Przez wieki utrwalała się tradycja, zgodnie z którą m.in. rygorystycznie ograniczano spożywanie tłustych potraw, powstrzymywano od picia trunków, po to, by przez umartwienie ciała przygotować duszę do godnego uczestnictwa w obchodach święta Zmartwychwstania Pańskiego. Poszczeniu sprzyjał przednówek, bardzo trudny, zwłaszcza dla mieszkańców wsi. Skąpe pożywienie składało się z kartofli, chleba, gotowanej rzepy, żuru i – rzadziej – potraw z solonych śledzi. W domach szlacheckich i mieszczańskich spożywano więcej dań rybnych, odmawiano sobie picia wina czy kurzenia fajki. Nie urządzano przyjęć, instrumenty muzyczne zamykano na klucz. W ludowej tradycji był zwyczaj, że po szaleństwach zapustnych symbolicznie „zabijano” grajka lub wieszano skrzypce na drzewie. Kończyły się rozrywki, nastawał wielkopostny czas wyciszenia, modlitwy, rachunku sumienia, spowiedzi i pokuty.
Czas ten przerywały hałaśliwe obchody półpościa. Drewniane młoty z hukiem „wybijały” połowę postu. Tam, gdzie były urodziwe panny na wydaniu, o drzwi domów rozbijano garnki z popiołem. Na Kujawach w Wielki Czwartek zgodnie ze zwyczajem „wybijano” żur, którego ciągłe spożywanie musiało się wszystkim porządnie naprzykrzyć, a garnki z wapnem, mazią, błotem rzucano na progi domów, gdzie były dziewczęta (osobliwa forma zalotów!). Dla psot pod drzwi domów panien mających we wsi złą reputację lub słynących z nieporządku rzucano garnki z nieczystościami...
Dziś nie praktykujemy tego rodzaju obyczajów. Przetrwały na kartach kronik, zapisów, w tekstach pieśni, do których nie każdy zagląda. Człowiek współczesny stale się spieszy. Czy w tym pośpiechu dąży do właściwego celu? Myślę, że czas Wielkiego Postu należy wykorzystać na uporządkowanie własnej codzienności, relacji z Bogiem, na przemyślenia: kim jestem, do czego dążę? I w jakim celu?