W poradniach odwykowych używano dawniej do leczenia choroby alkoholowej przede wszystkim metod farmakologicznych. Istniał też przymus leczenia. W takich okolicznościach, o czym wiedzą zarówno ich pacjenci, jak i pracownicy, trudno o jakieś większe efekty. O pewnym przełomie można mówić, gdy w latach 70. ubiegłego wieku w Polsce zaczęły powstawać grupy Anonimowych Alkoholików, według sprawdzonego modelu stosowanego już w Stanach Zjednoczonych. Dziś takich grup samopomocowych jest w naszym kraju sporo – ponad 2 tysiące, a do kontaktu z nimi zachęcają także terapeuci z rozmaitych ośrodków leczenia uzależnień.
Przekroczona granica
Fenomen grup AA polega na tym, że uczestnicy spotkań mogą tam mówić szczerze, bez udawania, o swoich kłopotach z alkoholem i słuchać świadectw innych osób, które doświadczyły bądź właśnie doświadczają podobnych problemów. Tu spotkają się ze zrozumieniem i wsparciem. Co więcej, pracując nad sobą zgodnie z ustaloną metodą Dwunastu Kroków, alkoholik rzeczywiście krok po kroku się zmienia. Ale by do tego doszło, on sam musi przekroczyć jakąś granicę, niekoniecznie przysłowiowego rynsztoka, po której dostrzegając negatywne konsekwencje swojego picia, podejmie decyzję, że chce spróbować się zmienić. – Nie można przy tym zapominać, że alkoholizm jest chorobą przewlekłą i nieuleczalną, którą można jedynie zatrzymać i przeżywać na trzeźwo. Alkoholika obowiązuje więc dożywotnia i całkowita abstynencja. Zdając sobie z tego sprawę, niepijący już od lat członkowie grup AA mówią o sobie zawsze: „jestem alkoholikiem, trzeźwym alkoholikiem” – podkreśla Maria Matuszewska, psycholog i terapeuta uzależnień, która tworzyła w Poznaniu pierwszą w Polsce grupę AA. – To również choroba, na którą narażony jest właściwie każdy, niezależnie od poziomu wykształcenia, wykonywanego zawodu czy pozycji społecznej. Tym bardziej że w naszym kraju rozpowszechniony jest obyczaj picia przy rozmaitych okazjach. Jednocześnie zazwyczaj nie potrafimy rozpoznać wczesnych faz choroby alkoholowej, by w porę zacząć jej przeciwdziałać. Wydaje nam się, że nasze picie jest, jak to się mówi, „bezpieczne” – przyznaje terapeutka.
Najbardziej „obrywa” rodzina
Osobie nadużywającej alkoholu często bardzo trudno jest dostrzec u siebie symptomy choroby. Wydaje jej się, że skoro nie pije codziennie, to nie jest alkoholikiem. Tymczasem alkoholika charakteryzują właśnie „ciągi” picia, najpierw krótsze, potem coraz dłuższe – kilku-, kilkunastodniowe. Podczas nich wszystko inne oprócz alkoholu przestaje się liczyć, a pomiędzy nimi funkcjonuje on zupełnie normalnie. I to daje właśnie złudne poczucie bezpieczeństwa. Takim sygnałem ostrzegawczym o zbliżającym się uzależnieniu jest także tzw. mocna głowa pozwalająca dużo wypić, ale tylko do pewnego czasu, kiedy okazuje się, że człowiekowi szkodzi już nawet jeden kieliszek. Również powszechne „leczenie kaca” piwem następnego dnia po piciu, to po prostu początki głodu alkoholowego, kiedy organizm zaczyna domagać się kolejnej jego dawki.
Te niepokojące sygnały powinny być w pierwszej kolejności odbierane przez rodziny alkoholików. Ale u najbliższych, którzy są najbardziej poszkodowani, cierpiąc fizycznie i psychicznie z powodu pijaństwa, pojawia się nierzadko paraliżujące poczucie wstydu i bezradności. To kolejne miliony Polaków bezpośrednio dotkniętych problemem alkoholowym. Nie bez powodu alkoholizm nazywa się też chorobą rodziny. Dlatego również bliscy alkoholików potrzebują pomocy, którą znajdują m.in. w działających na tych samych zasadach co AA grupach dla rodzin i przyjaciół alkoholików (Al-Anon), ich dzieci (Alateen) i dorosłych dzieci alkoholików (DDA). Jest ich dziś w Polsce zaledwie około pół tysiąca. Jak przyznają uczestnicy spotkań Al-Anon, najtrudniejsze jest na początku przyznanie przed samym sobą, że jednak potrzebuję pomocy i przełamanie wstydu związanego z chorobą alkoholową najbliższej osoby. – Tu doświadczyłam wsparcia, zrozumienia i zaczęłam systematyczną pracę nad sobą. Odnalazłam pogodę i spokój ducha. Oczyściłam moje relacje z Bogiem i z innymi ludźmi. Przekonałam też samą siebie, że to, iż mój mąż pije, nie jest moją winą, o co dotąd się obwiniałam, ale także, że nie przestanie on pić dla mnie. Musi sam do tego dojrzeć. Nauczyłam się na nowo kochać pijącego chorego człowieka, a nie nienawidzić go – opowiada Elżbieta, żona alkoholika, od ponad 20 lat we wspólnocie Al-Anon.
