Tak swoją opowieść rozpoczynają Karolina i Adam Warzochowie. „Zrobić dialog” to coś więcej niż pogadać podczas smażenia naleśników albo domowych porządków, nawet gruntownych. „Zrobić dialog” to usłyszeć swojego współmałżonka, nawiązać z nim relację serc i na całą „pogawędkę” nałożyć Boży filtr. Hasło „małżeński dialog” znajduje się w słownikach członków Domowego Kościoła, który jest małżeńsko-rodzinną gałęzią Ruchu Światło-Życie (popularnej oazy). Kryje się pod nim zobowiązanie do comiesięcznej rozmowy małżeńskiej w świadomości obecności Pana Boga. To czas, kiedy podejmuje się najważniejsze decyzje, rozmawia o trudnościach, ale też, tak po prostu, buduje wzajemną miłość, bliskość i zaufanie.
To nie przemarsz wojsk
Karolina i Adam, 19 lat małżeńskiego stażu, troje dzieci, dialogują od 15 lat. – Jak widać z obliczeń, pierwsze cztery lata naszego związku, wypełnione studiami zaocznymi, pracą zawodową, rodzicielstwem, budowaniem domu, były czasem trudnym, intensywnym, w pośpiechu – opowiadają. Codzienne komunikaty o podziale rodzinnych obowiązków wyrugowały rozmowy o jakości małżeństwa i miłości. Efekt? Pierwszy poważny kryzys, poczucie niezrozumienia i osamotnienia. – Daliśmy się złapać w pułapkę codzienności. I co z tego, że przed ślubem dużo ze sobą rozmawialiśmy, mieliśmy te same pragnienia, oczekiwania, cele? W ferworze walki o utrzymanie rodziny i rodzicielskim zabieganiu, straciliśmy kontakt ze sobą. Dlatego, gdy po tych chudych latach trafiliśmy do Domowego Kościoła, z zachwytem podeszliśmy do dialogu. Wreszcie był czas porozmawiać o tym, co dla nas naprawdę ważne. To było cudowne znów się wzajemnie odkrywać, otwierać, przebaczać – wspominają Karolina i Adam. Ale po roku wspaniałych dialogów, przyszła pokusa udoskonalania związku. – Niestety, zaczęliśmy od poprawiania tej drugiej strony. Pojawiły się prośby, sugestie, złote rady dla współmałżonka. I co z tego wynikło? Dialogowy dołek, a po nim kolejny kryzys – przyznają. Diagnoza? Nie doczytali w materiałach formacyjnych, czym dialog małżeński… nie jest: przemarszem wojsk, odbijaniem piłeczki pingpongowej, rozrachunkiem sumienia współmałżonka, zebraniem sprawozdawczym. Kiedy po kryzysie zabrali się do dialogu od nowa, zaczęli się do niego przygotowywać. Żeby nie był to czas rozrachunków ze współmałżonkiem, zaczynali go od sakramentu pojednania, Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu. – Po porządnym rachunku sumienia jakoś żadna ze stron nie miała odwagi, żeby chwycić za kamień – żartują.
Krok po kroku
Basia i Lesław Brzezińscy, przyjaciele Warzochów, mieli chyba trochę łatwiej. Wyrośli w oazowej młodzieżówce. Formacja w Domowym Kościele była dla nich naturalną kontynuacją. Tak opowiadają o dialogu małżeńskim: – To niezwykły czas, kiedy jesteśmy my i Pan Bóg. – Zapalamy świecę i modlimy się do Ducha Świętego, by otworzył nasze serca i uszy. Czytamy fragment Pisma Świętego i dzielimy się nim. Pan Bóg podpowiada nam w swoim słowie, o czym powinniśmy podyskutować, często odsłania problemy, które były dla nas zakryte. Nie przerywamy sobie. Zawsze staramy się powiedzieć miłe słowo, podziękować za dobro, które wydarzyło się od ostatniego dialogu – uzupełnia Basia. Spotkanie serc kończy się zwykle zadaniem tzw. reguły życia. To propozycja pracy nad sobą na najbliższy miesiąc. Małżonkowie mogą nawzajem zadawać sobie reguły, oczywiście w duchu miłości i dla dobra całej rodziny, a nie po to, by skroić żonę czy męża na swoją miarę. Przykłady? – Z natury jestem wybuchowa, czasem trzaskam drzwiami. Dlatego kiedyś moją regułą było, aby w najbliższym miesiącu nie krzyczeć na dzieci, ale rozmawiać z nimi spokojnie. Z kolei Lesiu bardzo lubi dawać gotowe recepty na każdy problem świata, co dla kobiet, czyli mnie i dwóch dorosłych córek, jest irytujące. Poprosiłam go więc, aby spróbował ograniczyć swoje dobre rady – śmieje się Basia.
