Logo Przewdonik Katolicki

Żołnierze ołtarza

Michał Bondyra
Fot. R. Woźniak/PK

Mówią o nich, że są wojskiem Chrystusa. Niemal każdy późniejszy ksiądz przeszedł przez ich formację. Trudno policzyć też mężów i ojców, którzy byli kiedyś ministrantami.

Zwerbować młodych chłopaków dziś do służby jest dużo trudniej niż kiedyś. Atrakcyjna konkurencja to komputer, PlayStation, szkółki piłkarskie, baseny, karate. Ks. Gabriel Kołodziej z Aleksandrowa Łódzkiego werbuje kandydatów do służby głównie podczas kolędy. Czym ich przyciąga? – Przynętą jest piłka. Tak do służby zachęciłem wielu ministrantów, którzy są z nami już 2.–3. rok – mówi. Przez kolędę łatwo złowić mniejszych chłopaków, tych ze szkoły podstawowej. Znacznie trudniej do służby przy ołtarzu zachęcić gimnazjalistów. Ten wiek to dla nich okres buntu, w którym bardzo mocno liczą się z opinią otoczenia, rówieśników. Ci ostatni sprawy związane z Kościołem często obśmiewają. Sposób jednak, by dotrzeć do takich nastolatków znalazł ks. Marcin Grzesiak, duszpasterz diecezjalny służby liturgicznej archidiecezji lubelskiej. – Na religii dał się poznać jako facet z krwi i kości. Potem zaprosił po lekcjach na halę, tam rzucił piłkę. Podczas gry zaczął rozmawiać, dopiero na końcu była służba – opisuje Raimondo Pala, przez lata ministrant w lubartowskiej św. Annie. Chłopak był ministrantem w wieku kilku lat. Potem odszedł, zaczął popijać, popadając niemal w alkoholizm. – Kiedy podczas jednego z treningów powiedziałem księdzu, że byłem kiedyś ministrantem, a on zapytał mnie, czybym nie wrócił, po powrocie do domu wiedziałem, że wrócę – przyznaje. Zerwał toksyczne kontakty i przystąpił do kompanii braci – lektorów z parafii pw. św. Anny. Dziś Raimondo poczuł powołanie i jest klerykiem. O swoich kolegach ze służby wciąż jednak mówi „bracia”, o księdzu Marcinie – drugi ojciec.
 
Kuźnia charakterów
Werbunek w szeregi ministranckie to tylko pierwszy krok. Od zaangażowania księdza i jego kreatywności zależy, czy grupa się nie rozsypie. Młodych cementuje wspólne działanie. Ks. Jakub Dębiec, duszpasterz służby liturgicznej archidiecezji gnieźnieńskiej, zauważa, że aby ministrant identyfikował się z grupą, musi poczuć się w niej jak w rodzinie, jak w domu. Jego namiastką jest salka ministrancka. Modelowy jej przykład znajduję w parafii pw. św. Antoniego w Toruniu. W wyremontowanym kilka lat temu sporym pomieszczeniu ministranci mają x-boxa, stół bilardowy, pingpongowy, tarczę do lotek. Są też krzyż i relikwie św. Berchmansa – patrona ministrantów. Tu podopieczni ks. Rafała Bochena spędzają wspólnie czas. Nie tylko dobrze się bawią, ale rozwiązują problemy, modlą się. – Ministranci i lektorzy to fantastyczna inwestycja, więc jeśli czegoś potrzebują, nie szczędzę dla nich środków – przyznaje. Razem wyjeżdżają na rajdy rowerowe do leśniczówki Olek. Są też obozy w Głuchołazach, Stegnie czy Jantarze. – To taki obóz formacyjno-wypoczynkowy. Codziennie modlimy się, jest Eucharystia, do której przygotowują się tak, jak pracują nad jej elementami przez cały rok – tłumaczy ks. Rafał. Z kolei ks. Jakub Dębiec, który doktoryzował się z liturgiki, uważa, że na obozach, ale i na zbiórkach chłopcy uczą się sumienności. – Na swoje dyżury wstają wcześniej niż ich koledzy, na rzecz wartości wyższych potrafią zrezygnować z samej przyjemności – mówi. To kształtuje charakter.
Obok obowiązkowości ministrantura uczy też odpowiedzialności. Szczególnie starszych względem młodszych, za kształt grupy, za jej wizerunek. – To taki moralny plecak, który musimy nieść bardzo rozważnie – mówi Mikołaj Lipowski, kiedyś prezes ministrancki w parafii w Łasku. To on wraz z Dominikiem Bartczakiem kilka lat temu przygotował, a potem rozwiesił na ulicach Łasku plakaty zachęcające do ministrantury. Rozdawali też ulotki, a o zaletach służby przy ołtarzu mówili w szkołach na lekcjach religii. – Zadeklarowało się wtedy 15 chłopaków, na zbiórkę przyszło co prawda sześciu z nich, ale było warto – mówi Dominik.   
 