Odzyskani kapłani
Kiedy od alkoholu jest uzależniony ojciec lub matka, najbardziej cierpią ich dzieci. Jeśli natomiast alkoholikiem jest ksiądz, konsekwencje ponosi również jego rodzina, którą jest parafia. Jak zauważa ks. Wiesław Kondratowicz, dyrektor Diecezjalnego Ośrodka Duszpasterstwa Trzeźwości w Kowalewie koło Pleszewa, badania naukowe wykazują, że około 20 proc. ludzi na świecie, niezależnie od koloru skóry, religii, wykształcenia czy wykonywanego zawodu, ma predyspozycje do choroby alkoholowej. Dotyczy to również księży. – Tego problemu nie można załatwić przyklejeniem łatki „ksiądz alkoholik”, napiętnowaniem i odsunięciem od pracy, ukrywając w ten sposób „wstydliwy problem”. Także duchownym potrzebna jest pomoc i kompleksowe leczenie, które pozwoli im wrócić do duszpasterstwa – przekonuje ks. Kondratowicz. Takie też główne cele, poza programami profilaktyki dla dzieci i młodzieży, stawia sobie prowadzony przez niego ośrodek. Przez 20 lat z proponowanej tu terapii skorzystało ponad 800 kapłanów i zakonników. Wypracowany przez ten czas program pomocy trwa sześć tygodni, podczas których duchowni korzystają zarówno z profesjonalnego programu terapii uzależnień realizowanego przez zawodowych psychoterapeutów, jak i z programu grup AA. – Unikalnym jest program terapii religijno-kapłańskiej, w którym księża angażują się w duszpasterstwo parafialne, odprawiając Msze św., spowiadając czy głosząc homilie. Dla duchownych to okazja do konfrontacji ze wstydem i poczuciem winy, które są zranieniami towarzyszącymi problemom alkoholowym i często blokują proces trzeźwienia – zaznacza dyrektor ośrodka, który jest jedyną tego typu placówką w Polsce, w której terapia odbywa się gronie samych duchownych. – Przygotowujemy księży do radzenia sobie po powrocie do parafii, zalecając również jeszcze przynajmniej roczny program poterapeutyczny. Pracują potem w parafiach, są „odzyskani”, choć niektórzy wracają do nas nawet po kilka razy. Alkoholik bowiem nigdy nie jest tak naprawdę wyleczony, do końca życia musi być na „diecie” bezalkoholowej – podkreśla ks. Wiesław. Dobrze wie, co mówi, bo sam przeszedł przez ten problem i, jak mówi, jest trzeźwiejącym alkoholikiem. – Był czas, że nie potrafiłem kontrolować swojego picia. Po sześciu latach kapłaństwa doszedłem do tego, że miałem kilkudniowe ciągi alkoholowe, po których z bezradności i poczucia winy, że będąc księdzem piję i nie mogę sobie z tym poradzić, znów miałem ochotę się napić. Owszem, potrafiłem nie pić, ale potem uruchamiał się tzw. mechanizm pierwszego kieliszka i wszystko zaczynało się od nowa. 35 lat temu trafiłem, dziś wiem, że było to możliwe tylko dzięki łasce Bożej, do poradni odwykowej i grupy AA – opowiada kapłan. Podkreśla przy tym, że nie zaczął pić, jak się często błędnie twierdzi, z poczucia samotności, ale zwyczajnie towarzysko, częstowany na odpuście czy podczas kolędy tak, że początkowo trudno było dostrzec objawy nasilającej się choroby. – Parafianie wiedzą o mojej chorobie. Przyjęli to normalnie, kiedy podzieliłem się z nimi moim świadectwem. Nie chciałem być wobec nich nieuczciwy. Poza tym chciałem w ten sposób otworzyć oczy tym, u których może dopiero zaczynają się objawy choroby alkoholowej. Nie możemy bowiem udawać, że nie ma problemu, ukrywać go albo marginalizować – przekonuje duszpasterz.
Biskupi polscy wystosowali apel o podjęcie w sierpniu abstynencji alkoholowej. Jest on skierowany do wszystkich, którzy chcą podjąć takie wyrzeczenie wraz z modlitwą za osoby uzależnione i ich rodziny. Alkoholizm jest chorobą bardzo groźną i o tym trzeba wciąż przypominać. Każdy z nas może duchowo towarzyszyć tym, którzy zmagają się z tym problemem.