Bo nie chodzi tu wcale o komunały typu „papież Polak”, lecz o głęboką wizję polskości, obecną w myśli świętego. Wizję na miarę uniwersalną, gdyż pasterz Kościoła powszechnego stawia w niej naród w kategorii pojęć ogólnoludzkich.
Rzeczpospolita wielu narodów
W 1982 r. byłem w grupie rodaków uczestniczących w spotkaniu z Janem Pawłem II w rezydencji Castel Gandolfo. Zaśpiewaliśmy mu piosenkę do słów wiersza ks. Twardowskiego, zakończonego słowami „porucznik jak laleczka”. Jeden z nas żartobliwie przeprosił wtedy gospodarza za „niestosowne akcenty militarne” na pobożnym zgromadzeniu. „Dlaczego niestosowne?” – żachnął się papież. „Mój ojciec też był porucznikiem, legionistą, żołnierzem 1920 roku”. Dla Karola Wojtyły pozytywne skojarzenia z tradycyjnymi symbolami polskiego patriotyzmu były czymś naturalnym. Wychował się w ich klimacie, zresztą nawet w Castel Gandolfo mógł oglądać freski Jana Rosena, przedstawiające księży na polu bitwy: Kordeckiego i Skorupkę. Jego patriotyzm dzisiaj pewnie nazwano by „sienkiewiczowskim”, ale lepszym byłoby tu odwołanie do Słowackiego i jego arcypolskich „husarzy skrzydlatych”.
W książce Pamięć i tożsamość św. Jan Paweł pisze o tym, jak formowała się polska świadomość narodowa. „Naprzód, w okresie zrastania się plemion Polan, Wiślan i innych, to polskość piastowska była elementem jednoczącym: rzec by można, była to polskość «czysta». Potem przez pięć wieków była to polskość epoki jagiellońskiej: pozwoliła nam na utworzenie Rzeczypospolitej wielu narodów, wielu kultur, wielu religii”. Takie poczucie polskości bliskie było samemu autorowi. Choć urodzony w głębi Polski etnicznej – w Małopolsce, na ziemi dawnych Wiślan – uważał się za spadkobiercę i uczestnika tej kulturowej wielości. „Nawet i tu – wyznaje w innym miejscu książki – może nawet w Krakowie bardziej niż gdziekolwiek, czuło się bliskość Wilna, Lwowa i Wschodu”.
Ten „jagielloński” wymiar polskości jest dla Jana Pawła II synonimem polskości jako takiej. Przy czym – ważne zastrzeżenie – odwoływanie do kresowej symboliki nie ma tu nic wspólnego z rewizjonizmem granic politycznych. Chodzi o coś zupełnie innego: o przypomnienie czasów polskiej świetności. Bo polskość, widziana oczami papieża, „to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie”. Ale ta wielość i ten pluralizm niewiele mają wspólnego z ich dzisiejszym potocznym rozumieniem, odwołującym się do modnego hasła „multi-kulti”. W Pamięci i tożsamości Jan Paweł II sięga po słowa z zupełnie innego słownika, nie wahając się wręcz mówić o „teologii narodu”.
Mit i zadanie
Dla papieża naród jest zbiorowym wyrazicielem pewnych wartości. Owe wartości w każdym narodzie wyrażają się w sposób specyficzny i niepowtarzalny, jednak wszystkie razem zakorzenione są w najgłębszym źródle wszelkich wartości, czyli w Bogu. Tak rozumiany naród nie jest tylko zbiorowiskiem ludzi o odmiennych obyczajach i języku, lecz przede wszystkim stanowi miejsce objawiania się uniwersalnych cnót w partykularnej kulturze.
Pojęcie „teologii narodu” może budzić opory w ludziach uczulonych na złowrogie dziedzictwo dwudziestowiecznych nacjonalizmów, łączących to, co „narodowe”, z tym, co „religijne”. Kiedy nacjonalista mówi o Bogu, czyni to wyłącznie po to, by absolutyzować naród. Tym samym stawia go na miejscu przynależnym tylko Istocie Najwyższej. „Degradując” zaś Boga do funkcji podpory i uzasadnienia istnienia narodu – w istocie czyni to pojęcie pustym. Karol Wojtyła, wynosząc podobnie wysoko pojęcie narodu, umiejscawia go jednak w całkiem innym kontekście. Zakorzeniony w Bogu naród to wspólnota, którą tworzy siła przyciągania w wolności. Bez przymusu, bez negacji i wykluczania, samą mocą miłości między ludźmi i piękna tworzonej przez nich kultury.