Świadectwo w normalności
Nie tylko obozy, rekolekcje czy wspólne spotkania służą integracji. Z inicjatywy bp. Grzegorza Balcerka i tworzącej się przed ponad dekadą redakcji miesięcznika dla ministrantów „KnC – Króluj nam Chryste” co dwa lata do jednego z polskich sanktuariów zjeżdżają się na wspólne pielgrzymki ministranci i lektorzy z całej Polski. Choć dziś nie liczą one już 10 tys. uczestników, jak kilka lat temu w Licheniu, to wciąż obecność swoją zaznacza na nich kilka tysięcy żołnierzy Chrystusa. Wszyscy, ubrani w alby lub komże, uczestniczą we Mszy, słuchają świadectw, koncertów i wspólnie się modlą. Jak sami mówią, obecność tylu ich podbudowuje, wzmacnia duchowo, ładuje baterie na często niełatwą codzienność. Wyrabiają w ten sposób konsekwencję i odwagę w dawaniu świadectwa, byciu takimi samymi zarówno w kościele, jak i na boisku czy w szkole. Szczególnie trudne jest to ostatnie. Lektor Kuba Nowak z parafii w Łasku mówi, że nie jest łatwo bronić się przed atakami na Kościół, księży i wiarę. – Nigdy nie kryłem się z tym, że wierzę. Kiedy mnie atakowali, nie dałem się obśmiać. Dziś mam spokój i szacunek – tłumaczy. Raimondo Pala w Lubartowie swoje świadectwo dawał przez lata nie tylko przez to, co mówił, ale i przez to, co nosił. – Gdy przebierałem się na wuefie, wszyscy widzieli mój szkaplerz, raz nawet kolega pytał, co to jest, a gdy mu wytłumaczyłem, obiecał się zastanowić nad jego przyjęciem – mówi. To była jedna z dwóch osób, które dzięki Raimondo zaczęły myśleć o powrocie do Boga.
 
Wstęp do dojrzałości
Ewangelizacyjna siła dobrze uformowanych ministrantów to rzecz nie do przecenienia, tym bardziej że ich świadectwo dotyczy rówieśników. A oni są bardzo wymagający i szybko potrafią wyczuć sztuczność. Rozumieją też język, którym ministrant mówi o Jezusie, wierze, Kościele. Wreszcie widzą, że mimo iż ich koledzy służą do Mszy, to są tacy jak oni. No może na płaszczyźnie czysto liturgicznej, ale i ludzkiej poruszają się zdecydowanie sprawniej. Mistrzostwa Polski Służby Liturgicznej w Piłce Nożnej Halowej o Puchar „KnC” to najlepszy przykład, jak można połączyć wyżyny duchowe z bardzo wysokimi umiejętnościami fizycznymi. Na majowe finały co roku do innego miasta zjeżdża 1200 ministrantów reprezentujących 100 drużyn, które wcześniej w swoich diecezjach przeszły sito eliminacji. Na zawodach są nie tylko profesjonalni sędziowie, piłkarscy skauci, chętnie odwiedzają je też znani piłkarze, tacy jak Kuba Błaszczykowski, Jan Tomaszewski czy Jerzy Brzęczek. To także dowartościowuje uczestniczących w turnieju ministrantów. Czują, że są ważni, że nawet najbardziej znani doceniają to, co na co dzień robią. Rolę sportu, wspólnych wyjazdów i zbiórek podkreśla ks. Jacek Zjawin, wieloletni ministrancki opiekun, ostatnio wikary w parafii w Luboniu: – To one z czasem zmieniają chłopaka w mądrego i dojrzałego mężczyznę. Z drugiej strony służba przy ołtarzu, kierownictwo duchowe ministranckiego opiekuna czy rekolekcje formują z niego dojrzałego chrześcijanina.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki