Koszę trawnik. Sytuacja jeden na jednego z sąsiadem, który nie chodzi do kościoła. Czy to dobry moment na religijną pogawędkę?
– Nie! Rozmowę o Panu Bogu wprost zaczynamy wtedy, gdy się na to wcześniej umówimy. Tzn. ktoś chce się od nas czegoś dowiedzieć, przychodzi, siadamy i rozmawiamy. To sprawy bardzo subtelne i kontekst musi być proporcjonalnie delikatny. Nie powinniśmy agitować, upominać, napadać na człowieka. Lepszą robotę zrobi świadectwo naszego życia.
Dawanie świadectwa czasem blokuje. Nie jestem święta i inni to widzą.
– Słabość jest wpisana w naszą naturę, ale chrześcijanin to człowiek, który upada i wstaje. Nie mogę wprawdzie zaświadczyć moim upadkiem, ale zawsze powstaniem, słowem „przepraszam”, zadośćuczynieniem i refleksją. To wspaniałe świadectwo, jeśli nawet po czasie przyznam: „Wiesz, w tamtej rozmowie powiedziałam to i to. Nie miałam tych spraw przemyślanych. Teraz mam inne zdanie i chcę odwołać moje wcześniejsze opinie, bo wprowadziłam cię w błąd. W sumieniu wiem, że to było złe”. Zatem nie starajmy się być nieskazitelni, ale refleksyjni, uważni, pokorni.
Szczególne cechy katechisty. Są takie?
– Wypływające z wiary przynaglenie w sercu, by świat wokół mnie był bardziej Boży. To pragnienie jest matką wynalazków, czyli daje mi inicjatywę i podpowiada sposoby ewangelizacji. Przygotowanie do apostolstwa i poznanie sposobów apostolstwa to jedno. Ale nie łudźmy się, że ten arsenał nam wystarczy. Trzeba go mieć w zanadrzu, ale korzystać z niego twórczo i z miłością.
Czyli nie ma recepty?
– Nie ma. Nie mogę dać jednego przepisu, jak rozmawiać z człowiekiem. Nie wiem, o co zapyta i jak zareaguje. Ważne, żebym była uczciwa i wierzyła, że Duch Święty mnie natchnie, co mam mówić. Muszę też kochać drugiego człowieka i w imię tego uważać, by go nie zdusić, nie stłamsić, być cierpliwą.
Cierpliwość jest wielką cnotą.
– Ależ tak! Bardzo dużo rujnujemy w ewangelizacji przez niecierpliwość. Tak bardzo chcemy dobrze, że ciągniemy człowieka do wzrostu za uszy, a to zawsze jest gwałt. Pan Bóg czeka na nas od początku świata aż do paruzji. Naśladujmy Go nie tylko w miłości, ale też w detalu tej miłości, jakim jest wyrozumiałość, a nie od razu krytycyzm i ocena. Człowiek ma prawo głupio żyć, gdy nie ma żadnych danych, bo ma takie środowisko lub jest zamknięty na orędzie Boga. To oczywiste, że nie chce zaraz się podnieść, bo to trudne i skomplikowane. W starożytnym Kościele – i dziś też – katechumenat trwał określony czas, bo nawrócenie to długi proces, który pociąga za sobą konsekwencje dla całego życia. Nawrócenie to też wydarzenie społeczne.
Społeczne?
– Człowiek żyje w relacjach. Jeśli są niezdrowe, grzeszne, człowiek musi je zakończyć, ale w sposób etyczny. Uzdrowienie nie odbywa się automatycznie: dzisiaj rozmowa z katechistą, a jutro, jak ręką odjął, wszystkie złe relacje odcięte. Potrzeba światła Ducha Świętego, by wiedzieć, jak to zrobić z miłością, nie raniąc nikogo wokół.
Skonfrontujmy to z prawdziwą sytuacją. Wierząca rodzina mówi do swojej przyjaciółki, która właśnie się rozwiodła: „Nie przychodź do nas, bo gorszysz nasze dzieci”.
– Uzdrowienie nie polega na wysłaniu komunikatu: „Wiesz co, nie będę już z tobą gadać, bo jesteś dla mnie okazją do grzechu”. Bo czy takie postawienie sprawy wypływa z miłości do drugiego człowieka? Myślę, że lepiej stworzyć klimat do ciepłej i serdecznej rozmowy. W tej konkretnej sytuacji warto się zainteresować, co było powodem rozwodu, dlaczego tak się stało. Nie bójmy się tak bardzo o dzieci. Tłumacząc im sytuację w rozumny sposób, możemy je ochronić. Poza tym, jeśli w domu jest Bóg, atak zła z zewnątrz mu nie zaszkodzi. Niech więc ta osoba do nas przychodzi, bo to ona może się zarazić naszą miłością! Oczywiście, że są sytuacje, kiedy trzeba działać od razu i mechanicznie odcinać dziecko np. od nałogów, od tego, co je w danym momencie może przerastać, ale co do zasady kategoryczne komunikaty nie są dobre. Mamy taką ułomność, że chcemy dobrze, ale działamy na skróty i wylewamy dziecko z kąpielą, bo skróty zawsze bolą i kaleczą. Złem nie jest człowiek, ale to, co on zrobił. Trzeba odróżniać zło od osoby.
Skoro nawrócenie ma kontekst społeczny, to jest to prosta droga do raju…
– Gdybyśmy wszyscy naprawdę w to uwierzyli, to jutro mamy paruzję. Nie ma nic więcej do roboty. Jest szczęście, jest pełnia.
Czy da się przyciągnąć do Pana Boga kogoś, kto ma to w nosie?
– Da się, bo to nie zależy od nas. Bóg interesuje się każdym, za każdego oddał życie i ten punkt widzenia jest prawidłowy. To tylko kwestia czasu i miłości, za którą kryje się umiejętność oddziaływania.
Kluczem do nawrócenia jest miłość?
– Tak.
„Bóg cię kocha”? Taki slogan…
– Nie mówiłabym od razu o Bogu. Byłabym dobra. Dobro to najbezpieczniejszy refleks Bożej miłości i obecności. Na tym moście dobra w człowieku zrodzi się ufność, wdzięczność i może zacznie zadawać głębsze pytania.
Skąd ty to masz?
– Na przykład. Bóg się nie narzuca, dlatego mówię, żeby wstępnej ewangelizacji nie zaczynać od rozmowy o Bogu. Nie wiemy, na ile dany człowiek jest Nim zachwycony, na którym miejscu stawia Go w swoim życiu. Miłość bliźniego domaga się szacunku, liczenia się z drugim. Tym szacunkiem jest zrobienie człowiekowi miejsca w moim sercu. Przyjęcie go takim, jakim on jest. Apostolstwo to nie pouczanie, ale pedagogia, czyli łagodne towarzyszenie, które zakłada, że życie jest zróżnicowane, wielopoziomowe. A paidagogos to ten, kto prowadzi do nauczyciela. Na szczęście nauczycielem jest Chrystus, nie my.
Uspokajająca perspektywa.
– Oczywiście! Czasem się boimy, że jeśli za mało powiemy, to człowiek się nie nawróci. Nie bój się! Nawrócenie nie zależy od ciebie, ale od Boga. To jest łaska! Bądź spokojny i… pokorny. Nawet nie wiemy, jak wiele chcemy sobie przypisać – że to moja modlitwa, moja rozmowa, moje wstawiennictwo… Pewnie, że sporo zależy od twojego zaangażowania, ale nie wszystko, nie decydująco.
Wspomniała Siostra, że nie ma uniwersalnego przepisu na ewangelizację, ale zachęcając do udziału w Studium Katechumenalnym, napisała Siostra, że chcecie towarzyszyć katechumenom w „nowy i mniej konwencjonalny sposób”. Co to znaczy?
– Nowość i niekonwencjonalność nie nauczanie wprost. Oczywiście, czasem trzeba coś wyjaśnić od A do Z, ale chcemy nie tylko przekazać wiedzę, ale stworzyć warunki, wysłuchać. Chcemy być maksymalnie ku człowiekowi i naśladować w tym Pana Boga, który nigdy nie zniewala i nie zmusza, ale ma czas. Chcemy nie dziwić się grzechom, które ten człowiek ma w swoim „dorobku” i pozwolić mu swobodnie wygarnąć skargi i zażalenia nawet na chrześcijan, na Pana Boga i wszystkich świętych. Wracamy do cierpliwości. Kiedy do katechumenatu przychodzi nowa osoba, nie trzeba od razu porządkować jej życia, zakładać, że w najbliższą Wielkanoc przyjmie chrzest. Życie duchowe jest nieprzewidywalne i nigdy nie mamy takiej pewności. Nie wiemy, jak sobie poradzi z zawierzeniem Bogu i ze swoim „kontekstem społecznym” .
Jakie są etapy katechumenatu?
– Pierwszy to wstępna ewangelizacja, czyli porządkowanie życia, robienie w sercu miejsca dla Boga. Nie można Go przyjąć w bałaganie, gdyż byłoby to jak pokropienie śmietnika wodą święconą – wyparuje za kilka minut i nic z tego nie będzie. Wstępna ewangelizacja prowadzi do tego, że człowiek sam odkrywa, że Pan Bóg go kocha. Przyjmuje znak krzyża i Ewangelię. Drugi etap to poznawanie Chrystusa z pierwszej ręki, czyli właśnie z kart Ewangelii. Kim On jest? Jak działał? Co z tego wynika? Wtedy często rodzi się podziw dla Jezusa: „Ale ten Chrystus jest genialny!”. Podprowadzamy człowieka do tego, by zaczął pragnąć rzeczy zbawiennych i by stał się wrażliwy. Dla człowieka niewrażliwego najświętsze orędzie Chrystusa jest niczym. To tak jak jedna z nowin, o których można się dowiedzieć wszędzie. Wiadomości podają w „Polityce”, w „Gazecie Wyborczej” albo „Do rzeczy” czy w „Źródle”, ale nie wszędzie jest to ta sama nowina. Wrażliwość wiary pomaga rozróżniać. Jeśli katechumen zdecyduje się na przyjęcie chrztu, to bezpośredni czas przygotowania do sakramentu przypada na Wielki Post, który określa się jako czas oczyszczenia i oświecenia. Człowiek oczyszcza się z dystansu wobec Boga, a jego miejsce zajmuje pragnienie i światło, nadzieja, że tylko Jezus może mnie wybawić absolutnie z wszystkich kłopotów.
To pewnie przełom.
– I najlepsza terapia. Bóg pokazuje człowiekowi, kim on naprawdę jest. Pokazuje, że będąc ułomnym i grzesznym, człowiek nie był sobą. Przedstawia swoją „ofertę”, czyli jakie są perspektywy wynikające z życia blisko Niego. Człowiek zaczyna rozumieć, czym jest pascha – to życie bardziej „tu i teraz” z Bogiem niż „tam”, po drugiej stronie, gdzie był grzech i bylejakość. To też czas, żeby przestać rozpamiętywać i grzebać w swoich grzechach, ale je zostawić, bo Pan Bóg nie ma z grzechami nic wspólnego. On przecież nawet o nich nie pamięta. To właśnie znaczy uwierzyć w przebaczenie.
A po chrzcie?
– Rozpoczyna się okres mystagogii, czyli neofitatu. Młody chrześcijanin poznaje życie od strony powołania, wspólnoty, posług liturgicznych. Neofitat to pogłębione wtajemniczanie. Umownie trwa rok, ale tak naprawdę całe życie.
To nie po chrześcijańsku, ale trochę Siostrze zazdroszczę tego towarzyszenia.
– Coś w tym jest. Katechista ma łaskę „podpatrywania” Pana Boga. On do każdego człowieka podchodzi inaczej, dla każdego ma swój niepowtarzalny plan i sposób. To dla mnie ogromny zastrzyk pewności wiary, że Bóg działa. Bo człowiek, który nic nie wiedział, nie miał wprawy, wiedzy, nagle zyskuje intuicję, doświadcza Boga w wierze, widzi rozwiązania, które od Niego pochodzą. To znak, że On naprawdę działa.
Jak się samemu formować, by spróbować kogoś pociągnąć, a przynajmniej nie narobić bałaganu?
– Ważne jest moje prawdziwie chrześcijańskie odniesienie do człowieka. Zapis Ewangelii jest prosty, ale w codzienności przekonujemy się, że miłość bliźniego bez pomocy Jezusa to zadanie karkołomne. Widzimy, że brakuje nam wyrozumiałości, delikatności, szerokiego spojrzenia, że tak dużo psujemy brakiem ewangelicznego taktu. Owszem, pokazujemy prawdę, ale nie w ten sposób, co trzeba.
Totalna klapa i już się zniechęcam.
– Proszę się nie zniechęcać. Lepiej spróbować zaznaczyć jakąś wadę z humorem. I pamiętać, że miłość jest matką wynalazków. A miłość to nic innego jak miejsce w sercu dla drugiego człowieka, który nie przyjdzie do mnie jako święty. Wprawdzie będzie miał aureolę, ale jeszcze cierniową, i może mnie trochę pokłuć.
S. dr hab. Adelajda Sielepin, prof. UPJP2 – jedna z pierwszych sióstr należących do Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi Królowej Służebnic Chrystusa Obecnego (jadwiżanek), które powstało w 1990 r. przy kościele św. Marka w Krakowie. Misją zgromadzenia jest towarzyszenie dorosłym w drodze do Chrystusa i chrześcijańskiego życia. Siostra Adelajda jest wykładowcą akademickim i kierownikiem jedynego w Polsce Studium Katechumenalnego, które do 30 września prowadzi rekrutację (www.upjp2.pl).