Nie płaczę po tęczy, tak samo jak nie rozdzierałam szat, kiedy stała na warszawskim pl. Zbawiciela. Dla mnie nie była ona oczywistym symbolem „lewaków i pedałów”. Chyba bliższe mojej wrażliwości były próby „ogrania” tęczy po katolicku – to w końcu biblijny symbol przymierza. Choć w tym przypadku może to być odczytywane jako „dopisywanie teologii”, w dodatku dość grubymi nićmi szytej – przecież radykalne konserwatywne portale biły na alarm, że „prawdziwa” tęcza ma siedem kolorów, a ta z pl. Zbawiciela ma sześć, czyli tyle samo, co flaga gejów i lesbijek.
Jeśli już mowa o szyciu grubymi nićmi, to jeszcze bardziej abstrakcyjnych argumentów użyła sama autorka instalacji Julita Wójcik, dopisując symbolowi tęczy znaczenie, którego ten nigdy nie miał, a które w dodatku brzmiało dość groteskowo. Bo droga od pojawiającego się na niebie po gwałtownym deszczu kolorowego łuku do symbolu równości i tolerancji dla homoseksualistów wydaje się być dość daleka. Być może autorka nie grała od początku w otwarte karty, ale z czasem, kiedy instalacja zaczęła wywoływać skrajne emocje, aż kilka razy zapłonęła, ubolewała: „Pragnę przypomnieć, iż spalenie TĘCZY było przestępstwem niszczenia mienia publicznego, agresywnym aktem homofobii skierowanym przeciwko innym ludziom oraz przeciwko dziełu sztuki”.
Punkt orientacyjny
Dla mnie „kwestia tęczy” miała raczej wymiar estetyczny – instalacja z kolorowych papierowych kwiatów wyglądała dość specyficznie na pl. Zbawiciela, przed historycznym kościołem, otoczona zabytkowymi kamienicami. Krótko mówiąc, pasowała tam niczym przysłowiowa pięść do nosa.
Szukając porównań dla tego osobliwego widoku, na myśl przychodzi mi znajdująca się zaledwie kilka ulic dalej osławiona palma na rondzie de Gaulle’a. Różnica jest właściwie jedna – palma już chyba na stałe wkomponowała się w miejską przestrzeń Warszawy, stając się niczym punkt orientacyjny na mapie stolicy. Egzotyczne sztuczne drzewo nie wywoływało też aż tylu emocji.
Pokolenie (ze) Zbawixa
Tęcza ze Zbawixa (bo tak właśnie zaczęto z czasem nazywać warszawski plac) ma jeszcze jeden wymiar – stała się pewnym symbolem zjawiska, o którym już zaczęły powstawać socjologiczne opracowania. Kolorowa instalacja była (jest?) niczym swoiste godło hipsterów – grupy młodych, wykształconych z wielkich ośrodków, trendsetterów, narzucających, co jest aktualnie modne, a szerzej kojarzonych z pokoleniem Y. Ludzie ci chętnie spotykali się właśnie w zasięgu „tęczuni”, jak się o niej pieszczotliwie mawiało na mieście. Bo i tęcza stała się w pewnym sensie punktem orientacyjnym, i trzeba to przyznać – nie tylko dla jej „wyznawców”, a pl. Zbawiciela z zagłębiem kawiarniano-klubowym szybko został przemianowany na „placyk hipstera”.
Tęcza jest fenomenem z jeszcze jednego powodu – dzieli nawet po demontażu. Jedni obwieścili „zwycięstwo Zbawiciela nad symbolem Sodomy i Gomory”. Inni zaczęli gorzko lamentować. Lewicowa działaczka Barbara Nowacka nazwała ten brak także „wyrwą, którą wszyscy mieszkańcy Warszawy czują i widzą” i porównała tęczę do... paryskiej wieży Eiffla. Korzystając z ostatnich chwil „tęczuni” hipsterzy robili sobie z nią ostatnie sweet-focie. Do pełni groteski brakowało tylko tego, żeby ktoś wpadł na pomysł stawiania zniczy po zdemontowanej instalacji.
Nie płaczę z powodu braku tęczy (tak jak nie płakałam wtedy, kiedy stała). Gdybym już miała uronić gorzką łzę, to raczej dlatego, że w moim odczuciu dla nas, katolików, demontaż tęczy nie jest żadnym zwycięstwem, a wszelkie okrzyki radości, jakie nastąpiły z tego powodu są przedwczesne. Dlaczego? Pokolenie ze Zbawixa nie znika bowiem wraz z postanowieniem władz stolicy. Ludzie, dla których instalacja z kolorowych kwiatków stanowiła ważny symbol, zostają. I nadal nie wiedzą, o co chodzi tym radykałom, którzy z wściekłością ciskali słowami (a czasem nie tylko) w ich „tęczunię”. Nadal nie rozumieją, dlaczego Kościół tak ostro sprzeciwia się ustawie o in vitro albo mieszkaniu razem przed ślubem. Katolicy często są dla nich niezwykle odległą grupą religijnych fanatyków, którzy wierzą w bliżej niezidentyfikowaną istotę, nazywaną przez nich Bogiem. Czy mają szansę zobaczyć, że ten Bóg jest miłosierny? To już zależy tylko od nas.