Historię mieszkającej w Saltzkotten rodziny Irene i Heinricha Wiens opisała niedawno „Rzeczpospolita”. Małżonkowie w 2006 r. nie zgodzili się, aby ich wówczas 9- i 10-letnie dzieci wzięły udział w lekcjach wychowania seksualnego, w ramach których przedstawiony miał być teatrzyk „Moje ciało należy do mnie”. Projekt ten uczy m.in. obrony przed pedofilami, a więc, w zamyśle jego twórców, również tego, kiedy dotyk obcej osoby jest przyjemny, a kiedy robi krzywdę. Rodzice uznali jednak, że w trakcie jego realizacji nauczyciele wmawiają uczniom, że nie ma niczego złego w tym, że seks, nawet z dorosłym, jest przyjemny. Ponieważ jest to niezgodne z ich przekonaniami religijnymi, nie pozwolili, aby dzieci wzięły udział w tych zajęciach. Jak deklarują, chcą uczyć czworo swoich dzieci moralności opartej na Piśmie Świętym.
Wiara rodziców to za mało?
Decyzja małżeństwa Wiens pociągnęła jednak za sobą konsekwencje. W Niemczech bowiem udział dzieci w lekcjach wychowania seksualnego jest obowiązkowy. Szkoła, chcąc być w zgodzie z prawem, złożyła na „opornych” rodziców skargę, powołując się na stanowisko niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego. W 2009 r. orzekł on, że wiara rodziców nie jest wystarczającym powodem, by zwolnić dziecko z uczestnictwa w lekcjach edukacji seksualnej. Sąd skazał małżonków na grzywnę w wysokości 80 euro, której nie zapłacili. W ciągu kilku lat kara wzrosła trzydziestokrotnie, a za jej nieuregulowanie rodzice trafili do więzienia. Najpierw, w ubiegłym roku − mąż, a na początku bieżącego roku, na ponad 40 dni − żona.
Nie jest tak dobrze, jak nam się wydaje
Ta historia daje do myślenia i sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, czy i w naszym kraju mogłoby dojść do tak absurdalnej sytuacji. Na szczęście w Polsce Ministerstwo Edukacji Narodowej (MEN) respektuje art. 48 konstytucji, który mówi, że „rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. Ale czy to znaczy, że możemy być spokojni o kształt wychowania seksualnego naszych dzieci? Niestety, nie. Jak zauważa Teresa Król, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Wychowawca” i wieloletni doradca metodyczny ds. wychowania do życia w rodzinie, w Polsce nie jest tak dobrze, jak mogłoby się nam wydawać. − W lutym zostałam zaproszona do udziału w debacie poświęconej edukacji seksualnej w szkołach, którą zorganizowała „Gazeta Wyborcza”. Wśród jej uczestników dominował pogląd, że powinna zostać wprowadzona edukacja seksualna typu zachodniego, czyli obowiązkowa – przyznaje Teresa Król. – Bardzo wyraźnie widać, że dąży się do tego, aby przedmiot wychowanie do życia w rodzinie, który w obecnym kształcie jest prorodzinny, zastąpić permisywną i hedonistyczną edukacją – dodaje ekspert.
Sekskorepetycje?!
Komu zależy na tym, aby w Polsce edukacja seksualna promowała postawy nieograniczonej tolerancji dla wszelkich zachowań i nastawiona była jedynie na czerpanie przyjemności z życia? Zapytana o to Teresa Król mówi wprost, że są to środowiska liberalne, stowarzyszenia gejów i lesbijek oraz ugrupowania feministyczne i ich młodzieżówki. Ale takie stanowisko reprezentują także czołowi polscy seksuolodzy. W lutym „Gazeta Wyborcza” zamieściła cykl artykułów poświęconych edukacji seksualnej młodzieży w szkole, który zatytułowano „Sekskorepetycje”. Dziennikarze, szukając w nim odpowiedzi na pytanie: Co możemy jeszcze zrobić, żeby dzieci były bezpieczne, ale wolne?, zastanawiali się np., dlaczego ponad połowa nastolatków przeżywa inicjację seksualną bez użycia antykoncepcji? Ten cykl, z punktu widzenia chrześcijańskich rodziców, to ewidentna próba wprowadzenia zmian na gorsze w nauczaniu przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie.
Trzeba jasno określać granice
Wraz z tego typu działaniami prowadzone są starania o zmianę podręczników, z których obecnie korzystają uczniowie. Badanie rynku wykonane na zlecenie „Gazety Wyborczej” pokazało, że 60 proc. szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych korzysta z podręcznika Wędrując ku dorosłości krakowskiego wydawnictwa Rubikon. − Zarzuca nam się ideologizowanie, bo mówimy młodemu człowiekowi, opierając się na antropologii chrześcijańskiej, co jest dobre, a co złe. A jak wychowując, nie określać jasno granic? Jednak według niektórych w obszarze seksualności nie ma rzeczy dobrych i złych – stwierdza Robert Janik z Rubikonu. Tymczasem te podręczniki proponują całościowe, integralne ujęcie ludzkiej seksualności. − Nie uciekamy od żadnej sfery życia człowieka – przekonuje ich współautorka Teresa Król, podkreślając, że oprócz informacji dotyczących ludzkiej anatomii, poruszają one zagadnienia natury emocjonalnej i dojrzałości psychicznej. Uczą też odpowiedzialności za podejmowane decyzje w oparciu o moralność i etykę chrześcijańską.
Jesteśmy ostatni w Europie
Wydaje się, że zmiana podręczników to nic wielkiego. Jak pokazuje jednak przykład innych krajów europejskich, może to być początek „spadania po równi pochyłej”. Zmieniano w nich podręczniki, stopniowo wprowadzając z pozoru drobne zmiany, które nie wywoływały reakcji społeczeństwa. Jaki jest tego efekt? Widać to wyraźnie chociażby na przykładzie Hiszpanii. W 2007 r. wprowadzono tam do szkół jako obowiązkowe wychowanie obywatelskie. A na liście lektur do tego przedmiotu znajduje się m.in. taka „ciekawa” pozycja, jak Gejowski przewodnik bezpiecznego seksu.
Nie fundujmy zatem naszym dzieciom tego typu „życiowych przewodników”. Tym bardziej że obecnie, jak pokazują badania przeprowadzone m.in. przez psychologa dr. Szymona Grzelaka, wiceprezesa Zarządu Fundacji Homo Homini, jesteśmy na ostatnim miejscu w Europie jeśli chodzi o wskaźniki młodzieży podejmującej inicjację seksualną. Badania te potwierdzają również wzrost wśród polskiej młodzieży postaw prorodzinnych i prozdrowotnych. Od kilku lat nie obserwuje się też w naszym kraju wzrostu ciąż wśród nastolatek. A szczególnie wymowne jest zestawienie przeprowadzanych przez nie aborcji na tle ich rówieśniczek w innych krajach europejskich. Dla przykładu, w 2008 r. w Polsce dokonano ich 42, podczas gdy w Wielkiej Brytanii 45... ale tysięcy! Wniosek nasuwa się sam: na tym polu nie warto gonić Europy.
A może jednak w domu?
W dyskusjach o edukacji seksualnej pojawiają się również głosy, że szkoła to nie miejsce na tego typu lekcje. Oczywiście, że najlepiej byłoby, gdyby do odpowiedzialności również w tej sferze wychowywali rodzice. – Niestety, wiele jest rodzin dysfunkcyjnych, które nie potrafią podjąć się tego zadania – zauważa Teresa Król. Dodaje jednocześnie, że okres nastoletni to czas, kiedy rozluźniają się więzi dziecka z rodzicami. − Nastolatek rzadko sam podejmuje rozmowy na temat płciowości, a rodzice nie czynią tego z powodu chociażby swojego zabiegania czy nieumiejętności. Uważam więc, że szkoła może, dzięki temu przedmiotowi, doskonale wesprzeć wychowawczą rolę rodziny – przekonuje współautorka programów wychowania do życia w rodzinie. Warunkiem jest rzecz jasna dobre przeprowadzenie tych lekcji.
Jeśli jednak rodzice nie mają zaufania do szkoły albo uważają, że poradzą sobie sami w edukacji swojego dziecka w tym zakresie, mogą skorzystać z „furtki”. Rozporządzenie MEN z 10 sierpnia 2009 r. daje im bowiem prawo do nieposyłania dzieci na te zajęcia. Wystarczy, że złożą taką deklarację na piśmie. I w ten sposób unikną takiej sytuacji, jaka miała miejsce w niemieckim Saltzkotten. Póki co...