Zdarza się, że Brzezińscy zapraszają na dialog swoje dzieci. Wspólnie rozmawiali m.in. o korzystaniu z mediów i pieniądzach. – Roszczenia finansowe dzieci rosną wraz z ich wiekiem. Na jednym dialogu powiedzieliśmy im, ile zarabiamy, jakie mamy stałe wydatki i ile zostaje na utrzymanie rodziny. Wspólnie zastanawialiśmy się, jak zagospodarować te pieniądze – wspominają.
Apetyczna pogawędka
Ciekawą i wartą polecenia pozycją jest Karta Rozmowy Małżeńskiej – nietypowa książka, przypominająca restauracyjne menu. Zaczyna się od przystawek, czyli zestawu pomysłów na rozpoczęcie małżeńskiego dialogu. Potem mamy dania główne, czyli kompozycję tematów, których zdecydowanie nie warto zamiatać pod dywan, ale przegadać. Znajdziemy tu takie wątki jak komunikacja, celebracja rodzinnych uroczystości, finanse, wychowanie dzieci, teściowie, współżycie i wiele innych, także nieoczywistych. Na końcu menu znajduje się lista deserów, czyli propozycje, jak zakończyć dialog, aby był z niego stuprocentowy zysk. Co ciekawe, autorami Karty nie są restauratorzy, ale ekonomista i budowlaniec, Agata i Modest Aniszczykowie, rodzice dwójki dzieci. Książkę dedykują wszystkim małżeństwom, nie tylko należącym do Domowego Kościoła. „Na każdym kroku widzimy, że codzienność przygniata relacje. Winą za kilkadziesiąt procent rozwodów obarczamy zaniedbanie komunikacji. Żona i mąż przestają rozmawiać” – diagnozuje autor Karty.
Celebracja i oczyszczenie
Powodów braku dialogu małżeńskiego jest sto albo i więcej. Jednym z nich może być zagwozdka, jak to zrobić, by nie było śmiesznie i dziwacznie. – Znamy małżeństwa, które na najważniejsze tematy rozmawiają ze sobą przy okazji, mimochodem. Dla innych jest to trudne albo po prostu chcą, żeby czasem było bardziej odświętnie – mówią Agata i Modest. – Dialog małżeński jest dla nas celebracją rozmowy – dzielą się Basia i Lesław. – Nie tylko dlatego, że wiemy, że jest z nami Pan Bóg. To czas wspólnej modlitwy, oczyszczenia relacji, przeproszenia. Takim chwilom należy się coś lepszego niż pośpiech podczas smażenia naleśników – dodają. Podobnie myślą Karolina i Adam Warzochowie. – Dialog to nasza „randka”. Ubieramy się ładnie, parzymy kawę w ulubionych kubkach, zapalamy świece – wymieniają.
Wszyscy zgodnie przyznają, że warto zarezerwować na dialog godzinkę lub dwie i unikać go w sytuacji krańcowego zmęczenia. – Adam pracuje na zmiany, więc nie możemy gadać po nocnej służbie. Kiedyś odbyliśmy taki ekstremalny dialog. Zapytałam go: „I co tam u ciebie słychać?”. Cierpliwie czekałam na odpowiedź. Po 10 minutach milczenia po drugiej stronie stołu rozległo się chrapanie! – śmieje się Karolina.
Przezroczystość
Jeśli zatroszczymy się o „okoliczności zewnętrzne” i dobrze nastawimy swoje serce, jest szansa, że na dialogach staną się cuda. – Nie zawsze jest idealnie, ale mamy doświadczenia cudownych dialogów, w których byliśmy tak blisko siebie, otwarci do końca, przezroczyści dla siebie nawzajem – opowiadają Warzochowie. – Trudno wyrazić to słowami, ale tak przeżyte dialogi budują naszą miłość. Od dwóch lat zapisujemy na dialogu ważne odkrycia i decyzje, jakie podjęliśmy. Potem łatwiej wrócić do pewnych kwestii, zobaczyć, jak nam idzie, co się powiodło, a co nie było najlepszym pomysłem.
Ciekawe podejście do dialogu mają też Aniszczykowie. – Dialog to szansa, by nadać nowe znaczenie sformułowaniu „ciche dni”. Przecież po dobrej rozmowie nastają ciche dni. Bo rozumiemy się bez słów – przekonują.