Minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska zapowiedziała, że we wrześniu rozpoczną się prace nad przygotowaniem nowych podstaw programowych do szkolnego przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ). Taka decyzja wywołała protest wielu rodzicielskich środowisk. Powód? Kierunek zmian. Prorodzinny WDŻ, który bardzo dobrze oceniają nie tylko rodzice, ale i uczniowie ma się zamienić w instruktaż zakładania prezerwatyw i kampanię przeciw homofobii.
„Rozbroiliśmy bombę”
Zacznijmy od początków. Edukacja seksualna polskich uczniów rozpoczęła się na początku lat 80. Funkcjonował wtedy obligatoryjny przedmiot przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej. W połowie lat 80. wyrzucono z nazwy przymiotnik „socjalistyczny”, a potem zamieniono na „przysposobienie do życia w rodzinie”. Kolejne zmiany wprowadziła Ustawa z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Artykuł 4 wnosił do szkolnych programów nauczania „wiedzę o życiu seksualnym człowieka”, a władzą wykonawczą miał być „minister właściwy do spraw oświaty i wychowania”. Pierwsze zarządzenie w tej sprawie wydał 26 sierpnia 1993 r. Kazimierz Marcinkiewicz. Zobowiązał wychowawców klas do realizacji ustawowego zapisu na co drugiej lekcji wychowawczej. Spotkało się to z buntem i protestem nauczycieli, którzy nie czuli się przygotowani do rozmawiania z młodzieżą o „tych sprawach”. Z pomocą przyszły Wojewódzkie Ośrodki Metodyczne w całym kraju, które zajęły się szkoleniem wszystkich nauczycieli, także matematyków, geografów i chemików, na fachowców od rozwoju psychoseksualnego.
Rewolucją w edukacji seksualnej miały być rządy SLD i ministra Jerzego Wiatra. Drogą ustawy wprowadzono kalkę zachodniej edukacji seksualnej. Była to kompilacja niemiecko-szwedzkich programów nauczania. Kraje te miały już długą „tradycję” w realizacji tego przedmiotu w ujęciu biologicznym. Zaproponowano podręczniki będące tłumaczeniem książek niemieckich czy amerykańskich. Stawianie seksu na równi z innymi czynnościami życia codziennego w podręczniku dla V klasy szkoły podstawowej (np. Seks sprawia mi taką samą przyjemność jak granie w koszykówkę), większość rodziców uznała za skandaliczne i niedopuszczalne.
Ostatecznie minister Wiatr nie wdrożył „wiedzy o życiu seksualnym człowieka” – w 1997 r. nie było na to pieniędzy w państwowym budżecie, poza tym w listopadzie nastały rządy AWS i Unii Wolności. „Oświatowym” ministrem został Mirosław Handke. Zaraz po nominacji zapewnił, że nie wdroży zachodniego systemu edukacji seksualnej. Sam miał dzieci w wieku szkolnym i kolegę z Kanady, który do niego zadzwonił i powiedział: „Błagam cię, nie wprowadzaj tej edukacji, bo ja już nie mam dzieci…”. Ale pudełka z napisem „edukacja seksualna” Handke nie wyrzucił do kosza.
W zamian powołał Zespół Opiniodawczo-Doradczy, który miał przygotować nowe podstawy programowe do przedmiotu „od seksu”. Zespół składał się z 17 osób. Debatował co tydzień od stycznia do czerwca 1998 r. Należeli do niego m.in. psycholog, metodyk, biolog, seksuolog, ginekolog, katolicki ksiądz i biskup ewangelicko-augsburski. Pracom przewodniczyła Teresa Król, metodyk z Krakowa. To ona przekonała ministra Handkego, że nie trzeba wyrzucać ze szkoły edukacji seksualnej, a wystarczy skierować ją na inne tory, niż ta lansowana za zachodnią granicą. Tak powstało realizowane do dzisiaj „wychowanie do życia w rodzinie” – ewenement na europejską skalę. Zespół opracował nie tylko podstawy programowe, ale też rozporządzenia dotyczące wdrożenia go do szkół i program kształcenia nauczycieli. W ośrodkach metodycznych w każdym z ówczesnych 49 województw szkolono nauczycieli, by rzetelnie, ale też dyskretnie i taktownie przekazywali młodzieży wiedzę o najważniejszej sferze życia człowieka. W 2003 r. było do tego przygotowanych ponad 20 tys. nauczycieli. Minister Handke podziękował zespołowi za tytaniczną pracę. „Rozbroiliśmy bombę, którą pod moim biurkiem zostawił minister Wiatr” – mówił.
Dobre, bo polskie
Opracowane 17 lat temu podstawy programowe funkcjonują do dziś. Polski WDŻ zachęca młodzież do czystości przedmałżeńskiej i wierności jednemu partnerowi do końca życia. Zawiera elementy biologii, seksuologii, psychologii, antropologii, socjologii, etyki. Uczy o antykoncepcji, ale jej nie promuje i do niej nie zachęca. Wspomina o rodzinach patchworkowych i związkach homoseksualnych, ale za wzór stawia nierozerwalne małżeństwo mężczyzny i kobiety. Udział w zajęciach nie jest obowiązkowy, decydują o nim rodzice. Jeśli lekcje nie odbywają się wcześnie rano lub późnym popołudniem, uczęszcza na nie zdecydowana większość nastolatków. Z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych, przygotowanego na podstawie badań zleconych przez MEN wynika, że na wszystkie lub większość lekcji WDŻ chodziło 76 proc. gimnazjalistów, a tylko 2 proc. nie uczestniczyło w nich w ogóle.
Cenzurka, którą sama młodzież wystawiła tym zajęciom, jest bardzo zadowalająca. Ocenę co najmniej dobrą WDŻ dostało od 62 proc. gimnazjalistów i 71 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Zdecydowanie negatywną opinię wystawiło mu zaledwie 2 proc. gimnazjalistów i 4 proc. uczniów starszych. Ale te liczby to nie jest największy „prezent” dla twórców WDŻ i nauczycieli delikatnej materii. Prawdziwą radością może być dla nich fakt, że zarówno młodzież, jak i rodzice uważają, że WDŻ jest drugim pod względem ważności źródłem wiedzy o seksualności człowieka. Nastolatkowie uznali, że najwięcej wiedzy w tym zakresie czerpią od swoich rówieśników, natomiast rodzice uznali, że palmę pierwszeństwa należy przyznać rodzinie. Drugie miejsce to porządny „awans”, bo w 1999 r. w zestawieniu zajęcia zajmowały piątą pozycję.
Fakt, że polski WDŻ jest przyjazny rodzinie, potwierdzają dane np. z Eurostatu (patrz infografika). Polska ma najmniej ciąż nastolatek, najmniej zakażeń wirusem HIV i najwyższą średnią wieku inicjacji seksualnej. – Nie przypisujemy tego sukcesu tylko szkole. Bardzo ważny jest przekaz domu rodzinnego i Kościoła – ocenia Teresa Król. – Chcemy go wzmacniać i mówić młodym: „Poczekaj ze współżyciem, aż będziesz dorosły, a jeśli jesteś katolikiem, to poczekaj aż do ślubu”.
Skąd protesty?
Teoretycznie rodzice powinni być szczęśliwi, że szkoła uczy ich dzieci odpowiedzialnego wejścia w dorosłość. Skąd więc zryw 26 organizacji prorodzinnych, tysiące petycji do MEN i zapowiadany na 30 sierpnia warszawski protest pod hasłem: „Stop deprawacji w edukacji”? Bezpośrednią przyczyną jest chęć zmiany podstawy programowej WDŻ, co minister Kluzik-Rostkowska zapowiedziała 9 lipca. – Pani minister wyraziła swoje zaskoczenie i zdziwienie wynikami badań, które sama zleciła – mówi Teresa Król. – Pomimo dobrych wyników i wbrew woli rodziców chce zmienić podstawy programowe i wdrożyć do szkolnych programów postulaty gejów i lesbijek, ideologię gender i czysto techniczną wiedzę np. o przebiegu stosunku seksualnego i masturbacji – wyjaśnia metodyk.
Teresa Król podkreśla, że oczekiwania rodziców nie są zależne od ich światopoglądu. Potwierdziły to badania fokusowe przeprowadzone również na zlecenie MEN przez Instytut Badań Edukacyjnych w czerwcu i lipcu 2014 r. na trzech grupach rodziców w Warszawie, Bytomiu i Lublinie. – Badania pokazały, że rodzice są jednomyślni. Zależy im, by dziecko bezpiecznie przeszło przez okres młodości, nie zakaziło się chorobami wenerycznymi, nie stało się zbyt szybko ojcem/matką, żeby skończyło szkołę, a dopiero potem założyło rodzinę – interpretuje Teresa Król. – Rodzice różnili się tylko w zakresie sposobu podawania informacji o orientacjach seksualnych i antykoncepcji. Prawicowi rodzice uważali, że lepiej, jeśli nie podaje się dzieciom „instruktażu” – dodaje.
Nowa bomba tyka
Politycy lewicy wiedzą, że wprowadzenie biologicznej edukacji seksualnej to druga rewolucja seksualna, być może jeszcze bardziej znacząca (i szkodliwa) niż ta z lat 60. Dlatego walczą o kształt podręczników do WDŻ. Nie można odmówić im determinacji i konsekwencji. W maju 2014 r., po rocznej batalii, MEN zaaprobował książkę Wędrując ku dorosłości pod redakcją Teresy Król do nauczania w klasach V i VI szkoły podstawowej. Recenzenci ministerstwa pięć razy zwracali książkę do poprawki. Za niedopuszczalne uznano m.in. umieszczenie w podręczniku zdania, że „po kuchni krząta się mama”. Uzasadnienie: to utrwalanie stereotypowych ról płci. Podobny kłopot był z chłopcem grającym w gry komputerowe, bo dlaczego chłopiec a nie dziewczynka? Innym podręcznikiem Teresy Król, tym razem do gimnazjum, zainteresowała się także gejowsko-lesbijska Pracownia Różnorodności, która w raporcie Szkoła milczenia skrytykowała wszystkie podręczniki do WDŻ. Jeden z autorów, dr hab. Jacek Kochanowski, socjolog zajmujący się gender studies, napisał: „Czy przedmiot wychowanie do życia w rodzinie ma służyć przygotowaniu dzieci i młodzieży do życia w realnych warunkach współczesnych form życia rodzinnego [w tym konkubinaty, związki homoseksualne, tzw. patchworki – przyp. MGN], czy też służyć ma zaklinaniu rzeczywistości, ignorowaniu przemian i tępej, nachalnej reprodukcji modelu konserwatywnego?”.
Polityków i naukowców wsparli lewicowi dziennikarze, którzy prześcigali się w wyrywaniu z kontekstu fragmentów i wymyślnych tytułach (np. 15 wyjątkowo głupich cytatów z podręczników do wychowania do życia w rodzinie na portalu „Gazety Wyborczej”).
– Nauka mądrych wyborów, a więc odpowiedzialnego rodzicielstwa i w tym naturalnego planowania rodziny, się nie opłaca. Trzeba jak najszybciej uzależnić młodych od tabletek i prezerwatyw, a zdobędziemy klienta na kilkadziesiąt lat. Za tymi naciskami stoi potężny przemysł antykoncepcyjny, a dalej aborcyjny i wrogie Kościołowi siły polityczne – mówi dr inż. Antoni Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka. – Jeśli się nie ockniemy i nie powstrzymamy minister Kluzik-Rostkowskiej przed zmianą podstaw programowych WDŻ, to oddamy nasze dzieci – dodaje Teresa Król.
