Logo Przewdonik Katolicki

W pogoni za doskonałością

Renata Krzyszkowska
Fot. Polona

Wyimaginowane defekty urody, nierealistyczne oczekiwania, niekończące się operacje plastyczne, wszystko to składa się na jednostkę chorobowa zwaną dysmorfofobią.

– Pamiętam pacjentkę, bardzo młodą i ładną kobietę, która nalegała, bym usunął z jej policzków rumieńce. Nie pomogły żadne tłumaczenia, że skóra jej twarzy ma prawidłowy kolor, nie ma żadnych rumieńców ani rozszerzonych naczyń. Wiem, że po tym, jak jej odmówiłem, poszła do innego lekarza, szukała tak długo, aż ktoś zdecydował się wykonać jej jakiś zabieg. A tu potrzebny był psychoterapeuta – mówi prof. Andrzej Kaszuba, kierownik Kliniki Dermatologii Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala w Łodzi.
Problem dotyczy obu płci, choć zdecydowanie częściej kobiet. Jedną z przyczyn są media kreujące nierzeczywiste kanony piękna. Coraz więcej kobiet chce wyglądać jak gwiazdy z okładek magazynów czy reklam, i to nawet zdając sobie sprawę z faktu, że większość z prezentowanych zdjęć i filmów jest komputerowo poprawiana. Powszechnie wiadomo, że modelki i aktorki są umiejętnie ucharakteryzowane, upozowane, pomalowane, oświetlone, a tak naprawdę każda z nich na co dzień wygląda całkiem zwyczajnie. Coraz więcej, zwłaszcza młodych kobiet, świadomie robi podobnie. Komputerowo obrabiają swoje zdjęcia umieszczane na portalach połecznościowych, udoskonalają swój wizerunek, którego potem stają się niewolnicami.
 
O jedną operację za daleko 
Chyba nie ma kobiety, która nie chciałaby wyglądać bardziej atrakcyjnie. Stąd takie duże zainteresowanie operacjami korekty nosa, powiek, redukcją zmarszczek czy usuwaniem zbędnego owłosienia. Niestety, łatwo popaść w przesadę. Nawet obiektywnie piękne kobiety chcą coś sobie zmienić, czegoś w sobie nie znoszą. Jeszcze nigdy w historii medycyna, przemysł kosmetyczny i fryzjerski nie dawały tylu możliwości. Operacje plastyczne każdej części ciała, doczepiane włosy i rzęsy, makijaż zmieniający rysy twarzy, wszystko to pozwala wierzyć kobietom, że mogą wyglądać, jak zechcą, że wszystko można poprawić. Zbyt duża liczba zabiegów upiększających może doprowadzić do karykaturalnego wyglądu. Wystarczy popatrzeć na sławnych celebrytów takich jak Jocelyn Wildenstein czy Jackie Stallone.
W efekcie uporczywej walki np. z efektami starzenia się skóry twarzy, po kolejnej operacji ludzie zaczynają wyglądać jak w masce, mają kłopoty z mimiką twarzy. Trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć stop.
 
Seryjni pacjenci 
Pacjentów ciągle niezadowolonych ze swojego wyglądu chirurdzy plastyczni często dzielą na dwie kategorie. Pierwsza to ci, którzy mają jakieś niewielkie usterki urody, które podnoszą do rangi ogromnego problemu. Drobne niedoskonałości można znaleźć u każdego człowieka. Doświadczony chirurg plastyczny u każdego widzi coś, co mógłby poprawić. Zdarza się, że zoperowany pacjent jest nawet zadowolony, np. z nowego nosa, ale tylko na chwilę, bo zaraz wynajduje sobie inny mankament, który chciałby poprawić, np. podbródek, kurze łapki, uszy, piersi. Pacjenci ci nałogowo poddają się zabiegom w nadziei, że uzyskają wreszcie wygląd, który w pełni ich usatysfakcjonuje. Często ich samoocena ma niewiele wspólnego z obiektywnym postrzeganiem ich osoby przez innych. Druga kategoria pacjentów to ci, którzy są niezadowoleni ze swojego wyglądu, a potem z operacji plastycznych, bo są niezadowoleni ogólnie z życia. Mówiąc obrazowo, lubią szukać dziury w całym.
 
Niezadowoleni z życia 
– W zeszłym roku operowałem pacjentkę z Kanady. Wcześniejsze operacje plastyczne wykonane były u niej niezbyt starannie, może też niepotrzebnie. Ich efekt pozostawiał wiele do życzenia. Po zabiegu, który udał się wyjątkowo dobrze, mąż pani aż oniemiał z wrażenia, bo nie spodziewał się, że efekt będzie aż tak dobry i żona jeszcze go zachwyci. Pani jednak nie była zadowolona. Niechcący wyrwała mi się uwaga, że pacjentkę na co dzień chyba też mało co cieszy. Na co bardzo skwapliwie przytaknął mi mąż, twierdząc, że trafiłem w dziesiątkę, bo żona nigdy w życiu nie była w pełni z czegoś zadowolona. Zgodnie z ustaleniami, po kilku miesiącach pacjentkach przysłała mi swoje zdjęcia do kontroli. Bardzo dobry efekt się utrzymał, ale pani twierdziła, że jedna niewielka blizna, dla postronnych niemal niewidoczna, bardzo jej się nie podoba. Chciała dalszych operacji, ale odmówiłem, przeczuwając, że jej nadmierne oczekiwania się nie skończą – mówi prof. Kazimierz Kobus z Kliniki Chirurgii Plastycznej w Polanicy Zdroju.
 
Nos Nicole Kidman, usta Angeliny Jolie  
Już Arystoteles pisał, że uroda pomaga w życiu. Wiele kobiet przecenia jednak jej znaczenie. Wyobrażają sobie, że poprawiona twarz czy ciało pozwoli im zostać np. modelką czy aktorką. Czasami chodzi też o zdobycie albo zatrzymanie partnera. Pacjentki często przynoszą gazety ze zdjęciami jakiejś gwiazdy filmowej i mówią, że chcą mieć jej nos, usta czy czoło, albo nawet wszystko razem. Zupełnie nie biorą pod uwagę, że ich budowa anatomiczna uniemożliwia taką przemianę. Wiele zależy bowiem od kośćca twarzy.
Do chirurga plastyka nigdy nie przyjdą ludzie hypoestetyczni. Tak określa się osoby, które mimo jakiegoś nawet widocznego defektu urody nic nie chcą sobie poprawiać. Mają np. duży nos, który w obiegowej opinii nie dodaje im urody, jednak dla nich to nie jest problemem. Może lubią tę swoją inność, a może po prostu nie zależy im na wyglądzie. Najliczniejszą i najbardziej lubianą przez chirurgów plastyków grupą pacjentów są osoby normoestetyczne. Mają one bowiem obiektywną ocenę swojego wyglądu i realistyczne oczekiwania. Na przyklad skóra twarzy z czasem zwiotczała i chcą wygładzić zmarszczki. Przyjmują, że będą wyglądać młodziej o 10 albo nawet 15 lat, ale nie więcej, bo medycyna nie może wszystkiego. Wiedzą, że po zabiegu będą jakieś blizny, przez pewien czas także obrzęk itd. Takim pacjentom można wszystko wytłumaczyć i oni zrozumieją, a po zabiegu zastosują się do zaleceń.
 
Na ratunek psychoterapia 
– Jeśli przychodzi pacjentka z dużym, zakrzywionym nosem, ale jest realistką, lubi siebie, można jej wytłumaczyć, jaka ingerencja chirurgiczna jest możliwa, a jaka nie, a nasza rozmowa jest dość krótka i rzeczowa. Po korekcie nosa jej samopoczucie i jakość życia ulegają poprawie. Jeśli przychodzi ktoś, kto ma normalny nos, ale chce go jeszcze ulepszyć, to zwykle jest dłuższa dyskusja. Dobry lekarz starannie kwalifikuje pacjentów do zabiegu, czasami mimo nalegań musi umieć odmawiać. Jako chirurdzy mamy teraz ogromne możliwości, możemy poprzestawiać różne struktury anatomiczne twarzy, ale wszystko ma swoje granice dyktowane rozsądkiem i doświadczeniem zawodowym – mówi prof. Kazimierz Kobus.
Niestety, pacjenci z dysmorfofobią często nie dają sobie wytłumaczyć, że problem leży nie w ich wyglądzie, ale w psychice. A można im pomóc. Nawet powstała taka dziedzina wiedzy: psychodermatologia, która zajmuje się m.in. przypadkami chronicznego niezadowolenia z własnego wyglądu. Są już gabinety psychoterapeutyczne, specjalizujące się w leczeniu pacjentów z takimi zaburzeniami. Terapia bywa długa, ale skuteczna, i co dla pacjentów z dysmorfofobią chyba nie mniej ważne, nie pozostawia żadnych blizn.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki