Jeśli popatrzymy na kandydatów, trudno wskazać, z socjologicznego punktu widzenia, określony ich profil. Są to ludzie w różnym wieku (od kilkuletnich dzieci – w świetle prawa kanonicznego już siedmiolatek jest uznawany za zdolnego do podjęcia ważnej decyzji o przyjęciu chrztu – do osób w sędziwym wieku), z różnych grup społecznych, zarówno Polacy, jak i obcokrajowcy, mający rodziny i żyjący w celibacie. Tych, którzy przyjmą sakramenty, łączy jedno: w pewnym momencie poczuli dotyk łaski, nawet jeśli na początku nie potrafili tego tak nazwać.
Kto przychodzi?
Większość stanowią młodzi dorośli i ludzie w czwartej dekadzie życia. To osoby pracujące, czasem jeszcze studenci, mające wykształcenie różnego typu, chociaż u dominikanów bywały katechumenaty zdominowane na przykład przez informatyków. Część z nich nie ma problemu z mówieniem o sobie, stawianiem pytań i przedstawianiem wątpliwości, część jest zamknięta w sobie i oszczędna w kontakcie. Mimo to da się dostrzec, czy ktoś przyszedł tylko „odsiedzieć” określoną liczbę spotkań, czy rzeczywiście słucha i jest zaciekawiony. Tych ostatnich na szczęście jest większość.
Bywa też tak, że ktoś zadeklaruje chęć przygotowania, choć nie jest przekonany. Tu wiele zależy od mądrości prowadzących katechumenat, jednak ostatecznie decyduje zawsze kandydat. Zdarzyło się, że kobieta, która de facto rozbijała spotkania i wyjazdy rekolekcyjne, podczas adoracji doświadczyła czegoś, co sprawiło w niej zwrot o 180 stopni i wyzwoliło szczere pragnienie przyjęcia Chrystusa. Zdarza się i tak, że trzeba kandydata poprosić, żeby wrócił za jakiś czas, kiedy już będzie pewien, że chce się nawrócić i zaangażować. Teksty liturgiczne bliższego przygotowania, czyli te z okresu Wielkiego Postu, wiele mówią o potrzebie wyrażenia wiary w czynach i postawie. Jeśli tego brak, trudno dopuszczać kogoś do sakramentów.
Świadkowie
W dominikańskim katechumenacie przygotowujemy w tym roku do chrztu jedną osobę, druga to katechumen z zeszłego roku, który potrzebował dodatkowego czasu na decyzję. W Krakowie jest jeszcze jeden ośrodek prowadzący przygotowania do sakramentów wtajemniczenia, powołany przez archidiecezję, który współprowadzą jadwiżanki wawelskie. Koordynatorka tego ośrodka, s. Marzena Władowska, mówi, że co roku przygotowują około dwudziestu osób do chrztu. Podobnie jest i teraz. – Bywa, że przygotowujący się dojeżdżają, i to z daleka: Podhala, okolicznych miast i innych miejscowości. W Wielkim Poście, kiedy oprócz spotkania w tygodniu są jeszcze obrzędy w niedzielę, to oznacza, że dojeżdżają dwa razy w tygodniu. Mimo to wyrażają chęć osobistych spotkań, a nie tych online – mówi.
Osobiste spotkanie bardziej angażuje, więcej daje, ale też dążenie do niego pomimo niewygód jasno świadczy o poważnym traktowaniu przygotowania i zrozumieniu wagi wspólnoty.
Ona jest przestrzenią wzajemnego świadectwa i dzięki temu wsparcia w duchowej drodze. Można nawet mówić o swego rodzaju paradoksie katechisty – nie wiemy, kto więcej zyskuje na tych spotkaniach i rozmowach: przygotowywani czy towarzyszący w przygotowaniu. Czasem kiedy słucham kandydatów, czuję zawstydzenie, że tak bardzo brak mi gorliwości, której oni są świadkami. Bywa, że mają niesamowite intuicje, jeśli chodzi o rozumienie słowa Bożego (podczas spotkań jest czas na dzielenie), rozwój duchowy i modlitwę. Moje odczucia podziela także s. Marzena: – Przygotowywałam mężczyznę, który ze względów rodzinnych zwlekał kilka lat z przyjęciem chrztu – wiedział, że zostanie odrzucony przez bliskich, chciał być na to gotowy i przez kilka lat chodził już do kościoła. Kiedy zapytałam go, jak wygląda jego dzień, powiedział, że zaczyna od modlitwy Ojcze nasz i Credo, bo to określa jego tożsamość jako chrześcijanina. W południe modli się o pokorę, bo bez niej nie da się żyć mądrze, a wieczorem zawsze robi rachunek sumienia z dnia, który właśnie minął, „bo bez tego, siostro, nie da się żyć poważnie wiarą; bez tego nic się nie zmieni”. Dziękuje, prosi, przeprasza. Napisał sobie własną wersję pytań, opierając się na własnych słabościach i grzechach, z którymi ma największy problem, i zaczynał zawsze od niej.
I to mówił człowiek, który nie był wtedy jeszcze ochrzczony! Przyznam, że kied y słuchałam tej opowieści, czułam olbrzymi podziw dla Bożego działania w tym mężczyźnie, ale też zawstydzenie na myśl o letniości mojego życia wiarą. Dla mnie jest on też świadkiem znaczenia sakramentów – mógł się zatrzymać, zwłaszcza przy swojej sytuacji domowej, na samych praktykach, jednak pragnął chrztu. Działająca w nim łaska prowadziła go do pełni zjednoczenia, nie chciał zatrzymać się w pół drogi.
Wagę sakramentów też pięknie opisał jeden z kandydatów niedługo przed chrztem: „Siostro, już nie mogę się doczekać, żeby ugościć w sobie Jezusa!”.
A o tym, jak istotna jest Eucharystia, świadczy historia innego katechumena. Wychował się w niewierzącej rodzinie, ale któregoś dnia poczuł, że musi iść na Mszę. Zrobił to i chociaż mógł w niej uczestniczyć tylko przez swoją obecność, od tamtego czasu zaczął chodzić do kościoła regularnie i ostatecznie poprosił o chrzest. Tak na marginesie – to też piękny obraz tego, że Msza św. może być formą ewangelizacji i bardzo ważne jest to, jak jest ona sprawowana. Kto wie, kto siedzi w ławkach i co ta liturgia może zdziałać w jego sercu?
Przychodzą, bo…
Nasz katechumen, Beniamin, pracuje z osobami z niepełnosprawnością i do decyzji o przyjęciu chrztu poprowadziło go pragnienie bycia z nimi w głębszej jedności. Co tydzień jest na Mszach wspólnoty osób z niepełnosprawnością i ich przyjaciół jako opiekun. Po pewnym czasie odczuł wewnętrznie, że pozostaje jakby „obok” grupy, nie jest w stanie zjednoczyć się z nimi i nie dlatego, że czuł się odrzucony przez ludzi. Po prostu nie mógł w pełni uczestniczyć w tym, co dla nich jest najważniejsze. Przez ostatnie miesiące miałam okazję, ale i zaszczyt patrzeć, jak szczerze szuka Boga i angażuje się w spotkania. Było widać także, jak poruszył go obrzęd przyjęcia do katechumenatu i kolejne.
Siostra Marzena mówi o kilku generalnych trendach wśród przychodzących: dzieci lub wnuki z rodzin partyjnych oficjeli i komunistów, osoby wywodzące się z rodzin Świadków Jehowy (dla nich to niesłychanie trudna decyzja, bo najczęściej oznacza ona wykluczenie z rodziny i dotychczasowego środowiska), ci, których przyprowadziła miłość do drugiego człowieka i niekoniecznie chodzi o możliwość zawarcia ślubu kościelnego. Często świadectwo wiary narzeczonej, rzadziej narzeczonego, jest decydujące i to ono otwiera na działanie łaski. Bywają też osoby, którym w dzieciństwie odmówiono chrztu, na przykład z tego powodu, że rodzice nie mieli ślubu kościelnego.
W każdej opowieści jednak powraca motyw spotkania z Bogiem, Jego cichego wezwania. Łaska nigdy nie pozostaje bezczynna, szuka serc, w których może zostać przyjęta i zacząć owocować. Do decyzji o chrzcie może przyprowadzić duchowe doświadczenie, lektura Władcy Pierścieni (jeden z katechumenów zaczął od Tolkiena, a trafił do Ewangelii i na liturgię Kościoła, bo odkrył, jak wiele łączy jego ukochane książki z katolicyzmem…), cierpienie i doświadczenie niewystarczalności tego, co doczesne, pragnienie przynależności do wspólnoty, poszukiwanie prawdy.
Kluczowe jest, aby ci, którzy zostali przez łaskę poruszeni, znaleźli w Kościele dla siebie miejsce i zostali przyjęci. I byśmy mogli rosnąć razem ku pełni Chrystusa.