Nic nie może się równać z mocą Gwiezdnych wojen. Możemy uparcie twierdzić, że ten fikcyjny świat zupełnie nas nie dotyczy, tymczasem niemal niezauważalnie i podstępnie zostajemy w niego wessani. Jeśli nawet udało Ci się, Drogi Czytelniku, ominąć szał wokół pierwszej stworzonej przez Lucasa serii, to dzięki swoim dzieciom lub wnukom nie wymknąłeś się kolejnym częściom. Jeśli wydaje Ci się, że nadal pozostajesz wolny, to oto nadchodzą Twoje ostatnie chwile. Poza tym prawda jest taka, że chyba nie ma na kuli ziemskiej osoby, która nie wiedziałaby, co to coca-cola i miecz świetlny.
W odległej galaktyce…
Należę do tych, którzy nie wiedzieli, o co chodzi, gdy zobaczyli wersję lalki Barbie jako Padmé. Nie załapałam się na pierwszą falę Gwiezdnych wojen, za to druga dopadła mnie z lekkim opóźnieniem, to znaczy wtedy, gdy moja córka zaczęła ćwiczyć fryzury Amidali na swoich lalkach. Wkrótce i dwuletni syn pokochał R2-D2, a ułatwiły mu to różnego rodzaju gadżety: od nadruków na koszulkach przez opakowanie do szamponu w kształcie słynnego robota, po zestawy klocków Lego. Świat międzygwiezdnych konfliktów przesiąkał do codziennego życia. Nagle zrozumiałam, skąd takie rozbawienie znajomych, którzy w Toy Story słyszą słynny cytat: „Jestem twoim ojcem”. Zadziwiało mnie jak siedmiolatek z dysleksją szybko może wyuczyć się całej historii poszczególnych galaktyk i ogarnąć polityczne komplikacje, które dla mnie są kompletnie niezrozumiałe. Nawet dziś, po 10 latach, potrafi wyliczyć nazwy statków bojowych i ślizgaczy. A ta rówieśnicza wiedza jest o wiele większa, bo obejmuje cały „Expanded Universe” (EU), czyli „rozszerzony wszechświat”, na który składa się okres wybiegający poza ramy filmów, zawarty w książkach, komiksach i internetowej Bibliotece Ossus. Dotyczy historii galaktyki sprzed akcji filmowej lub tej równoległej, wprowadzając nowych bohaterów i nowe powiązania z tymi, którzy występują w filmie. EU jest naprawdę ogromny, a pedagodzy mają zagwozdkę: jak to jest, że nauka historii świata fikcyjnego przychodzi dzieciom tak łatwo, szybko i bezboleśnie, podczas, gdy historia ojczystego kraju sprawia im tyle kłopotów?
George Lucas miał 30 lat i popularność, którą zdobył dzięki filmowi Amerykańskie graffiti skierowanemu do młodzieżowego widza. Jako fan starych filmów science fiction wymyślił historię dziejącą się w nieokreślonej galaktyce i z nowym scenariuszem odwiedzał kolejne studia filmowe. Nikt nie był zainteresowany, bo na początku lat 70. XX w. nikt nie wierzył, że film science fiction może stać się hitem. Do zdolnego reżysera rękę wyciągnęło 20th Century Fox, a plotka mówi, że jedynie Steven Spielberg od początku przewidywał sukces kosmicznej sagi. Lucas zrzekł się nawet gaży reżyserskiej, w zamian zgodził się na procent z wpływów z biletów. W przypadku klapy zostałby na lodzie. 25 maja 1977 r. film Gwiezdne wojny wszedł na ekrany amerykańskich kin (polscy widzowie zobaczyli go dwa lata później). Wszyscy obawiali się premiery, nawet żona reżysera była przekonana, że jego dzieło okaże się niewypałem. Tymczasem widzowie pokochali gwiezdnych bohaterów od pierwszej chwili. Przed kinami ustawiały się kolejki, a Harrison Ford z dnia na dzień stał się rozpoznawalny i uwielbiany. Sam Lucas mógł już głęboko odetchnąć. Powiedział, że przywrócił kinu przygodę z prawdziwego zdarzenia i zabrał się do pisania kolejnych scenariuszy o dalszych perypetiach Lei, Luke’a i Hana Solo. Film nakręcony za 11 mln dolarów zarobił 800 mln. Po co porzucać kurę, która znosi złote jaja? I właśnie dlatego wpadł na pomysł takiego numerowania kolejnych epizodów, które sugerowałyby istnienie wcześniejszych wydarzeń. I tak film z 1977 r. zyskał tytuł Nowa nadzieja i numer IV epizodu. Grający w pierwszej trylogii rolę Luke’a Skywalkera Mark Hamill wspominał, że w czasie pracy nad kolejnymi częściami tej trylogii George Lucas przedstawiał mu wizję powstania następnych trylogii liczących w sumie 18 odcinków!