Ale takiej Polski nigdy nie było – odpowie sceptyk. Także w czasach jagiellońskich. To prawda. Jednak św. Jan Paweł, realista jeśli chodzi o sprawy społeczne, jako teoretyk „teologii narodu” nie mówi o bycie realnym, lecz wyobrażonym. Bo „polskość jagiellońska” jest dlań mitem, czyli dziedzictwem, ale też nieustającym zadaniem. Postulatem powodującym stałe napięcie między szlachetnymi dążeniami licznych Polaków, przedstawicielami następujących po sobie pokoleń, a realiami historii, w której uczestniczą.
Chętnie przywoływanymi przez papieża przykładami owego napięcia są dwa historyczne akty: unia lubelska 1569 i unia brzeska 1596. Oba zawarte zostały w stuleciu zwanym dziś złotym wiekiem polskiej historii. Hasło „wolni z wolnymi, równi z równymi”, zapisane w dokumencie, którego mocą Polska wiązała się z Litwą w jeden organizm państwowy (unia lubelska), przyświecało też twórcom połączenia Kościołów Zachodu i Wschodu (unia brzeska). Ten ideał nie zawsze był jednak realizowany. Szczególnie unia brzeska nie spełniła pokładanych w niej nadziei: zamiast postulowanej jedności zrodziła podziały i spory z prawosławiem, spychała też własnych wyznawców do poziomu obywateli Rzeczypospolitej drugiej kategorii. Autor Pamięci i tożsamości pisze o trudnej drodze, jaką przechodziły podobne projekty narodowe: „Wiek XVII, zwłaszcza druga jego część, odsłania pewne znamiona kryzysu zarówno w polityce – wewnętrznej i międzynarodowej – jak też w życiu religijnym. Z tego punktu widzenia obrona Jasnej Góry w 1655 roku ma nie tylko charakter pewnego cudu historycznego, ale także może być interpretowana jako ostrzeżenie na przyszłość. Jeżeli Polacy zawinili w czymś wobec Europy i ducha europejskiego, to zawinili przez to, że pozwolili zniszczyć wspaniałe dziedzictwo XV i XVI stulecia”.
Jan Paweł II a narodowy spór
Jan Paweł II jest tu surowym krytykiem narodu, z którego sam pochodzi. A przecież zdaje się mówić: zawiniliśmy, bo byliśmy za mało polscy. To zasadnicza różnica, stawiająca patriotyzm papieża w opozycji do obu stron naszego, ciągnącego się od pokoleń, narodowego sporu. Przeważnie na niskim poziomie, niestety. Podczas gdy jedni, ci „z lewej”, każą nam się wstydzić za to, że jesteśmy polscy za bardzo, drudzy, ci „z prawej”, w ogóle nie dostrzegają powodów do poczucia historycznych win narodowych.
Żadnej z tych postaw nie można pogodzić z wizją patriotyzmu zaprezentowaną przez Jana Pawła II. Jednak, mimo zewnętrznego hołubienia pamięci o „polskim papieżu”, w umysłach Polaków zwycięża płytka logika sporu „prawicy” z „lewicą”. Zauważa to również autor Pamięci i tożsamości, gdy pisze: „Jagielloński wymiar polskości przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym”.
Wydaje się, że słowa te są jeszcze bardziej aktualne dziś, dziesięć lat po śmierci świętego. Polskie myślenie o patriotyzmie stało się zakładnikiem rozpanoszonej walki, jaką toczą pomiędzy sobą zwolennicy różnych partii lub różnych tytułów gazetowych. Jedni, przypisując sobie wyłączność na patriotyzm, wykluczają z polskości drugich, ci z kolei, by pognębić „patriotycznego” przeciwnika, kpią z patriotyzmu jako takiego lub też dezawuują jego wartość, oskarżając o szerzenie ksenofobii, a nawet zbrodnicze intencje. Żałosnym obrazem tych podziałów są obchody Święta Niepodległości, które miast być wyrazem narodowej dumy, od kilku już lat są pokazem narodowych frustracji. Ich owocem są uliczne burdy, agresja w słowach i czynie.
Mit „polskości jagiellońskiej”, odwołujący się do czasów narodowej wielkości, nie jest opowieścią frustratów przepełnionych roszczeniowością i poczuciem rewanżyzmu, nie pasuje też do bluźnierczych kpinek i pedagogiki wstydu, jakie serwują nam lewicowe media. W ogóle nie służy do wytykania komukolwiek czegokolwiek. Raczej tylko przypomina: popatrzcie, rodacy, na czasy, w których byliśmy wielcy – siłą naszych szabel i naszej wspaniałomyślności.