Wśród biskupów dojrzewa świadomość, że rodzina wymaga wsparcia, umacniania i towarzyszenia właśnie – i to na wszystkich etapach, począwszy od przygotowań do małżeństwa poprzez kolejne etapy życia małżeńskiego i rodzinnego. Co bowiem istotne, o towarzyszeniu nie mówi się na synodzie jedynie w kontekście osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, ale także w odniesieniu do zwyczajnych rodzin, które starają się żyć w zgodzie z nauką Kościoła i czerpią z tego autentyczną radość. W związku jednak z tym, że nie ma rodzin „bezproblemowych” warto wzmocnić w nich poczucie, że duszpasterze towarzyszą im na ich drodze.
To wspaniale, że istnieją poradnie rodzinne, ale przecież w większości wypadków przychodzą tam już pary (czy pojedynczy małżonkowie) z problemami, czasami w sytuacji kryzysowej lub beznadziejnej. Jak to ujął jeden z konsultorów „nie jest sztuką tylko leczenie poranionych rodzin, ale należy tym zranieniom zapobiegać”. Jak? Oto jest pytanie.
Zanim powiem: tak
Jedną z odpowiedzi narzucających się uczestnikom synodu, jest słuszne wołanie o „autentyczne kursy przedmałżeńskie”. To ważne, bo wiadomo, że gros uczestników takich przygotowań myśli jedynie o zdobyciu formalnego zaświadczenia umożliwiającego zawarcie sakramentu. Wiadomo też, że wiele spośród takich par – dotyczy to i świata, i Polski – ma już za sobą wspólne życie przed ślubem, niekiedy także wcześniejsze doświadczenie bycia w jakimś (czasami niejednym) związku. Jak dotrzeć do nich z przesłaniem Kościoła o małżeństwie? W jaki sposób wyzwolić pragnienie wytrwania w związku stałym, wiernym, otwartym na potomstwo? Jakiego używać języka, by dostosowując go do współczesnych realiów – ekonomicznych, kulturowych, mentalnościowych – nie utracić nic z niezmiennej istoty, którą należy przekazywać? Jak przygotować prowadzących kursy przedmałżeńskie, by byli słuchani i rozumiani; by mogli porwać chrześcijańską wizją rodziny także tych wcześniej wobec Kościoła zdystansowanych, sceptycznych, kontestujących?
Stawiano te pytania. Na szczęście. Na razie pozostały bez odpowiedzi, bo nie ma cudownej recepty. Ale ważne jest, że dostrzeżono problem. Problem właściwego, a więc zrozumiałego i owocnego towarzyszenia: to jest i wyzwanie, i konieczność. Ale także piękna misja, którą, jak mi się wydaje, trudno będzie twórczo realizować bez zdecydowanie silniejszego zaangażowania świeckich. To oni mogą dopomóc księżom, biskupom, duszpasterzom w poznaniu dzisiejszych potrzeb, oczekiwań i marzeń młodych ludzi. W tym także ich uprzedzeń wobec małżeństwa w ogóle, bowiem, jak wskazywano, narasta zjawisko „ucieczki od instytucji”, co przejawia się m.in. we wzroście liczby par żyjących ze sobą na stałe, ale niechcących zawrzeć małżeństwa religijnego ani nawet cywilnego. Takie rozpoznania – dotyczące także języka, jakim młodzi mówią o uczuciach, miłości, seksualności – a w ślad za nim wypracowanie adekwatnego stylu przekazu, jest absolutnie niezbędne. W przeciwnym razie drogi większości młodego pokolenia oraz Kościoła będą się rozchodzić.
W pracy na rzecz właściwego przygotowania narzeczonych do małżeństwa świeccy muszą poczuć większą odpowiedzialność za Kościół, ale i większe przyzwolenie i zachętę ze strony Kościoła instytucjonalnego. Po synodzie powinien więc rozpocząć się czas intensywnego – wspólnego! – poszukiwania konkretnych rozwiązań.
Ponowne związki
Synod nie zmieni nauczania Kościoła ani nie da ostatecznej odpowiedzi w kwestii udzielania Komunii św. osobom rozwiedzionym, żyjącym w nowych związkach – takie jest przekonanie większości ojców synodalnych. Trzeba jednak podkreślić, że temat ten – „kluczowy” dla głównych światowych i polskich mediów – wzbudził wśród uczestników zgromadzenia gorącą dyskusję.
O tym, że osoby żyjące w powtórnych związkach małżeńskich nie powinny uważać się za odłączone od Kościoła, choć – nie będąc w stanie łaski uświęcającej – nie mogą przystępować do Komunii św., przypomniał m.in. abp Stanisław Gądecki.
Zmiana doktryny nie wydaje się możliwa, tymczasem przyjęcie sugestii niektórych biskupów musiałoby de facto to właśnie oznaczać. Powrócił na przykład temat zaproponowanej przez kard. Waltera Kaspera „drogi pokutnej”, a więc możliwości zezwolenia na przyjęcie przez osoby żyjące w drugim związku Komunii św., po decyzji biskupa, który – w odniesieniu do konkretnego przypadku – mógłby orzec, że taka pokuta już się dokonała. Wielu ojców synodalnych wskazywało, że w Kościele trzeba nie tylko doktryny, ale i „medycyny” leczącej rany. Pytanie tylko, czy zezwolenie na przyjęcie Komunii św. osobom żyjącym w grzechu cudzołóstwa byłoby jakimkolwiek leczeniem, czy sprzeniewierzeniem się nauce Kościoła przez jego pasterzy? Chrystus mówił przecież: „Idź i nie grzesz więcej”... Owa medycyna, a więc i Franciszkowy wątek „szpitala polowego” winien w moim pojęciu przekładać się nie na pokusy zmiany doktryny, lecz jeszcze większą troskę duszpasterską wobec osób żyjących w ponownych związkach; na owocne uświadomienie im, że nie są wyłączone z Kościoła i zachęcanie, by korzystali z maksimum tego, co Kościół oferuje osobom żyjącym w takiej sytuacji.
Także i tu ważny jest wynikający z empatii styl i język Kościoła. Zdecydowane „nie” wobec zmian doktrynalnych nie musi oznaczać dystansu czy chłodu wobec konkretnych osób, których Kościół nie dopuszcza do Eucharystii. One także wymagają – a często bardzo tego chcą – by im towarzyszyć, rozumieć ich sytuację, także ich żal i wyrzuty sumienia; ich szczerą chęć bycia w Kościele.
Adhortacja!
Co tu kryć: słychać wciąż w Kościele głosy zaniepokojenia i troski o to, co będzie owocem synodu. Biorąc pod uwagę różne „odśrodkowe” opinie, bardziej lub mniej stanowczo optujące za zmianą doktryny, wydaje się to zrozumiałe. Chodzi o jednoznaczność, i to nie tylko w odniesieniu do kwestii Komunii dla rozwodników czy nauczania Kościoła o homoseksualizmie. Pojawiła się oto idea, by wobec różnych kontekstów kulturowych, w jakich żyją rodziny (czy w przeszłości ten kontekst był bardziej „jednolity”?) dopuścić zróżnicowanie kościelnego nauczania. Do tego dochodzi dość dowolne niekiedy pojmowanie pojęcia Bożego miłosierdzia.
Osobiście jednak jestem spokojny. Duch Święty czuwa. Jakkolwiek Franciszek chce rabanu, to nie po to, by rozbijać Kościół, lecz dlatego, by po twórczym fermencie, swobodnej wymianie zdań i wysłuchaniu braci w biskupstwie (a wcześniej: przeanalizowaniu ankiet z całego świata) znaleźć właściwe środki dla wzmocnienia Kościoła w jego „doczesnym pielgrzymowaniu”. To prawda, drogi są niełatwe, pełno na nich zakrętów, niektórzy się gubią, inni wloką się gdzieś w ogonie bardziej lub mniej poturbowani. Ale Kościół, „szpital polowy”, opatruje rany, zachęca i wzmacnia, a przede wszystkim – nie zmienia celu pielgrzymki!
Wobec rozbieżności zdań na temat doktryny Kościoła w paru kwestiach oczekiwałbym jednak papieskiej adhortacji, a więc dokumentu, którym zazwyczaj mocą papieskiego autorytetu „pieczętowano” tematykę synodu. Wydaje się to szczególnie ważkie w obliczu wielce wątpliwych z punktu widzenia doktryny praktyk niektórych Kościołów lokalnych, które de facto stosują wobec rozwodników pewne rozwiązania zgłaszane na synodzie w formie jedynie propozycji. Być może też dokument ten powinien zrekompensować, sygnalizowany np. przez abp. Hosera, brak odwoływania się ojców synodalnych do nauczania św. Jana Pawła II, poprzez wyraźniejsze przywołanie spuścizny „papieża rodziny”. Może to właśnie papież Franciszek okaże się tym, któremu uda się wyłożyć niełatwą, a niesłychanie istotną „teologię ciała” Karola Wojtyły w swoim specyficznym języku – głębokim, a zarazem prostym i zrozumiałym dla zwykłego człowieka?
Tak czy inaczej zachowuję spokój. Obawy co do owoców synodu muszą rozpraszać słowa Franciszka wypowiedziane pierwszego dnia obrad: „Chciałbym przypomnieć, że synod nie jest konferencją lub miejscem zebrań, nie jest parlamentem lub senatem, gdzie wypracowuje się uzgodnienia. Synod jest natomiast wyrazem życia Kościoła, to znaczy Kościoła podążającego razem, aby odczytać rzeczywistość oczyma wiary i z sercem Boga”.
Nadzieja
Choć synod dotyka także kwestii trudnych, budzi przede wszystkim nadzieję. Nie tylko dlatego, że pojawiło się na nim wiele budujących świadectw chrześcijańskich rodzin. Przede wszystkim dlatego, że zgromadzenie poświęcone „Powołaniu i misji rodziny w Kościele i świecie współczesnym” skłoniło nie tylko Kościół, ale cały ten świat do wielkiej debaty na temat rodziny. To nic, że dla większości mediów wątkiem najważniejszym była kwestia Komunii dla rozwodników. Myślę, że jednak udało się uświadomić światu, że bez kochających się rodzin trudno nie tylko wyobrazić sobie przyszłość Kościoła, ale wręcz dalsze losy cywilizacji. Dlatego ten synod ma dla mnie znaczenie nie tylko „wewnątrzkościelne”.
Inna sprawa, czy wobec współczesnych tendencji kulturowych, mocno sceptycznych wobec nauczania Kościoła, ktoś zada sobie trud, by „zuniwersalizować” jego nauczanie o miłości i rodzinie. Czy ktoś wydobędzie z tego depozytu piękne, humanistyczne przesłanie, które przecież może służyć także ludziom będącym z dala od Kościoła – ratując kobiety i mężczyzn przed niepotrzebnymi ranami i ukazując piękno rodzinnego życia?