ks. Michał Słomieniuk, dyrektor Archiwum Archidiecezji Gnieźnieńskiej. – Jednocześnie prowadził remonty, inwentaryzację, porządkowanie, konserwację oraz katalogowanie zbiorów, osobiście zajmował się konserwacją ksiąg, uszkodzonych w czasie okupacji, ratując w ten sposób wiele cennych dla kultury dzieł. Dokumenty, o których mówimy, również miał wolę opracować, niestety tego dzieła nie dokończył. Kartony zostały wstępnie przejrzane i trafiły do tak zwanego magazynu akt brudnych. Nikt poważnie się nimi nie zajął, nie trafiły więc do literatury naukowej, historycy nie mieli pojęcia o ich istnieniu.
Niespodzianka z czasów Jagiełły
Magazyn akt brudnych w 1998 r. nie został wraz z innymi zbiorami przeniesiony do nowych pomieszczeń Archiwum. Pozostał w katedrze: nie można było zagrzybionych i na inne sposoby „chorych” obiektów umieszczać obok zdrowych i poddanych konserwacji, nie narażając ich na ponowne zniszczenie. Od lat stopniowo, krok po kroku, pracownicy przyglądają się pozostawionym tam dokumentom, sprawdzają ich stan, poddają je oczyszczaniu i konserwacji i dopiero wtedy przenoszą do właściwego Archiwum. Przez lata nikt nic nie wiedział więc o wartości i zawartości znalezionych w 1961 r. dokumentów.
W sierpniu ubiegłego roku w magazynie trafiono na sześć kartonów pełnych dokumentów. Były pokryte kurzem i zagrzybione. W jednym z nich, najlepiej zachowanym było sprawozdanie z kapituły w 1961 r. o odnalezieniu dokumentów w trakcie remontu. Ręcznie zapisane po łacinie dokumenty ułożone były w teczkach z czasów okupacji. Okazało się, że to tysiące zeznań świadków z sądu kościelnego z przełomu XV i XVI wieku, czyli mniej więcej czasów panowania króla Władysława Jagiełły. To znalezisko jest wyjątkowe w skali Europy – podobne znajduje się tylko w Poznaniu, ale jest o całe dwa wieki młodsze. Naukowcom udało się już odczytać i zinwentaryzować około 400 dokumentów, kolejnych 1500 jest jeszcze przed nimi.
Książa, małżeństwa, bluźnierstwa
Badaniem dokumentów zajmują się Adam Kozak z Pracowni Słownika Historyczno-Geograficznego Wielkopolski w Instytucie Historii PAN oraz Jakub Łukaszewicz, doktorant Wydziału Historycznego UAM w Poznaniu. – Sąd konsystorski zajmował się sprawami, w których przynajmniej jedna ze stron była osobą duchowną, a więc kapłanów, kleryków, uczniów szkół parafialnych, studentów czy kościelnych – tłumaczy Adam Kozak. – Sąd zajmował się też sprawami małżeńskimi, zakazaną przez Kościół lichwą, świeccy odpowiadali też przed nim na przykład za bójkę w miejscu świętym, bluźnierstwo czy kradzież przedmiotów kultu.
Do tej pory naukowcy mogli tylko przypuszczać, że w sądach kościelnych istniała tak zwana dokumentacja ulotna: mandaty sędziów, nakazy przybycia na rozprawę, listy kierowane do sędziów, pisma procesowe, notatki. Teraz otrzymali dowód, na dodatek w ogromnej ilości dokumentów, stanowiących jednolity zbiór – obszerny ze względu na szerokie kompetencje sądu kościelnego. Uzyskali w ten sposób wgląd w to, czego dotąd w Polsce nie poznano: w cały system świetnie prosperującej administracji kościelnej XV i XVI w.
Na ratunek
Naukowcy pracują nad odczytaniem kolejnych pism, a Archiwum Archidiecezjalne szuka funduszy na ich zabezpieczenie i konserwację.