Gwiezdny biznes
Imperium Lucasa rozrosło się. Powstawały kolejne epizody: Imperium kontratakuje w 1980 r. i Powrót Jedi dwa lata później. Reżyserię obu powierzył kolegom, a sam zajął się interesami. Założył własną firmę producencką Lucasfilm; studio, w którym pracuje się nad efektami specjalnymi Industrial Light and Magic, oraz LucasArt, zajmujące się grami komputerowymi. Lucas, który jest też świetnym biznesmenem wychowanym na popkulturze, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak osiągnąć jeszcze większe zyski. Wszystko, co powstało w ramach „Expanded Universe” musi posiadać licencję Lucasfilm. Od kilku lat dziennikarze zajmujący się biznesem zastanawiają się nad wysokością majątku Lucasa (przypomnę, że jest on także twórcą scenariuszy do sagi o Indiana Jonesie). Firma pilnie strzeże bowiem wszelkich informacji o finansach. Od czasu do czasu w prasie ukazują się przecieki ze spraw sądowych, które Lucasfilm wytacza z powodu naruszenia praw autorskich. Na przykład Motorola miała nieprzyjemności, ponieważ nazwała jeden ze swoich modeli „droid”, a nazwa ta została zastrzeżona ponad 20 lat temu. Inna firma, produkująca narzędzia chirurgiczne, reklamowała je w sposób zbyt przypominający miecz świetlny. Brzmi zabawnie? Nie dla prawników. George Lucas wrócił do reżyserii Gwiezdnych wojen pod koniec lat 90. I tak następne pokolenie ogarnął szał mocy Jedi, pięknej Amidali, zabawnych robotów i oczywiście złej strony mocy. W 1999 r. powstało Mroczne widmo jako pierwsza część całej sagi, która opowiada o dzieciństwie Anakina Skywalkera, późniejszego lorda Vadera. Trzy lata później na ekranach kin zobaczyliśmy Atak klonów, a w 2005 r. Zemstę Sithów. W 2012 r. George Lucas ogłosił, że ma zamiar przejść na emeryturę i za 4 mld dolarów sprzedał spółkę Lucasfilm koncernowi Disney. Lord Vader obok jelonka Bambi? Nie wszystkim fanom się to spodobało. Disney od razu zapowiedział powstanie kolejnej trylogii obejmującej trzy epizody. Disneyowskie Gwiezdne wojny , a więc epizod VII: Przebudzenie Mocy miał swoją amerykańską premierę 14 grudnia.
Przebudzenie Mocy
Atmosfera była umiejętnie podgrzewana. W sieci co jakiś czas pojawiał się kolejny zwiastun, a każdy z nich po kilku dniach miał ponad milion wyświetleń. W gazetach i magazynach autorzy pisali o swojej miłości do świata Gwiezdnych wojen, z rozrzewnieniem wspominając dzieciństwo. Tym razem George Lucas nie maczał nawet najmniejszego palca przy produkcji filmu, przyjmując tylko rolę konsultanta. Reżyserią zajął się J.J. Abrams, znany z ostatnich Star Treków czy słynnego serialu Zagubieni. Akcja najnowszej części Gwiezdnych wojen rozgrywa się 30 lat po wydarzeniach opowiedzianych w Powrocie Jedi. Wprawdzie spotkamy postaci z tamtych czasów, ale bohaterowie będą zupełnie nowi. Scenariusz napisał Abrams oraz Lawrence Kasdan, który współpracował z Lucasem w czasie pisania scenariuszy do poprzednich epizodów. Zdjęcia kręcone były w Emiratach Arabskich, w Irlandii i studiach filmowych w Anglii. Do głównych ról Abrams zatrudnił nieznanych aktorów, powtarzając świadomie zabieg Lucasa z pierwszej powstałej trylogii. Oczywiście powrócą Harrison Ford, Mark Hamill i Carrie Fisher, czyli Han Solo, Luke Skywalker i księżniczka Leia. Jedynymi aktorami, którzy wystąpili we wszystkich siedmiu częściach Gwiezdnych wojen są Anthony Daniels i Kenny Baker. Grali – i wciąż grają – postaci najsłynniejszych robotów: R2-D2 i C-3PO. Przed nami więc kolejna trylogia, którą będziemy śledzić przez kolejnych kilka lat, przemysł będzie czerpał niebotyczne zyski, kulturoznawcy będą pisać kolejne książki i rozprawy naukowe, a miecz świetlny osiągnie potwierdzi nieśmiertelność.