– Podjęliśmy już starania o pozyskanie środków na naukową identyfikację i konserwatorskie działania ratownicze nad częścią znaleziska – mówi ks. Michał Sołomieniuk, dyrektor Archiwum. – Jest to jednak tak duża liczba jednostek archiwalnych, że będzie potrzeba sporej sumy, nawet do pół miliona złotych. Dlatego zapraszamy wszystkich do bycia Mecenasami Skarbów Słowa. W tym roku wpłaty na Mecenat zostaną przeznaczone właśnie na ratowanie i opracowanie naukowe skarbu z katedry. Dbając o to kruche dziedzictwo kultury duchowej, wystawimy sobie piękny pomnik na 1050-lecie chrztu Polski.
Jak pomóc?
Mecenat Skarbów Słowa
-
wpłata od 500 zł – Miłośnik Skarbów Słowa
-
wpłata od 1500 zł – Mecenas Skarbów Słowa
-
wpłata od 2500 zł – Wielki Mecenas Skarbów Słowa
numer konta: 06 9065 0006 0000 0000 4965 0001; Bank Spółdzielczy w Gnieźnie.
Na potrzeby Archiwum przekazać można również 1% podatku:
KRS 0000076639, cel szczegółowy: Archiwum
Niejaka Balcerowa, wdowa, zwróciła się do sądowego oficjała, by pomógł jej odzyskać dług od Mikołaja Szczekockiego – 20 grzywien srebra. Kwota była znaczna, można było kupić za nią konia albo dom w małym mieście. Balcerowa pisała sędziemu w pełnym emocji liście, że jest biedną wdową, która oto oddaje się pod opiekę Kościoła, w nim szukając sprawiedliwości. Nie przyznała się, że do ubóstwa było jej daleko: należała do patrycjatu poznańskiego i miała działki nieopodal Starego Rynku w Poznaniu…
Marcin i Jan byli sługami plebana z Powidza. Gdy zwozili siano z łąk, zostali napadnięci i pobici. Żywym i plastycznym językiem opisują, jak zbójcy przystawili im do głów noże, by wymusić na nich oddanie koni. Okazało się, że szefem napadającej szajki jest niejaki Twierdziński, człowiek szlachetnie urodzony, a jedynie dorabiający sobie napadami w lesie pod Powidzem.
Anna Arkuszewska zaprosiła kiedyś na wystawny obiad kilku duchownych, w tym ks. Jana Siedleckiego. Podczas jedzenia ksiądz zauważył, że zgubił pieniądze. Poprosił siedzącą obok panią Arkuszewską, by wstała na moment, żeby on mógł zajrzeć pod stół w poszukiwaniu monet. Ona odebrała to jako oskarżenie o kradzież. Wywiązała się kłótnia, w której pani Anna nie oszczędzała księdzu inwektyw, wypominając mu między innymi, że jest synem księdza i nierządnicy. Sprawa skończyła się w sądzie, ksiądz żądał od Arkuszewskiej 100 grzywien srebra zadośćuczynienia. Jak zakończyła się sprawa – nie wiadomo.
Ksiądz Siedlecki wyraźnie nie należał do postaci ugodowo nastawionych do bliźnich. Pewnego dnia rozmawiał z pewną kobietą na rynku, gdy podeszła do niego niejaka Małgorzata i powiedziała: – Kobieto, nie ufaj temu głupiemu, nierządnemu, kłamliwemu kapłanowi Siedleckiemu, uwodzicielowi i gwałcicielowi panien, jest to bowiem syn nierządnicy!
Sprawa zakończyła się w sądzie, ale jej finał również nie jest znany…
Spory nie zawsze dotyczyły świeckich – toczyły się również między samymi kapłanami, choć dotyczyły spraw bardzo przyziemnych. Niejaki Jan, proboszcz z Łagiewnik, oskarżony został przez byłego wikariusza o to, że nie zapłacił mu za służbę. Ksiądz Jan oskarżeniu nie tylko zaprzeczał, ale wytaczał swoje oskarżenia: oto ks. Marcin nie oddał mu pożyczonej książki, z której miał uczyć się sztuki kaznodziejskiej, a na dodatek obrażał wiernych z ambony i miał „dziwne cudzoziemskie zwyczaje”. Spór między księżmi rozstrzygać musiał sąd.